Ewangelia według św. Łukasza
Karolina Lanckorońska, Wspomnienia wojenne, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 364
Kraków tonął we flagach. Wokoło Rynku wbito co półtora metra ogromne pale białe, a na nich powiewały krwawoczerwone wielometrowe płachty z naszytym białym kołem. Na kole widniał ów tajemniczy czarny znak — symbol zła. Te bataliony swastyk miały być wyrazem radości der urdeutschen Stadt Krakau. Tej samej nocy zarejestrowano w Krakowie sześćdziesiąt parę samobójstw.
Wśród rozmaitych ludzkich reakcji na niepowodzenie bywają i takie jak ta, wzmiankowana powyżej, na wieść o kapitulacji Francji. Podczas lektury książki, którą zamierzam tutaj przedstawić, nieustannie zadawałem sobie pytanie, gdzie kończy się psychiczna wytrzymałość człowieka i od czego ona zależy. Mówi się, że prawdziwym sprawdzianem charakteru są tak zwane sytuacje graniczne, kiedy zmuszeni jesteśmy stawać oko w oko z wielkim niebezpieczeństwem, na przykład utraty życia lub zdrowia. Czasami może to być wiadomość o wybuchu wojny lub narodowej klęsce. Innym razem finansowe bankructwo albo pożar domu. Dobrze, jeśli przez tego rodzaju próbę ogniową wypadnie nam przechodzić (zakładam, że zwycięsko) tylko raz. Znacznie gorzej, gdy los zaczyna domagać się od nas powtórnych sprawdzianów hartu ducha, zwłaszcza że — jak twierdzą psychologowie (i o czym mogłyby też świadczyć dzieje niektórych eksbohaterów) — w każdym człowieku istnieje podobno ograniczony kapitał odwagi, który po zainwestowaniu go w heroiczny czyn, szybko się wyczerpuje.
Na szczęście, nauka nie wie wszystkiego o tajnikach ludzkiej niezłomności. W przeciwnym wypadku trzeba by zakwestionować tysiące, z punktu widzenia psychologii niewytłumaczalnych, dowodów nie jednorazowego, lecz właśnie permanentnego bohaterstwa, których dostarczyła nam historia, szczególnie w okresie II wojny światowej. Myślę, iż jednym z najbardziej przejmujących świadectw takiej postawy są Wspomnienia wojenne Karoliny Lanckorońskiej opublikowane przez Wydawnictwo Znak. Świadectwo to jest tym cenniejsze, że Autorka w żaden sposób nie próbuje eksponować wyjątkowości swoich dokonań (m.in. podziemna działalność w ZWZ, organizowanie na wielką skalę — w ramach Rady Głównej Opiekuńczej — pomocy w dożywianiu więźniów), uważając je za coś normalnego, coś, na co zdobywało się wielu ludzi:
W czasie tej jazdy zaczęłam się po raz pierwszy zastanawiać nad tym, że przyszły historyk do opracowywania dziejów tej wojny będzie musiał podchodzić w sposób odmienny. Oczywiście przyczyny i skutki ważnych decyzji dowództwa oraz głośne czyny będzie musiał opisać. Jeśli jednak nie uchwyci istoty rzeczy, jeśli nie potrafi przedstawić, kto był tej wojny bohaterem głównym, praca jego minie się z celem i przyszłe pokolenia Polaków nie dowiedzą się prawdy. Bohaterem tym jest przeciętny obywatel Rzeczypospolitej, chłop czy inteligent, ziemianin czy ksiądz, dziewczyna ze wsi czy kobieta z uniwersytetu. Dramatis personae są męczennice pińczowskie, ich opiekun, strażnicy ratujący je od śmierci głodowej z narażeniem własnego życia i zawiadowca stacji w Kijach, i Nieznany z kamieniołomu, który tu siedział przed chwilą.
Oto refleksja kobiety, która mając do wyboru emigrację, wybrała — jak piszą w przedmowie jej przyjaciele — los „późnego wnuka” swoich walecznych przodków. Można bez przesady powiedzieć, że niemal każdy dzień między wrześniem 1939 a kwietniem 1945 roku był dla tej ostatniej już żyjącej przedstawicielki znakomitego książęcego rodu swoistym egzaminem nie tylko z męstwa, lecz także z ofiarności, godności, rozsądku, pracowitości, wiary, patriotyzmu. Wybitna znawczyni sztuki renesansu (praca habilitacyjna na temat twórczości Michała Anioła), profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, od początku, z własnej i nieprzymuszonej woli stawiała czoło wyzwaniom, które rzuciła Polakom wojna. Lwów, Kraków, objazdy po Generalnej Guberni, Stanisławów, ponownie Lwów, Berlin, Ravensbrück, wreszcie Italia — to najważniejsze etapy jej wojennej odysei. Ludziom, którzy wytykali jej arystokratyczne pochodzenie, przypominała, że Lanckorońscy „bili się we wszystkich większych potrzebach Rzeczypospolitej, od Grunwaldu po Wiedeń”, więc ona sama jest „z tego, co boli”. Do swych służących odnosiła się zawsze z największym szacunkiem, a oni — czego wyraźne dowody znajdujemy w książce — odpłacali jej przywiązaniem i miłością.
