Drugi List do Koryntian
Mdr 2,12.17-20 / Ps 54 / Jk 3,16-4,3 / Mk 9,30-37
Czasem dopada nas pokusa, aby idealizować przeszłość – nie tylko naszą własną, ale i wspólną historię. Może tak też wyobrażamy sobie apostołów – jako zasłuchanych i zapatrzonych w swojego Mistrza. W końcu wszystko zostawili i poszli za Nim w nieznane. Tymczasem zdarzało się, że byli zapatrzeni w czubek własnego nosa. Ewangelista Marek jest z nami szczery – atmosfera w gronie najbliższych uczniów Jezusa nie zawsze była idealna. W czasie drogi, na przykład, pokłócili się między sobą, a później udawali przed Nauczycielem, że nic takiego nie miało miejsca. Nie wiemy, na jakiej podstawie chcieli ocenić, który z nich jest „największy”. Może kogoś Jezus kochał bardziej niż innych? W końcu, gdy zdarzały się szczególne okazje, zabierał ze sobą wyłącznie Piotra, Jakuba i Jana, a Ewangelista Jan mówi o „umiłowanym uczniu”, którego imienia nigdy nie wymienia. Może największy z nich powinien być ten, z którym Jezus najczęściej się zgadzał i najczęściej go chwalił? Może wreszcie ktoś najlepiej rozumiał to, co Jezus mówił i robił? A może były jeszcze jakieś inne czynniki poza szczególną relacją z Jezusem, które przesądzały o czyjejś wyjątkowości?
Nie powinno nas gorszyć ani dziwić, że także między apostołów wkradły się rywalizacja i zazdrość. W postawie uczniów pewnie można by znaleźć mieszankę przyziemnych i duchowych ambicji. To może grozić każdemu z nas – duchowe „osiągnięcia” mogą nam przesłonić obecność Jezusa. Szczęście nie polega na zaspokajaniu swoich ambicji czy realizacji kolejnych celów. Nawet tych duchowych. Szczęście się rodzi z relacji – bliskości kogoś, kogo się kocha. Prawdziwe szczęście to odkrywanie wciąż na nowo, że Jezus do takiej właśnie bliskości nas zaprasza.
Oceń