Zawsze byłam gadułą. I trochę panną mądralińską. Ciocia mówi, że robiłam zatrważające wrażenie, gdy jako trzylatka odchodziłam od telewizora i – ledwie zasłyszawszy tam jakieś trudne słowo – zaraz zaczynałam go używać w rozmowie z dorosłymi, co gorsza, w najzupełniej właściwym kontekście. Mam w pamięci to, że jako pięciolatka opowiadałam przedszkolankom polityczne dowcipy o Jerzym Urbanie. Śmiały się, nerwowo popatrując dookoła, czy dyrektorka nie słyszy. To gadanie i przemawianie pozostało ważną częścią mojego życia, a nawet podstawą profesji. W radiu, przed kamerą albo publicznością – mówię, rozmawiam, opowiadam. A kiedy nie gadam, to piszę i publikuję. Co też jest wypowiedzią.
Od rana do wieczora słów artykułuję co niemiara. Na tym nie kończę, bo jak powiedziało mi już kilka zdumionych osób, przez sen też zdarza mi się mówić. A wręcz stanowczo przemawiać. Horror tak zbudzonych skłonił mnie do refleksji nad ciszą. Jestem – jeśli dobrze pójdzie – w połowie życia i skoro pierwszą część spędziłam, nadając jak telegraf, drugą chciałabym poświęcić na doskonalenie sztuki milczenia. Nie marzą mi się śluby ani furta klasztorna, ale jako dziecko epoki, w której wszyscy gadają (i piszą), zaś mało kto słucha (i czyta), chciałabym nauczyć się cichości.
Jest w tej potrzebie – stopniowo narastającej – coś zaskak
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń