Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Kochać drugiego to również uwolnić go od siebie. Jeśli kochasz, pozwolisz mu na samotność. Są pasje, których nie podzielę z moim mężem. I tak ma być. Jest smutek, którego mój mąż nie zrozumie, bo nie umiem o nim opowiedzieć. I tak ma być.
Jestem mężatką od dwóch lat. W lipcu zeszłego roku urodził nam się syn. Od dawna już czuję się bardzo samotna. Mimo że mam syna, którego kocham z całego serca. Mąż non stop pracuje, studiuje i ciągle nie ma go w domu. A gdy już jest w domu, to ja i tak nie czuję, jakby tu był. Stale ma coś do zrobienia, ciągle tkwi w Internecie i non stop korzysta z telefonu. (…) Jest mi bardzo ciężko. Myślałam nawet, żeby się rozwieść, bo przecież całkiem inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo. Zawsze mi się wydawało, że gdy już weźmiesz ślub, to wszystko jest prostsze i łatwiejsze. A tu niestety, odkąd wyszłam za mąż, wszystko zaczęło się komplikować. Jest o wiele więcej sytuacji, które bardzo mnie zabolały. Chwile, kiedy mąż stawał po stronie przyjaciół zamiast po mojej, kiedy był zbyt zajęty, żeby mi pomóc, brak zainteresowania obowiązkami domowymi z jego strony itd. Czy mogłam to przewidzieć? Czy mogłam się tego spodziewać? Czy jestem szczęśliwa? Hmm… na pewno jestem strasznie samotna, a to raczej nie jest objaw szczęścia.
Samotność dotyka wszystkich ludzi. Pojawia się zwykle w kontekście napięcia między dążeniem do niezależności i autonomii a pragnieniem nawiązania trwałych i głębokich relacji z innymi. Nawet małżeństwo nie chroni przed samotnością. Paradoksalnie, niekiedy może ją pogłębiać. Przekonuje o tym choćby przytoczona powyżej wypowiedź zaczerpnięta z Internetu.
Samotność, osamotnienie czy izolacja w potocznym rozumieniu oznaczają zerwanie więzi czy relacji z innymi, doświadczenie opuszczenia. Ale jest też samotność wynikająca z samego faktu istnienia. Jej doświadczenie wydaje się drogą do osiągnięcia stanu dojrzałej i pełnej tożsamości, a co za tym idzie, dojrzałych i trwałych związków z innymi. Sam rdzeń słów: sam-otność i toż-samość zdaje się o tym przekonywać, że trzeba być sam-ym sobą. Być sobą samym znaczy oddzielać się od innych, być sam-otnym.
„Żyć – pisze hiszpański pisarz Octavio Paz – to znaczy oddzielać się od człowieka, którym byliśmy, aby wgłębiać się w tego, którym będziemy, w przyszłego, zawsze obcego. (…). Człowiek jest jedyną istotą, która czuje się samotna i jedyną, która jest celem poszukiwań drugiej istoty. Jego natura (…) polega na dążeniu do urzeczywistnienia się w drugim. Człowiek jest tęsknotą i poszukiwaniem komunii (…) tak więc, czucie się samotnymi ma podwójne znaczenie: z jednej strony polega na tym, że posiadamy świadomość siebie, z drugiej zaś na pragnieniu wyjścia z siebie samego. Samotność, która jest zasadniczym stanem naszego życia, staje przed nami jako próba i czyściec (…)”1.
Oblicza samotności
Doświadczamy trzech rodzajów samotności: wobec Boga, wobec samego siebie i wobec innych. O pierwszych dwóch mówi się, że są doświadczeniami źródłowymi. Czym dla człowieka może być przeżycie samotności wobec Boga? Źródłem przerażającej prawdy o Jego nieskończoności, a jednocześnie o własnej małości, skończoności i nicości? O tym, że we wszechświecie jesteśmy tylko prochem, że przeminiemy, że nic nie wiemy na pewno, z wyjątkiem tego, że umrzemy? Po co to sobie w ogóle uświadamiać? Czyż takie myślenie nie wywołuje jedynie lęku i chęci ucieczki przed tą prawdą? Często tak właśnie się dzieje. Uciekamy za cenę jeszcze większej samotności. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce, spotykamy i rozstajemy się z ludźmi, ale tej samotności nie pokonują więzi ludzkie. „Czy się ożenisz, czy się nie ożenisz, będziesz żałować i tego, i tego”2 – pisał Kierkegaard. Żaden bowiem związek z człowiekiem, z punktu widzenia ludzkiej egzystencji, nie zbliża nas do nieskończoności. Tylko metafizyczne pragnienie wyjścia ku Czemuś całkowicie innemu, ku temu, co jest poza nami, wyrywa nas z labiryntu skończoności. Ono wydobywa nas z rozpaczy samotności. To pragnienie unaocznia się nam szczególnie w doświadczeniach granicznych, w cierpieniu, zagrożeniu życia i w śmierci.
