Ewangelia według św. Jana
Komunikaty ONZ na temat sytuacji w Sudanie od lat nie robią na nikim większego wrażenia. Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców alarmuje, że w kraju tym rozgrywa się dziś największa humanitarna tragedia świata. Od 1956 roku na skutek działań zbrojnych straciło życie około dwóch milionów ludzi. W ciągu ostatniego roku ponad milion osób zagrożonych przez muzułmanów zostało zmuszonych do ucieczki do Czadu.
Z równą obojętnością na świecie spotykają się raporty międzynarodowych organizacji chrześcijańskich informujące, że największym prześladowaniom za wiarę podlegają dziś wyznawcy Chrystusa właśnie w Sudanie. Na porządku dziennym są mordy na tle religijnym (zdarzają się nawet przypadki śmierci przez ukrzyżowanie) czy porwania dzieci z chrześcijańskich rodzin i handel nimi jako niewolnikami.
Postawa opinii publicznej w krajach zachodnich wobec tych wydarzeń jest niezwykle pasywna. Kontrastuje z wielką kampanią, którą zorganizowano dwa lata temu na Zachodzie na rzecz młodej Nigeryjki Safiyi Hussaini, skazanej na ukamienowanie za cudzołóstwo. Pamiętam, że codziennie w mojej skrzynce internetowej odnajdowałem przynajmniej kilka przesyłek z gotową do podpisu petycją w obronie Safiyi i zachętą do wysłania owego protestu do nigeryjskich władz.
Przez prasę całego świata przewaliła się lawina publikacji broniących skazanej Murzynki. Stacje telewizyjne nie przestawały apelować o jej uwolnienie. U władz nigeryjskich interweniowali w tej sprawie politycy i tzw. autorytety moralne. Okazało się nagle, że groźba skazania na śmierć jednej kobiety wywołała większą falę protestów i masowych akcji niż trwające latami ludobójstwo pochłaniające setki tysięcy ofiar. Jak to wytłumaczyć?
Przemilczanie zbrodni ze względu na ich sprawcę nie jest niczym nowym. Już Jean–Paul Sartre sprzeciwiał się ujawnieniu prawdy o stalinowskim terrorze, gdyż – jego zdaniem – nie wolno było „odbierać nadziei robotnikom z Rambouillet”. Dzisiaj zachodni dyplomaci przezornie milczą o ludobójstwie dokonywanym przez Rosjan w Czeczenii, gdyż nie chcą psuć sobie stosunków z Moskwą.
W przypadku Sudanu i Nigerii podobne wytłumaczenie nie ma sensu. W obu krajach mamy do czynienia z prawami islamskimi – i raz muzułmanom się pobłaża, a innym razem się ich krytykuje. Być może więc reakcja światowej opinii publicznej wynika nie ze stosunku do winowajcy, lecz ze stosunku do pokrzywdzonego.
Zanim wyjaśnię, o co mi chodzi, winien jestem małą dygresję: otóż w rzeczywistości (w sensie ontologicznym) tzw. opinia publiczna nie istnieje. Realnymi podmiotami są ośrodki opiniotwórcze, które dopiero – jak sama nazwa wskazuje – „tworzą opinię”. Opinia publiczna nie jest więc podmiotem, lecz przedmiotem wydarzeń.
Wynika z tego, że sprężyną kampanii na rzecz Safiyi nie było „samoorganizujące się społeczeństwo”, lecz konkretne ośrodki opiniotwórcze, głównie środki masowego przekazu. Ludzie w nich zatrudnieni niewątpliwie wzruszyli się losem Nigeryjki, choć równie zły los tysięcy ofiar w Sudanie wywołuje wzruszenie, ale już tylko ich ramion. Safiya wydała im się godna solidarności i obrony, ponieważ stała się im bliska, jakby była jedną z nich.
Decydujący wydaje się powód skazania na śmierć. Chrześcijanin, który traci życie, bo nie chce się wyrzec Chrystusa, nie może liczyć na zrozumienie – trudno się z nim utożsamić komuś, dla kogo wiara w Jezusa jest czymś obcym. Doświadczenie wiary, które stało się przyczyną prześladowań Sudańczyków z południa, dla większości ludzi z zachodnich mediów należy do świata, którego nie rozumieją, ponieważ nie jest ich światem.
Natomiast doświadczenie Safiyi – doświadczenie seksu pozamałżeńskiego, które ściągnęło na nią wyrok śmierci – jest wśród nich doświadczeniem niemal powszechnym. Są więc w stanie identyfikować się z jej dramatem, ponieważ gdyby znaleźli się w kraju muzułmańskim, to samo mogłoby i ich spotkać.
Wydaje się, że na tym polega różnica w stosunku do wydarzeń w Sudanie i w Nigerii: bliższa jest siostra w występku niż bracia w wierze.
Oceń