Liturgia krok po kroku
Dawniej nie doceniałem tego typu zaproszeń. Uczestniczenie w zjazdach absolwentów wydawało mi się śmieszne i niepoważne – w tym samym czasie można było tyle zrobić z młodzieżą. Teraz się ucieszyłem, że będzie okazja powrócić do Prudnika. Chociaż na kilka dni. Na kolejny zjazd kolegów z prudnickiego liceum.
Na spotkanie z moim miastem i moją młodością udawałem się z duszą na ramieniu. Zmierzenie się z przeszłością oraz z przestrzenią, która w tamtym czasie była całym moim światem, jest ryzykowne i trudne.
Z Poznania pojechałem pociągiem, jak przed laty. Gdy szedłem tunelem opolskiego dworca w stronę miasta, usłyszałem muzykę. Ktoś grał na skrzypcach, niebanalnie. Nie lubię takich sytuacji – głupio obojętnie przechodzić obok człowieka. – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – odezwał się skrzypek. Nie poznajesz mnie? To ja, Rysiu Chir, tak jak chirurgia. Razem kończyliśmy szkołę muzyczną. Stanąłem jak wryty. – Przyszedłem wypróbować podstawek, bo mi dopiero co wymienili. W tym tunelu jest wspaniała akustyka.
Wiedziałem, że nawija z tym próbowaniem skrzypiec, ale poddałem się opowieści. – Słuchaj, Janku, zagram ci na przykład Straussa…
Wysłuchałem grzecznie koncertu i już po chwili razem poszliśmy na zieloną herbatę do Chińczyka. Wspominaliśmy dawne dzieje, nauczycieli i kolegów. Tak wielu z nich już nie żyje. Umówiliśmy się, że się spotkamy i razem odwiedzimy cmentarz. Wyjeżdżałem do Prudnika ostatnim autobusem.
Zamieszkałem u brata, w domu rodzinnym na Traugutta. Wróciły wspomnienia. Brat, chociaż mieszka za granicą, utrzymuje mieszkanie rodziców, z sentymentu.
Spotkanie w kościele parafialnym. Ileż mu zawdzięczam. Przez ponad 50 lat pracowali tutaj dominikanie. To oni mnie porwali swoim zaangażowaniem i radością.
Kiedy siedziałem w szkolnej ławce, głowę rozsadzały mi wizje. Ogromnie też podobały mi się moje koleżanki. Rozmarzone, czekające na miłość. Zawsze głośno się śmiały. A Pan Jezus się nie śmiał. Ale uśmiechał się znacząco. Mówił zawsze ciszej niż one. Dlatego mogłem Go usłyszeć. Wołał mnie… to nieprawdopodobne. Kiedy byłem sam, słyszałem Jego głos. Nadsłuchiwałem i próbowałem odpowiadać. Od chwili, kiedy uświadomiłem sobie, że On jest Miłością, nie mogłem za Nią nie pójść. Tej Dziewczynie trudno odmówić. Dlatego powtarzam codziennie – oto idę.
Pierwszego dnia msza święta w kościele i spotkanie z młodzieżą w auli szkolnej. W kościele mówiłem o powołaniu, które zasadza się na osobistej więzi z Tym, który nas pierwszy umiłował. W szkole natomiast o mojej drodze z Prudnika, poprzez nowicjat w Poznaniu, studia w Krakowie, krótkie przystanki w Tarnobrzegu i Warszawie, wreszcie dłuższy pobyt w Poznaniu, który zaowocował Hermanicami, Jamną i Lednicą, oraz kilkoma pieśniami, np. „Abba Ojcze”, czy „Każdy wschód słońca”. Starałem się pokazać znaczenie gniazda, z którego wyleciałem w świat.
Byłem zaskoczony – moja szkoła stała się jakaś mała, mniejsza niż wtedy, kiedy bywałem tu co dzień.
Następnego dnia msza w kościele – mówię kazanie – oraz spotkanie w szkole, w sali sportowej, zbudowanej na miejscu kościoła ewangelickiego. Wszyscy gadają, przestarzała aparatura nagłaśniająca próbuje wzmocnić głos pani dyrektor. Bez skutku.
Potem jedziemy na obiad do Pokrzywnej, dawnego kurortu. Ktoś rzuca pomysł, by odwiedzić naszego wychowawcę w Białej, pana Kazimierza Kasicza. Jedzie nas czterech. Kochany profesor. Czas upływa nam na rozmowach sensownych. Mówimy o Bogu i ludziach, o przebytej drodze, o troskach. Żona profesora poważnie chora. Profesor się martwi. Na pożegnanie daje mi słoik miodu z własnej pasieki. W oczach mam łzy. – Abyś ode mnie wyjechał jak z domu rodzinnego, gdzie twój ojciec też miał pszczoły.
Wieczorem kolacja w tym samym lokalu. Koleżanki już na emeryturze, koledzy jeszcze dorabiają. Któraś jest słuchaczką Uniwersytetu III Wieku, wszystkie chodzą na zabiegi, na ćwiczenia i rehabilitację. Czuję się jak nienormalny. Stale z młodzieżą, tabletki łykam dyskretnie. Pojawienie się zespołu i zaproszenie do tańca było odważną propozycją. Pożegnałem się i wyszedłem. Lucjan odwiózł mnie do domu na Traugutta.
Ale Prudnik nie jest mi obojętny. W jego granicach zamykał się kiedyś cały mój świat. Dlatego rozsadzały moją głowę myśli, w jaki sposób zaprosić do Prudnika młodych ze Szczecina, Suwałk i Przemyśla. Po co ich zaprosić? Co Prudnik ma do dania dzisiejszej młodzieży? Zabytki? Mają u siebie lepsze. Co zatem my z Prudnika mamy do zaoferowania innym? I kiedy później przechadzałem się ulicami miasta, czekając na spotkanie, przyszła mi do głowy myśl, że to właśnie tutaj, w Prudniku, prymas Wyszyński wpadł na pomysł wielkiej nowenny i ślubów narodu. Zbliżała się wtedy rocznica ślubów królewskich Jana Kazimierza. Czuł, że śluby wypadałoby ponowić, ale jak? Kto byłby stroną? Króla nie ma, Ojczyzną rządzą oprawcy z Moskwy, Naród upokorzony w kajdanach ideologii chodzi na pochody pierwszomajowe i wymachuje szturmówkami, i stoi dniem i nocą w kolejkach. Kto będzie stroną dla Królowej? – Cały Naród – wpadł na pomysł prymas. Zwyciężył obiekcje, że jako więzień nie jest dla Niej partnerem. Pozwolił sobie przetłumaczyć, że święty Paweł też z więzienia pisał swoje listy. I w Komańczy ułożył tekst ślubowania. A ja jako chłopiec stałem przed kościołem i rozdawałem tekst tych ślubowań.
Tak, to było tutaj. No, może kilka metrów dalej. Ale to w Prudniku, za miastem w lesie u franciszkanów znajduje się ta głębinowa studnia sensu i godności. Jeszcze prudniczanie o niej nie wiedzą, ale muszą im o tym powiedzieć inni, którzy odnajdą tę studnię, napiją się tej przeczystej wody i powiedzą miejscowym o skarbie, który mają, nie wiedząc o nim.
Gdy odjeżdżałem z Prudnika, zadzwonił Rysiu. Na cmentarz nie dotarłem, Rysiu do Prudnika też nie dojechał. Być może się jeszcze kiedyś spotkamy. Przecież razem kończyliśmy szkołę muzyczną.
Oceń