Wtedy doświadczamy także drugiego rodzaju samotności, samotności wobec samego siebie. Kiedy zaskakuje nas cierpienie czy śmiertelna choroba, nie potrafimy przekazać innym siebie inaczej niż poprzez słowa. Nikt nie może w pełni doświadczyć naszej egzystencji, a my sami nie możemy uciec od słabości własnej cielesności. Wszystko to uświadamia nam nasze osobowe, nieprzekazywalne i niezastępowalne „ja”. Odkrywamy je również w akcie miłości. To „ja” kocham ciebie. Skoro nikt inny nie może za mnie cierpieć, nikt nie poniesie odpowiedzialności za moje czyny, nikt za mnie nie może pokochać, nikt inny za mnie nie umrze – jestem sam-otny.
Na tropach samotności odkrywamy prawdę o naszej zdolności do budowania relacji. Moje samotne „ja” chce kochać i być kochane. Chce potwierdzenia siebie w drugim i uznania swojego istnienia. Doświadczenie opuszczenia, braku wzajemności, pustki i oczekiwania wtrąca nas w trzeci rodzaj samotności – samotność par excellence, samotność wobec innych. Gdy człowiek jest niezauważany, niedoceniany i lekceważony, gdy nikt się do niego nie odzywa, nie zwraca się po imieniu i niczego od niego nie chce, czuje się niepotrzebny. Co więcej, przeżywa dialektykę istnienia i nieistnienia. Wie, że istnieje, ale równocześnie doświadcza jakiejś formy niebytu. Być niekochanym to jakby nie istnieć.
Spotkanie dwóch samotności
O sposobie rozumienia drogi życia małżeńskiego decyduje świadomość i stosunek do własnej samotności. Małżeństwo lub „związek partnerski” traktowane są często jako lekarstwo na głód miłości i ucieczka od wielu problemów, w tym także od problemu samotności. „Myślałam, że w małżeństwie wszystko będzie prostsze i łatwiejsze. A odkąd wyszłam za mąż wszystko się komplikuje” – pisze jedna z uczestniczek forum internetowego. Małżeństwo nie ma służyć rozwiązywaniu problemów. To spotkanie dwóch „kultur”, historii życia, doświadczeń i uwarunkowań rodzinnych, w tym także zranień. Spotkanie dwóch płci, języków miłości, stylów komunikacji i sposobów rozwiązywania problemów, dwóch wrażliwości, wolności, sam-otności.
Są w spotkaniu kobiety i mężczyzny chwile uszczęśliwiającej intymności, możliwe dzięki, a zarazem mimo odrębności ich światów. Natomiast w życiu codziennym zetknięcie się i ścieranie tych różnych „kultur” może powodować i powoduje konflikty. Są one wpisane w naturę małżeństwa. Przeżywają je zarówno małżeństwa szczęśliwe, jak i te, które walczą o przetrwanie związku.
Niemiecki psycholog i terapeuta Fritz Fischaleck w książeczce Uczciwa kłótnia małżeńska dowodzi, że konflikty można przezwyciężać na drodze uczciwego sporu. Warunkiem tego jest „(…) równorzędność wewnętrzna – równość, gdy chodzi o poczucie własnej wartości każdego z partnerów”. Gdy nie jest ona zachowana, wówczas silniejszy może ulec „pokusie, aby sporu unikać lub rozegrać go nieuczciwie, a słabszy w poczuciu bezsilności wprost unika otwartego konfliktu. (…) Nierównowaga, a więc władza jednego partnera nad drugim, przeszkadza w rozwiązaniu konfliktu i zmianie”3. Władzę można zdefiniować właśnie jako możność niedopuszczenia do zmian. Tę asymetrię wpływów warto potraktować jako wspólny problem i starać się go wspólnie rozwiązać.
