Cudowne lata?
fot. artiom vallat / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Kiedy patrzę na studentów, widzę młodych ludzi pełnych entuzjazmu. Ogarnia mnie współczucie, kiedy pomyślę, ile będą musieli popełnić błędów, by stać się sobą, by nauczyć się żyć. I na nic cudze rady.

Kiedy obserwujemy dziecko, fascynuje nas jego niezwykła witalność oraz ciekawość świata. Niebywała wręcz zdolność do powtarzania tych samych czynności, ruchów, radość z nabytych umiejętności. W pewnym momencie przychodzi jednak przesilenie, jakby rozładowały się tajemnicze bateryjki. Wesołe dotychczas i ruchliwe maleństwo staje się marudne, płaczliwe i rozdrażnione. Nie radzi sobie z wielością bodźców, z zebranymi wrażeniami, po prostu gubi się i potrzebuje pomocy. Potrzebuje obecności rodziców, czegoś do zjedzenia, a także snu. Uważny rodzic bezbłędnie odczytuje te fazy i potrafi zaradzić większym kryzysom. W wypadku studentów, a więc osób dorosłych, problem polega na tym, że nikt już ich nie przypilnuje, nikt nie zareaguje na oznaki zmęczenia, nie ukoi stresu i napięcia. Student sam ponosi odpowiedzialność za siebie, i to w każdym wymiarze życia. Od spraw czysto bytowych, związanych z elementarnymi potrzebami życiowymi, poprzez interpersonalne, naukowe aż po odpowiedzialność za swoją duszę. Nie wszyscy jednak radzą sobie z tym, co przynosi dorosłość, często kryzys dotyka tych, którzy zaledwie rozpoczęli studia. Dlaczego tak się dzieje?

Uwiedzeni, czyli konsumpcja możliwości

Nowa jest przestrzeń miasta. Miejsce, to osobiste, w akademiku albo na stancji, dzielone często z nowymi ludźmi. Nowe jest też tempo, najczęściej nieustający bieg. Zaglądanie do sekretariatów, szukanie swojego nazwiska na listach studentów przyjętych na wybrane zajęcia. Poznawanie nowych ludzi, profesorów, zasad poruszania się w akademickim świecie. Smak pierwszych wykładów, wymagania i zwyczaje nauczycieli, kolokwia, zaliczenia… Duży stres, który rodzi obawę: czy sobie poradzę? Wielu studentów pójdzie drogą pracowitości, rzetelności, systematyczności – będą pilnymi uczniami, zdobędą stypendia, określony zasób wiedzy. Pewna ich część nasiąknie bibliotecznym zapachem i wyćwiczy się w rytmicznym uderzaniu w klawiaturę komputera, płodząc kolejne stronice swoich prac. Nie wszyscy jednak znajdą sposób na twórcze przetworzenie tej nowej sytuacji. Niektórzy będą szukali znieczulenia, a dorosłe życie daje takich możliwości aż za wiele. Wszak młodość potrzebuje się wyszumieć. Jeśli nie teraz, to kiedy? Pokusa skonsumowania możliwości, które się otwierają, jest wielka. Zabawa, koncerty, imprezy, kluby, kawiarnie, alkohol, często eksperymenty z miękkimi albo twardymi narkotykami, z seksem. Uwiedzeni ryzykują swoje własne życie i zdrowie. Traktują studia jako nieustające juwenalia żaków pozbawionych zahamowań. Nie myślą o tym, że życie jako zabawa zawsze kończy się kacem albo katastrofą.

Inna strona początku

Początek studiowania ma w sobie również inną stronę. Być może jest to rodzaj nostalgii za tym, co było. Właściwa wszystkim ludziom tendencja do mitologizowania minionego. Na pewno jest w tym żal za nieodwracalnie utraconym dzieciństwem i wiekiem nastolatka. Bezpieczeństwem, które dawał dom, wypracowaną pozycją w szkolnej hierarchii, utartymi szlakami w rodzinnej miejscowości, starymi, dobrymi znajomymi. Nowe życie oznacza utratę poprzedniego, a czas przejścia z jednego w drugie zazwyczaj naznaczony jest kryzysem. Różne będą jego objawy i nasilenie. W dużej mierze zależy to od wrażliwości i osobistych predyspozycji. Po pierwsze, będzie to dezorientacja i brak zaufania do życia, do dotychczasowych pewników i odniesień. Poczucie beznadziejnego osamotnienia, kojone często budowaniem zależnościowych związków (papużki nierozłączki). Spadek energii, motywacji do studiowania, smutki rozczarowań sobą, ale również i innymi. Stres oraz napięcie, którego nie sposób się pozbyć. Dotyczy ono spraw naukowych (czy uda mi się zdobyć zaliczenia, zdać wymagane egzaminy), pojawia się również lęk o finanse. Wielu studentów musi podjąć pracę, by utrzymać się na studiach. A to wymaga olbrzymiego wysiłku nie tylko czasowego, ale także logistycznego, by łączyć różne wątki życia. Korzenie tych napięć dotykają najgłębszych pokładów tożsamości młodego człowieka, stawiając go przed pytaniami o sens, o swoją wartość, o przyszłość. Bolesne są konfrontacje z własną słabością, lękami czy po prostu przeciętnością. Wielu wybitnych uczniów szkół średnich na studiach nie radzi sobie z nauką. Oczywiście są i tacy, dla których wyjazd na studia będzie jak spuszczenie z łańcucha. Nareszcie wolni, najczęściej wolni od zasad, granic, wpływu bliskich. Ale czy przez to wolni do bycia dla innych?

