Postęp czy regres?
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Polska tolerancja pociągnęła za sobą o wiele więcej ofiar w ludziach niż w Hiszpanii terror inkwizycji.

Zastanowił mnie jeden z tematów matur pisemnych z języka polskiego: „Cywilizacja XX wieku to klęska czy tryumf człowieka? Rozstrzygnij ten dylemat, odwołując się do wybranych dzieł literackich, plastycznych, filmowych”.

Jest on co prawda bez sensu, bo nie bardzo wiem, dlaczego zdanie na temat wieku XX należy wypowiadać na podstawie dzieł literackich i filmowych, a nie na podstawie faktów, ale mniejsza o to. To już jest takie zboczenie zawodowe polonistów, dla których rzeczywistość oraz literatura to jedno. Za pięćdziesiąt lat uczniowie będą musieli na maturze pisać: „Czy plan Balcerowicza był dla Polski dobrodziejstwem czy ruiną? Rozstrzygnij dylemat, odwołując się do utworów polskich poetów końca XX wieku”.

W każdym razie zacząłem się zastanawiać, co napisałbym na tegorocznej maturze, gdybym musiał, zostawiając jednak na boku literaturę. Zastanówmy się nad kwestią: czy w porównaniu z — powiedzmy — średniowieczem wiek XX był epoką postępu czy regresu?

Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, co rozumiemy przez postęp. W dziedzinie technicznej — tak, zmiany są ogromne. Jednak czy, od średniowiecza poczynając, w kwestii swobód obywatelskich Europa zmieniała się na lepsze czy gorsze? Tu też odpowiedź jest łatwa. W porównaniu ze średniowieczem stanowiącym szczytowy okres rozwoju cywilizacji europejskiej nastąpił straszliwy regres.

Owszem, w średniowieczu nie istniała demokracja ani żadne wybory. Lud był pozbawiony władzy. Tylko że… — zacznijmy od tego, iż tak naprawdę nie istnieje coś takiego jak lud (który, jeżeli wierzyć demokratom, powinien sprawować władzę). Istnieją indywidualni ludzie: Jan Krawczyk — szewc, Józef Bocian — rolnik, Antoni Nowak — rzeźnik. I ci ludzie w większości przypadków wcale rządzić nie chcą! Oni chcą tylko być dobrze rządzeni — a przez kogo, to sprawa drugorzędna. Jeżeli dobre i sprawiedliwe rządy zapewni im dziedziczna monarchia, to będą za tym, aby rządził król. Jeżeli demokracja będzie oznaczała tylko chaos, korupcję i przestępczość, to będą mieli ją w dużym poważaniu.

Nigdy dość powtarzania: ów idealizowany przez demokratów lud wcale władzy nie pragnie. Pragną jej natomiast rozmaici zawodowi reprezentanci ludu, którzy bardzo chcą tenże lud podoić. W jego, to znaczy ludu, imieniu.

Szarzy, przeciętni ludzie chcą od władzy — obojętne, królewskiej czy innej — żeby ich pozostawiła w spokoju i pozwoliła im zarabiać na siebie. Oprócz tego chcą, aby prawo było surowe — dla przestępców, podatki zaś były stabilne i niskie. I tyle.

To ostatnie jest bardzo ważne. Aż do przełomu XIX i XX wieku podatki w większość krajów były — jeżeli je porównać do dzisiejszych — śmiesznie niskie. Na ogół było to pogłówne lub podatek od ziemi, płacone zresztą tylko przez ludzi o odpowiednio wysokim majątku. Progresywny podatek dochodowy nie istniał — w USA, aby go wprowadzić, trzeba było uchwalić poprawkę do konstytucji.

Jako dowód na panujący w średniowieczu wyzysk często wskazywana jest w źródłach dziesięcina. Gdy się nad tym bliżej zastanowić, to zauważymy, że w rzeczywistości żadnego wyzysku nie było. Dzisiaj najniższy próg podatkowy zaczyna się od mniej więcej 18% (w zależności od kraju) i może osiągać aż 30–50%. W socjalistycznej Szwecji dochodzi do 80%. Gdyby średniowieczny chłop zmartwychwstał i dowiedział się, że musi oddawać dziedzicowi 80% swojego dochodu, to by się z miejsca powiesił. Dzisiejszy obywatel płaci i nawet nie piśnie. I kto tu jest bardziej wyzyskiwany?