Równorzędność partnerów jest trwała przy osiągnięciu pewnego poziomu niezależności i samodzielności. Zdaniem Fischalecka, aby tworzyć udany, pełen uszczęśliwiającej intymności związek, „musimy zachować odpowiedni dystans w stosunku do ukochanego partnera. Wiodą do tego z jednej strony – kontakt z innymi ludźmi, z drugiej zaś – umiejętność pozytywnego przeżywania samotności”. W poczuciu własnej wartości mogą mnie zatem utwierdzać kontakty z innymi ludźmi, którzy akceptują mój sposób bycia i wyrażania się oraz moje poczucie humoru. Pomocny może być także krąg przyjaciół i praca zawodowa, dzięki której mam poczucie pewnej dozy niezależności od małżonka.
Pozytywne przeżywanie samotności oznacza natomiast zgodę na to, że z niejednym smutkiem, niepokojem, rozczarowaniem czy tęsknotą pozostanę sama/sam. Na jednej ze stron internetowych przeczytać można pełne wyzwalającej prawdy i radości wyznanie „Kochać drugiego to również uwolnić go od siebie. Jeśli kochasz, pozwolisz mu na samotność. Są pasje, których nie podzielę z moim mężem. I tak ma być. Jest smutek, którego mój mąż nie zrozumie, bo nie umiem o nim opowiedzieć. I tak ma być. Są rzeczy, których nikomu nie wytłumaczę, bo nawet przede mną są zakryte. I tak jest dobrze. To tajemnica, którą zapisał nam Pan Bóg w naszych sercach, którą musimy odkrywać oddzielnie, chociaż przecież stoimy tak blisko siebie, jak gęsto rosnące topole, chociaż płyniemy w tę samą stronę, jak dwie obok siebie niespokojne rzeki. Uszanować tę samotność w drugim i nie bać się jej – czy istnieje większa Miłość?”4.
Samotność, której jednym z praktycznych przejawów jest samo-dzielność, czyli dzielność bycia samemu z sobą, uniezależnia w pewnym stopniu od małżonka. Nie wyklucza to jednak dojrzałej zależności, wyrażającej się w umiejętności przyznawania się do słabości i upadków, werbalizowania prośby o przebaczenie.
Jeśli prawdą jest, że „miłość to czuwanie nad samotnością drugiego” (R.M. Rilke), to można śmiało powiedzieć, że chodzi w niej o „uważność na to, co ten drugi czuje, gotowość i umiejętność wczucia się w jego perspektywę, zdolność przezwyciężania egoizmu i odraczanie przyjemności, na rzecz jakiegoś sensu, który niekoniecznie jest bezpośrednio w danej chwili uchwytny”5. To szacunek dla prawa do różnic, do tajemnicy drugiego, do jego sam-otności, z której on sam czerpie siły do dawania siebie, do urzeczywistniania się w spotkaniu i relacji.
Różnić się pięknie
Kiedy się rodzi dziecko i nie płacze, rodzice zamierają ze strachu. Niepokoją się o to, czy jest żywe. Krzyk i płacz noworodka powoduje radość. Podobnie jest z miłością. Kiedy rodzeniu się miłości nie towarzyszy ból, kiedy między ukochanymi panuje głucha cisza, to jest to powód do zmartwienia, do postawienia pytania: czy ta miłość będzie żyć?
Unikanie przez małżonków różnic i sporów może oznaczać powolne uśmiercanie miłości. Taka postawa nie sprzyja rozwojowi osób ani nie otwiera na niepowtarzalny dar drugiego, zawsze innego niż ja sam. Dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że nauczono nas, że źle jest się różnić, spierać i kłócić? Czy dlatego, że ciekawość innego zostaje pokonana przez lęk przed samotnością, zranieniem, brakiem akceptacji? A może po prostu chodzi o egoizm, obawę przed zmianą, niechęć do pracy nad sobą, niechęć wypracowania jakiegoś nowego sposobu czy stylu bycia i zwyczajny strach przed niedającym się przewidzieć bólem rodzenia?
„Całkiem inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo” – pisze jedna z osób doświadczających samotności psychicznej – i zadaje pytanie: „czy mogłam to przewidzieć?”. Wydaje się, że przynajmniej niektóre rzeczy da się przewidzieć. Na przykład to, że po okresie zakochania i zauroczenia trzeba się nauczyć żyć razem. I to jest zwykle moment pierwszego kryzysu. Kto go nie zauważy, zignoruje i nie wykorzysta dla rozwoju oraz pogłębienia małżeńskiej relacji, ten jest najbardziej narażony na powolne oddalanie się współmałżonka, na poczucie samotności.