Razem czy osobno

Jednym z głównych tematów i potrzeb tego czasu jest budowanie związku, znalezienie przysłowiowej drugiej połówki. Jeżeli to się uda, życie natychmiast nabiera rumieńców, ma kierunek, powód, dla którego człowiek stara się rozwijać. Można jednak i tu nieźle się zakręcić i pogubić, doprowadzając do stanów okołodepresyjnych. Nikt mnie nie kocha, nikogo już nie znajdę, jestem jakiś/jakaś felerny/a, skoro nikt mnie nie chce. Dlaczego mnie ktoś zostawił? Dużo jest też ran, pamiątek po związkach nieudanych, po byciu wykorzystanym bądź po nadużyciu siebie samego w budowaniu fałszywych sytuacji damsko-męskich. Są ludzie tak wygłodzeni uwagi i miłości, że nieważne kto, byleby był. Mamy więc z jednej strony potrzebę, bardzo mocno osadzoną w nas samych, z drugiej presję rówieśników, która piętnuje nieudaczników w miłości. Trzeba więc koniecznie i szybko kogoś znaleźć i oswoić. Frustracja wynikająca z niezaspokojenia tej potrzeby spycha w poszukiwanie niebezpiecznych przygód albo w pielęgnowanie nieprawdziwego, pomniejszającego obrazu siebie. Znajdą się, owszem, też nieuleczalni w tym czasie (studiów) samotnicy nauki.

Religia w odwrocie

Kryzys nie ominie także obszaru religii, choć są wyjątki. Ktoś, kto opuścił swoją parafię, działalność w religijnym ruchu czy stowarzyszeniu albo zaniedbał w nowym miejscu nawykowe chodzenie do kościoła, łatwo ulegnie pokusie wolności od Boga i Jego spraw. Kryzys religijności jest naturalną konsekwencją zmiany środowiska. Stare, domowe formy nie wytrzymują naporu wielorakiej argumentacji odrywającej od Kościoła i jego nauczania. Decyduje o tym poczucie obcości w nowym miejscu, tym boleśniejsze, im głębszy był związek z parafią czy wspólnotą. Większy wpływ na destrukcję postaw religijnych mają jednak trzy grupy argumentów. Na pełzającą relatywizację prawd wiary i wycofywanie się z religijnych praktyk wpływa przede wszystkim presja kulturowa. Chcesz być nowoczesny i współczesny, to nie obnoś się z religią, zachowaj ją jako sprawę prywatną. Według tej normy w złym tonie będzie opowiadanie o swojej przynależności do Kościoła, o zasadach, które są dla nas ważne. Norma wzywa do zrzucenia opresji, jaką niesie religia i jej praktykowanie. Młody człowiek chce przynależeć do grupy, chce być poważnie traktowany – stygmatyzowany jako katolik czuje się gorszy.

Obok presji kulturowej pojawia się zmiana w normie obyczajowej, która ze skarbca chrześcijańskiej nauki zachowała niewiele. Według niej bycie dobrym staje się tożsame z byciem dobrym dla siebie, z egoistycznym parciem do samorozwoju i sukcesu. Człowiek ma prawo wszystkiego doświadczyć, a więc wszystko mu wolno (zapominając o tym, że nie wszystko przynosi korzyść). Każdy ma prawo żyć, jak chce i z kim chce, wedle tej logiki związki nieformalne są czymś naturalnym. Studenci żyją jak małżonkowie, ale bez ślubu. Młodsi uczą się od starszych kolegów, jak korzystać z życia. Jeśli sami zaczną tak labilnie podchodzić do moralności, kolejnym krokiem będzie odrzucenie jej w ogóle. W najlepszym wypadku zawieszenie na bliżej nieokreślony czas.

Argumentem najmocniejszym staje się jednak sam sposób uprawiania nauki – odwołanie do autorytetu badań, wielości teorii, historii metod badawczych, prawd. Jak więc można jeszcze utrzymywać przekonanie o Bogu jako zobowiązujące? Nie potrzeba wiele, by uzasadnić swoje wątpliwości, naukowo podbudować i wzmocnić ignorancję religijną, i mieć problem Boga z głowy, podążając oczywiście za nową, naukową wiarą i naukowym podejściem do świata i człowieka. Tak osłabiona duchowość, pozbawiona pokarmu modlitwy, Słowa, liturgii, chwieje się jak mający się zawalić dom.