Ciekawe, że podatki są tym wyższe, im bardziej powszechne są prawa wyborcze. Dopóki prawo głosu posiadali nieliczni, podatki były niskie. Gdy je przyznano masom, politycy zaczęli im też obiecywać gruszki na wierzbie i opiekę społeczną. To kosztuje, więc i podatki zaczęły rosnąć. Statystyczny wyborca nie jest bardzo mądry (połowa społeczeństwa w krajach wysoko rozwiniętych to analfabeci, w Trzecim Świecie jeszcze więcej), dlatego tej prostej zależności nie rozumie.

Warto się zastanowić, co by było, gdyby w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych przeprowadzić eksperyment i złożyć obywatelom ofertę: każdy może się — dobrowolnie — zrzec prawa głosu w wyborach. W zamian za to zostanie zwolniony z płacenia podatków, co mniej więcej oznacza, że jego zarobki podskoczą z dnia na dzień o całkiem sporą sumę, dzisiaj potrącaną z pensji i odprowadzaną do urzędu skarbowego. Byłoby ciekawe sprawdzić, ilu Amerykanów uzna, że prawa wyborcze mają w nosie, natomiast zwolnienie od podatków jest dosyć intratną propozycją. Jak to powiedział pewien publicysta: „Co zrobicie, panowie demokraci, jeżeli lud wam demokratycznie powie, że demokracji nie chce?”.

Tu dygresja. To bynajmniej nie jest czysta teoria. Puerto Rico jest wyspą stanowiąca terytorium stowarzyszone ze Stanami Zjednoczonymi, jednak z przyczyn historycznych nie posiada statusu stanu. W praktyce oznacza to, że Portorykańczycy mają amerykańskie obywatelstwo i paszporty, ale nie mogą wybierać swoich przedstawicieli do kongresu. Ponieważ no taxation without representation — więc nie muszą płacić podatków federalnych. I w Puerto Rico widzimy ciekawą sytuację: lokalni politycy próbują za wszelką cenę doprowadzić do przekształcenia wyspy w 51. stan USA — po to, aby uzyskać prawo wysyłania swoich przedstawicieli do kongresu — co oznacza możliwości zdobywania licznych ciepłych posadek w Waszyngtonie. Natomiast mieszkańcy Puerto Rico w przeprowadzonych już parę razy referendach twardo się temu sprzeciwili! Większość Portorykańczyków praw wyborczych nie chce, gdyż po uzyskaniu przez ich wyspę statusu stanu musieliby płacić podatki federalne. Jak widać, szarzy obywatele prawo do niepłacenia podatków cenią sobie bardziej od prawa do głosowania. Koniec dygresji.

Zupełnie tragicznie wygląda wiek XX w porównaniu ze średniowieczem, jeżeli zestawimy je ze sobą pod względem wolności sumienia.

Średniowiecze było okresem niesłychanej swobody religijnej. Mimo że każdy (oprócz żydów) był poddawany obowiązkowemu chrztowi, władza kościelna zaś była rozległa, to i tak nie dochodziło do prześladowań religijnych na skalę choćby trochę porównywalną z tym, co działo się później. Obdarzona wyjątkowo złą sławą hiszpańska święta inkwizycja w ciągu kilku stuleci swojego istnienia wysłała na tamten świat mniej ludzi aniżeli postępowi i tolerancyjni przywódcy rewolucji francuskiej w parę lat. O Stalinie i Mao nawet nie wspominając.