Co można zrobić, aby wykorzystać pojawiający się kryzys do rozwoju? Psychoterapeuci są zgodni co do tego, że trzeba „dialogować”, to znaczy uczyć się słuchać i rozmawiać z sobą. Nie zakładać, że się wie, co ten drugi myśli, zanim on sam nie powie, co czuje. Mieć kontakt ze swoimi uczuciami i mówić o nich z pozycji „ja”, nie „ty” („ja odczułam to jako..”, a nie „bo ty zawsze…”). Konfrontować wzajemne oczekiwania. Rezygnować z własnych wyobrażeń o tym, jak ma być, na rzecz wspólnego, realnego dobra. Pierwsza faza małżeńskiego bycia razem to ciężka praca. To okres pierwszych rozczarowań, zawodów. Miłość jest przebaczeniem, znosi wszystko i wszystko przetrzyma, o ile zrozumie. Bez zrozumienia motywów postępowania, sposobu myślenia drugiego, trudno o wybaczenie.
Gdy między małżonkami zapada głucha cisza, wśród niejasności, podejrzeń, zawodów i rozczarowań, jest to bardzo ważny komunikat. Taka cisza mówi: nie chcę ciebie. Milczenie może być więc formą agresji, która niszczy oboje małżonków, ucina kontakt z drugim i nie daje szans na rozwiązanie konfliktu. Uniemożliwia uświadomienie sobie i nazwanie problemu, a „to, czego sobie nie uświadamiamy, rządzi nami w bardzo poważny sposób”6. Żalenie się na współmałżonka osobom trzecim, nieneutralnym dla związku (np. rodzicom, rodzeństwu, dawnym sympatiom), a nie rozwiązywanie problemów małżeńskich w cztery oczy, dodatkowo pogłębia jeszcze proces psychicznego oddalania się od siebie małżonków.
Czasem trudno własnymi siłami pomóc sobie poprzez dialog i przebaczenie. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy nie umiemy ze sobą rozmawiać, bo zranienia sięgają głębiej, w historię życia rodzin, z których małżonkowie się wywodzą. Wtedy z pomocą może przyjść terapia „lecząca więzi”, która paradoksalnie zwróci nas pierwszej samotności, ponieważ nie ucieknie się od samego siebie i swoich zranień.
Samotność konieczna
W całej różnorodności sytuacji, w których boleśnie doświadczamy samotności, pokonujemy ją tylko wtedy, gdy wejdziemy w samotność odosobnienia. W odosobnieniu: w tych godzinach, chwilach czy dniach, w których poprzez głębokie zamyślenie, zasłuchanie czy modlitwę „centrum naszego bytu, najgłębsza jaźń, która jest podstawą naszej samotności, zostaje podniesiona do Boskiego centrum i przez nie przyjęta. W nim możemy spocząć bez zatracania siebie”7.
To doświadczenie wiary przezwycięża samotność: „Gdzież odejdę daleko od Twojego ducha? – woła psalmista – Gdzie ucieknę od Twego oblicza? Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę. Gdybym wziął skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza, tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mnie Twoja prawica. Jeśli powiem: »niech mnie przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło«, nawet ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje, <mrok jest dla ciebie jak światło>” (Ps 139,7–12).
Paul Tillich uważa, że z samotności odosobnienia może powstać duchowa więź, „bo tylko obecność wieczności może przełamać mury, które izolują to, co doczesne, od tego, co doczesne. Jedna godzina odosobnienia może bardziej zbliżyć nas do tych, których kochamy, niż wiele godzin porozumiewania się”8.
Samotność w tym znaczeniu nie jest opozycją dla miłości małżeńskiej. Wręcz przeciwnie, staje się jej koniecznym składnikiem.
1 O. Paz, Labirynt samotności, Kraków 1991, s. 207–208.
2 S. Kierkegaard, Albo-albo, t. I, Warszawa 1982, s. 41.
3 F. Fischaleck, Uczciwa kłótnia małżeńska, Warszawa 1990, s. 113.
4 www.myslimojepotargane.blox.pl
5 B. Barbaro, Tyle miłości, ile wolności, „Charaktery”, luty 2008, s. 18.
6 B. Smolińska, zapis wypowiedzi w dyskusji panelowej Ogólnopolskiej Konferencji Ruchów Katolickich pt. Jak przezwyciężać kryzys w małżeństwie i rodzinie, 24.10.2009 w Warszawie.
7 P. Tillich, Osamotnienie i odosobnienie, „Znak”, nr 431, s. 8.
8 Tamże.
Oceń