Życie przeegzaminowało ją na wszelkie możliwe sposoby, a sytuacje graniczne stały się dla niej po prostu chlebem powszednim — żeby im sprostać, należało mieć „wulkaniczny temperament, zaradność, lwią odwagę oraz głębokie przekonanie do swoich racji” (cytat z noty wydawniczej). Nie wolno zapominać, że w tamtych czasach, zwanych „czasami pogardy”, największym wrogiem człowieka nie były — mimo wszystko — sytuacje egzystencjalne, ale… drugi człowiek. Niestety. To drugi człowiek, pokroju choćby Hansa Krügera, siał wśród ludności cywilnej postrach większy niż śmierć. U księżnej Lanckorońskiej imponuje mi nie tyle jej zachowanie w sytuacjach uwięzienia, głodu, ucieczki, samotności, fizycznego wyczerpania czy nawet w obliczu czyhającej wciąż groźby utraty życia, ile nieprawdopodobna odwaga (a także mądrość) w bezpośrednich spotkaniach i rozmowach z katami.
Sporo miejsca zajmuje w tej książce osobliwy, trwający wiele miesięcy dialog pomiędzy autorką wspomnień a jednym z najokrutniejszych zbrodniarzy wojennych, wspomnianym już Hansem Krügerem. Od razu jednak należy się wyjaśnienie. To nie były żadne partnerskie dyskusje, tylko rozmowy prowadzone z pozycji siły, śmiertelnie niebezpieczne (oczywiście tylko dla jednej ze stron) pojedynki słowne, gwałtowne starcia diametralnie różnych osobowości, temperamentów, charakterów, kultur, poglądów na życie, na świat, na wiarę, na sens istnienia, na wszystko.
Wówczas zaczął mówić o swojej nienawiści do Polaków. Myślę, że rozpoczął to przemówienie z zamiarem straszenia mnie, w miarę zaś jak mówił, miałam wrażenie, że sam siebie podnieca, aż wreszcie krzyczał, tupał nogami i walił pięścią w stół, przy czym i tak już wysunięte bardzo usta zamieniały się prawie w ryj i nadawały mu wyraz zwierzęcy. Wysłuchałam tego wszystkiego spokojnie, bo mi nic innego nie pozostało. (…) Powiedziałam mu, że zrozumieć nie mogę, dlaczego Niemcy, którzy swą narodowość cenią bardzo wysoko, nie potrafią uszanować poczucia honoru narodowego u innych. Spuścił oczy i powiedział innym głosem: „Przecież to jest coś innego”.
Śledzenie tego boju, który staczały ze sobą dwa całkowicie odmienne światy wartości, jest dla czytelnika nie mniej fascynujące niż poznawanie pełnych dramatyzmu, wojennych losów Karoliny Lanckorońskiej. Co ważniejsze — a zarazem wręcz nieprawdopodobne — ten bój kończy się dla księżnej zwycięsko. Oto któregoś dnia kat zaczyna opowiadać o swojej najskrzętniej dotychczas ukrywanej zbrodni. Hauptsturmbahnführer Krüger w rozmowie w cztery oczy z autorką książki przyznaje się do zamordowania kilkudziesięciu lwowskich profesorów:
„Czy pani wie, o czym mówię w tej chwili? We Lwowie! — znowu dziki śmiech. — Tak, tak. Profesorowie Uniwersytetu! Ha, ha, to moje dzieło, moje! Dziś, gdy pani już nie wyjdzie, mogę jej to powiedzieć!”.
Siła słabych, słabość silnych — tak chyba można by scharakteryzować główne przesłanie Wspomnień wojennych. Mimo bowiem ukazania ogromu zła wywołanego przez dwie totalitarne ideologie, mimo obrazów cierpień i bólu, jest to książka przesycona optymizmem (a nawet niepozbawiona humoru), stanowiąca niezbity dowód na to, że — wbrew pozorom — niezłomność wcale nie jest rzeczą nieosiągalną.
Oceń