Natomiast, o czym się dzisiaj nie mówi, święta inkwizycja stanowiła dla Hiszpanii prawdziwe dobrodziejstwo. Pierwsze i najbardziej podstawowe prawo socjologii brzmi bowiem „Jeżeli w jednym kraju zamkniemy grupy etniczne radykalnie różniące się kulturą, religią, językiem czy kolorem skóry — to wcześniej czy później skoczą sobie one do gardeł”. Niestety, tylko nieliczni ludzie, obdarzeni pewną dozą cynizmu wymieszanego z pesymizmem, wynikającym ze znajomości tego świata (np. niżej podpisany) potrafią to prawo zrozumieć i przyjąć do wiadomości. Reszta daje się nabierać na mrzonki o „społeczeństwach wielokulturowych”. Historia dowodzi, że prawo to jest prawdziwe. Jeżeli ktoś zacznie przytaczać przykład Szwajcarii jako kraju, w którym pokojowo współistnieją rozmaite grupy językowe i religijne, to z góry odpowiadam: historia Szwajcarii to historia wojen domowych. Ostatnia miała miejsce zupełnie niedawno, bo zaledwie sto parędziesiąt lat temu.

Tu możemy zrozumieć dobrodziejstwo, które święta inkwizycja wyświadczyła Hiszpanii. Proszę pamiętać, że Hiszpania weszła w okres kompletnego upadku nie wtedy, kiedy inkwizycja była u szczytu potęgi, ale wtedy gdy ją zlikwidowano! Dzięki jej sprawnemu aparatowi nie doszło w tym kraju do reformacji, przez co uniknięto wojen religijnych. Paul Johnson w swojej monumentalnej Historii żydów przytacza ciekawą statystykę: Przez całe swoje kilkaset lat istnienia hiszpańska święta inkwizycja aresztowała 341 tys. osób, z których 32 tys. stracono. Niewątpliwie z punktu widzenia osób wysłanych na stos sprawy wyglądają inaczej, ale za cenę tylu wyroków śmierci utrzymano jedność religijną kraju, a przez to uniknięto wojen religijnych, które byłyby bez porównania bardziej krwawe. Polska, która na skutek braku świętej inkwizycji miała nieszczęście być krajem tolerancyjnym i bez stosów, nie wykształciła scentralizowanej silnej władzy państwowej na wzór hiszpański, przez co padła ofiarą wyniszczających wojen. Sam tylko potop szwedzki kosztował trzy miliony zabitych na dziesięć milionów mieszkańców ogółem, co oznacza, że w wojnie tej straty były procentowo większe niż w drugiej wojnie światowej. Gdyby więc Zygmunt III Waza na początku panowania sprowadził do Polski inkwizytorów, to swojemu synowi przekazałby sprawnie rządzoną monarchię absolutną na tyle silną, aby nie obawiać się zewnętrznych wrogów. Stanowczo polska tolerancja pociągnęła za sobą o wiele więcej ofiar w ludziach aniżeli terror inkwizycji.

Zlikwidowanie świętej inkwizycji stanowi jedną z najbardziej tragicznych pomyłek, które Kościół katolicki popełnił w swojej historii. Święta inkwizycja nie tylko — gdyby jeszcze w wieku XVIII działała — mogłaby powstrzymać rewolucję francuską i następujące w jej wyniku rzezie, ale — gdyby w wieku XIX ciągle żyli i prowadzili śledztwa wielcy inkwizytorzy wyspecjalizowani w tropieniu błędnych nauk — zaraza marksizmu zostałaby wytępiona w zarodku, ratując w ten sposób dziesiątki milionów istnień ludzkich i oszczędzając cierpień pozostałym.

Kościół katolicki chętnie się ostatnio przyznaje do błędów, więc pozostaje mieć nadzieję, iż uzna i ten, stwierdzając, że likwidacja tej zasłużonej dla ludzkości instytucji stanowiła karygodną pomyłkę na skutek zbytniego ulegania modernistycznym nowinkom. Miejmy nadzieję, że następca Jana Pawła II błąd ten naprawi i inkwizycję reaktywuje.

Zupełnie śmiesznie wygląda dziś porównywanie średniowiecza z naszą epoką, w której dochodzi do jednoczenia Europy. Euroentuzjaści ekscytują się tym, że na zjednoczonym kontynencie nie ma wiz. I co z tego? Jeszcze sto lat temu w Europie wiz nie było! Podróżował każdy, gdzie chciał, pracować można było, gdzie komu wygodnie — bo pozwoleń na pracę nikt nie wydawał, gdyż nikomu się w głowie nie mieściło, że można wymagać od ludzi posiadania urzędowej zgody na wykonywanie pracy zarobkowej. Pies z kulawą nogą się nie pytał Marii Skłodowskiej o francuską kartę pobytową. Wsiadła w pociąg do Paryża i już. Wcześniej polscy uczeni mogli podróżować (i podróżowali) na średniowieczne kongresy uczonych niewiele mniej intensywnie niż obecni! Nie było niczym nadzwyczajnym ukończenie studiów we Włoszech czy na Sorbonie.

