List do Galatów
Z promocji książki księdza Jana Twardowskiego, która odbyła się w pięknym teatrze – pominę nazwę – zapamiętałem tak naprawdę jeden moment. Choć program był długi, bardzo długi… Przeważającą część wieczoru wypełniły różnorakie występy zespołów teatralnych i muzycznych, które prezentowały swoje interpretacje twórczości księdza Jana. Od czasu do czasu zerkałem na bohatera promocji i widziałem, jak to brzemię go przygniata. Chyba wtedy żałował, że tyle napisał. Organizatorzy wyraźnie chcieli zaprezentować na scenie jego dzieła zebrane. Dodatkowo silący się na oryginalność aktorzy nadawali delikatnej poezji księdza Jana papuzią wrzaskliwość. Po części artystycznej wprowadzono wreszcie Księdza na scenę. Posadzono na widoku publicznym, by z kolei wysłuchał referatu na temat swego dorobku.
Widziałem twarz człowieka udręczonego, który próbował się uśmiechać. Czuł się nieswojo. Pominąwszy już jego kiepski stan zdrowia, ten wieczór był ucieleśnieniem wszystkiego, przed czym całe życie się wzbraniał. Na koniec oddano głos publiczności. Jedno z pytań dotyczyło życiowej dewizy księdza. Spoważniał, choć już i tak był poważny.
– Jezu, ufam Tobie – rzekł cichutko.
Chwila ciszy i nagle zerwała się burza oklasków, która przerodziła się w owację na stojąco.
Nigdy już później nie spotkałem się, aby tak głośno oklaskami nagrodzono czyjeś zaufanie.
Może takimi właśnie brawami będą witać w niebie ufających Panu?
Oceń