Po studiach od nowa

Wcale nie jest łatwiej, kiedy ubywa godzin wykładowych, coraz mniej jest ćwiczeń, a praca licencjacka albo magisterska prawie gotowa. Potem już tylko przysłowiowa chwila wstydu i pustka. Pustka od nowa. Panika, co zrobić ze swoim życiem? Jak poradzić sobie w świecie, w którym nikt na nas nie czeka. Szukając pracy, wysyłasz setne CV i nic. Zaradni już podczas studiów wkręcili się na staże, znaleźli pracę, pozakładali firmy. Niektórzy czekali na skończenie studiów, gotowi na wszystko, co przyniesie los. Tyle, że nie przyniósł nic szczególnego. Bezradność, dezorientacja, zawód i wstyd. Ciągle ten sam błąd, coś mi się należy, ktoś o mnie powinien zadbać.

Cztery rady

Źródła, problemy czy zakresy studenckich kryzysów mogą być różne, nie każdego dotkną we wszystkich wymiarach, nie każdy stanie pod ścianą takich czy innych wątpliwości. Jest jednak pewne, że kryzys dopadnie każdego. Pewne jest również i to, że nie jest to koniec świata. Być może zabrzmi to jak truizm, ale kryzys to drzwi do rozwoju. Do odnalezienia prawdy o sobie i swoim wnętrzu, a kryzys wiary niekoniecznie musi prowadzić do jej utraty. Staje się szansą narodzin wiary myślącej, zakwestionowanej (Romano Guardini), która pozwoli „żyć z wątpliwościami” (kard. Newman).

Kiedy patrzę na studentów, widzę młodych ludzi pełnych entuzjazmu. Ogarnia mnie współczucie, kiedy pomyślę, ile będą musieli popełnić błędów, by stać się sobą, by nauczyć się żyć. I na nic cudze rady. Zaryzykuję jednak i spróbuję zapalić kilka świateł. Ufam, że nie będą wyłącznie zaklinaniem rzeczywistości.

Bądź uważny – „badaj swoje serce i sumienie”. W dobrym tego słowa znaczeniu nie zapominaj o sobie. W życiu są nie tylko sprawy, pilne zadania, prace, spotkania z innymi. Jest też twoje wnętrze, które potrzebuje ciebie i twojej uwagi. Twoim obowiązkiem jest poznać i nazwać swoje stany, emocje, zrozumieć swoje potrzeby i o nie zadbać. Ważne jest, by nazwać swoje wartości i zasady, by wziąć za nie odpowiedzialność. One bowiem stanowią twój skarb. Dbaj więc o swoje sumienie i pielęgnuj je, a nie pobłądzisz.

Znajdź przyjaciela, który ma w sobie odwagę i prawość. Dzięki temu powie, co widzi i czuje, nazwie rzeczy po imieniu. Jeżeli jest przyjacielem Boga, będzie cię niósł w swoich modlitwach. Bądź wobec niego szczery i ufny, daj się zainspirować, pamiętając jednak, że nikt oprócz ciebie nie rozwiąże twoich problemów. Szukaj pomocy, kiedy jej potrzebujesz, i proś o nią. Zawsze dziękuj.

Podziel się ze wspólnotą, gdyż masz w sobie wiele darów i dobra. Tylko dawanie rozwija. Szukaj ludzi, którzy mają pasję i sami od siebie wymagają. Wymiana darów z nimi to przygoda, radość budowania więzi. Jeżeli znajdziesz wierzących przyjaciół, duszpasterstwo, jakkolwiek będzie ci w nim dobrze, pamiętaj, że to tylko etap. Szkoła wiary doświadczanej razem z innymi, potem masz iść dalej. Nie zaniedbuj studiowania i swoich osobistych pasji, bo tylko wtedy, gdy je masz, wzbogacisz innych. Uszanuj świętość drugiej osoby i nie używaj jej dla zaspokojenia swoich instynktów. Ciesz się bliskością innych, bądź hojny, dziel się swoim czasem i pomagaj słabszym od siebie i potrzebującym. Nie bój się zaangażowania.

Zapuść korzenie w Bogu. Nie ma lepszej i pewniejszej drogi do Niego niż modlitwa, Eucharystia, Słowo. Nie ma lepszego sposobu, by odkryć swoją tożsamość, niż modlitwa, Eucharystia, Słowo. Trwanie u Źródła wyzwala z pokusy niepotrzebnych podróży. Kiedy zgubisz szlak, zaryzykuj powrót, wyznając w spowiedzi swoją winę, a poznasz smak bycia odnalezionym. Nie lękaj się być słabym i bezbronnym, wtedy bowiem On czyni cię mocnym. Tylko Bóg zna twoje prawdziwe imię, jeżeli je odgadniesz, znajdziesz siebie.

Może to wszystko brzmi patetycznie, nieco nobliwie. Nie wstydzę się tego jako duszpasterz. Za dużo ludzi i spraw przeszło przez moje ręce. Ręce księdza, który próbuje zrozumieć, który nie wie, który jest świadkiem czyjegoś stawania się, a tego życzę zarówno początkującym studentom, jak i absolwentom. Kryzys jest ceną wzrostu. 

Cudowne lata?
Tomasz Zamorski OP

urodzony w 1970 r. w Tarnobrzegu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, wykładowca homiletyki, doktor teologii. Do Zakonu wstąpił w 1989 roku, a w 1996 r. przyjął święcenia kapłańskie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze