Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Oszklona winda wznosi się z zadziwiającą szybkością. Zamiast cyfr oznaczających piętra – metry i centymetry dzielące nas od ziemi, zmieniające się błyskawicznie na elektronicznym wyświetlaczu. Stop. Wyjście na platformę widokową, niewielką, ciasną, na której jednak znalazło się jeszcze miejsce, by wyeksponować kilka wstrząsających zdjęć. Czarno-białych, zrobionych z góry, ponad 60 lat temu, w słoneczny dzień, sądząc po cieniach rzucanych przez okoliczne budynki, a właściwie przez to, co z owych budynków zostało.
Platforma znajduje się na wysokości 70 metrów, w połowie wysokości dzwonnicy kościoła St. Nikolai w Hamburgu. Niegdyś była to najwyższa świątynia na świecie, dziś jest w tej klasyfikacji na trzecim miejscu w Niemczech. Kościół, zaprojektowany przez angielskiego architekta George’a Gilberta Scotta i zbudowany w połowie XIX wieku, imponował swoim majestatycznym gmachem. Stał się krajobrazową ikoną Hamburga, rozpoznawalną w całym kraju.
Niewiele z niej dziś zostało. Dzwonnica, udostępniona turystom, i kilka fragmentów ścian. Taki już los wysokich kościołów, które w czasie drugiej wojny światowej służyły za punkty orientacyjne dla pilotów bombowców.
Od 1940 do 1945 roku Hamburg był celem ponad 400 alianckich nalotów. Jest dużym przemysłowym miastem, jednym z najważniejszych portów w Europie, więc został wybrany jako obiekt strategiczny, co z wojskowego punktu widzenia nie budzi wątpliwości. Ale w lipcu 1943 roku brytyjskie samoloty nie bombardowały fabryk i portowych nabrzeży, lecz dzielnice mieszkalne. Kościół St. Nikolai, najwyższy w całej aglomeracji, był dla nich naziemną latarnią. Marszałek Arthur Harris, głównodowodzący sił powietrznych Jego Królewskiej Mości, osobiście kierował „Operacją Gomorra”, której nazwa nie wzięła się znikąd. Trwające przez kilka dni intensywne bombardowania Hamburga miały być karą dla niemieckiego społeczeństwa za wspieranie Hitlera i zemstą za wcześniejsze krwawe ataki na miasta Wielkiej Brytanii.
W operacji wzięło udział kilka tysięcy maszyn. Tylko jednej nocy, z 27 na 28 lipca, nad Hamburg nadleciało 739 bombowców. W wyniku nalotów zginęło ok. 35 tys. ludzi, ponad 900 tys. straciło dach nad głową. Jeden z oficerów służących w obronie przeciwlotniczej po raz pierwszy użył w swoim raporcie słowa „Feuersturm” („burza ogniowa”), próbując zwięźle opisać to, co spotkało Hamburg. Ludzie płonęli żywcem albo dusili się z braku tlenu, wysysanego przez języki ognia. W jednej z piwnic zginęło w ten sposób 370 osób – nagle nie mieli czym oddychać.
Na miasto spadło w tym czasie ponad 9 tys. ton różnego rodzaju bomb. Mniej więcej połowę stanowiły ładunki zapalające. Marszałek Harris doskonale wiedział, jakie piekło szykuje Hamburgowi. Jeszcze w czasie wojny, gdy informacje o ofiarach alianckich nalotów dotarły na Wyspy, celowość nalotów dywanowych zaczął kwestionować Kościół anglikański. Jednak większość Brytyjczyków pałała żądzą zemsty za Londyn, Coventry, Manchester. Niemcy nie przejmowali się cywilnymi ofiarami. Dlaczego my mielibyśmy ich traktować inaczej?!
Zdjęcia na platformie widokowej kościoła St. Nikolai pokazują ogrom zniszczenia miasta. Domy pozbawione dachów, okien, często bez jednej, dwóch ścian. Czasami pusta działka po budynku, przysypana górą gruzów. Na jednej z plansz krótka historyczna informacja o „Operacji Gomorra”. Ale po dwóch akapitach suchych faktów o dramacie Hamburga następuje nagły zwrot: kolejne zdania przypominają zwiedzającym, kto rozpoczął wojnę, kto bombardował Londyn, Rotterdam i Warszawę, kto prowadził totalną i brutalną wojnę przeciwko większości narodów Europy i kto tak naprawdę sprowadził nieszczęście na Hamburg. I na całe Niemcy.
W dawnej krypcie kościoła urządzono niewielkie muzeum. Kilka rycin pokazujących St. Nikolai z końca XIX wieku, w pełnej krasie. Film dokumentalny, kolejne zdjęcia, przedmioty codziennego użytku, znalezione w ruinach: nadpalone sztućce, zdeformowana przez ogień plastikowa buteleczka. Lecz najbardziej szokująca wystawa nie dotyczy ani kościoła, ani Hamburga. Na jednej ze ścian, zajmujących ok. jedną trzecią całej powierzchni muzeum, odnajdujemy obrazkową opowieść o… Warszawie.
Zamek Królewski przed wojną. Zamek zniszczony po powstaniu warszawskim. Zamek w 2009 roku. Politechnika Warszawska przed wojną. Budynek zniszczony w czasie wojny. Politechnika dziś. Pałac Saski przed wojną, na drugim zdjęciu jego pozostałości, na trzecim, kolorowym – Grób Nieznanego Żołnierza. Z opisami po angielsku, niemiecku i polsku. Znów: kto odpowiada za wojnę, kto ją rozpętał, kto zadawał cierpienia Żydom, Polakom, Brytyjczykom, Holendrom.
Jesteśmy zniesmaczeni – słusznie – retoryką Eriki Steinbach i próbami relatywizowania niemieckich win z czasów wojny. Jesteśmy oburzeni za każdym razem, gdy gazety za Odrą piszą o „polskich obozach koncentracyjnych”. Nie sposób jednak nie docenić tych drobnych, choć jakże ważnych gestów, które można dostrzec na wystawie w ruinach hamburskiego kościoła St. Nikolai i w wielu innych miejscach współczesnych Niemiec.
Oceń