Dzisiaj prasa z wielką pompą relacjonuje, jak to kanclerz Niemiec chce ściągnąć do swojego kraju polskich informatyków i dać im prawo do pracy. Tymczasem wystarczy otworzyć podręcznik historii na rozdziale Osadnictwo na prawie niemieckim, aby dowiedzieć się, jak wyglądało prawo imigracyjne w średniowieczu. Nie tylko osiedlał się każdy, gdzie chciał, ale jeszcze władcy zwalniali osadników od podatków przez pierwsze kilka, kilkanaście lat pracy. To tak, jak gdyby dzisiaj w USA ogłosić, że każdy może — jeżeli chce — przyjechać do Ameryki, dostać od ręki zieloną kartę i jeszcze przez pierwsze dziesięć lat nie będzie płacić żadnych podatków!

To gdzie panowała większa wolność — w XX wieku czy w średniowiecznej Europie?

W średniowieczu Europa była bez porównania bardziej zintegrowana niż obecnie. Polak, Węgier i Litwin mogli służyć (i służyli!) w jednej chorągwi — i nie mieli trudności z dogadaniem się, albowiem wszystkich ich ksiądz preceptor wspólnego, europejskiego języka — czyli łaciny — wyuczył. Dzisiaj eurobiurokraci kombinują na wszystkie sposoby, ile ma być języków oficjalnych w Unii Europejskiej, byle tylko nie przyznać, że językiem międzynarodowym jest język angielski. Skutek jest taki, że tych oficjalnych języków jest już kilka, ale każdy Grek, który zechce zrobić poważniejszą karierę w biznesie czy nauce, i tak musi się angielskiego nauczyć, bo nie dostanie pracy nie tylko w Brukseli, ale nawet w ateńskiej knajpie nie będzie mógł być kelnerem. I nic mu nie przyjdzie z gardłowania, że grecki jest jednym z języków Unii.

Wspólna europejska waluta? Mało kto dzisiaj pamięta o tym, jak to w roku 1518 w rządzonych przez Habsburgów Czechach rozpoczęto bicie monety nazwanej Thaler, po polsku talar. Z biegiem lat stała się ona środkiem płatniczym na całym terytorium państwa Habsburgów, a następnie również w rządzonej przez Habsburgów Hiszpanii, skąd w wieku XVIII trafiła do Ameryki Północnej, do brytyjskich kolonii, gdzie pod nazwą „dolar” stał się walutą obowiązującą w Stanach Zjednoczonych. Jakże żałośnie wygląda dzisiejsza europejska unia walutowa w porównaniu do sytuacji, gdy od Karpat aż po Andy funkcjonowała jedna waluta — talar!

Talar przetrwał Habsburgów. Czy euro, które zanim jeszcze zdążyło się dobrze przyjąć, już zaczęło tracić na wartości, okaże się równie trwałe?

Wspólne europejskie siły zbrojne? W średniowieczu Europa potrafiła organizować wyprawy krzyżowe i wyzwalać Jerozolimę. Dzisiaj zmobilizowanie jednej wspólnej brygady i postawienie jej w stan jakiej takiej gotowości bojowej przerasta możliwości Unii Europejskiej.

Upadek intelektualny? Proszę wziąć do ręki jakiekolwiek dzieło świętego Tomasza z Akwinu. Oczywiście, jako źródło wiedzy przyrodniczej jego prace są dzisiaj niewiele warte, ale proszę wczytać się w jego język! Precyzja, z którą myśleli średniowieczni scholastycy, jest naprawdę imponująca. Teksty świętego Tomasza mogą być dzisiaj wykorzystywane do uczenia studentów logiki. Nawet nie ma ich co porównywać z wypocinami dzisiejszych uniwersyteckich postmodernistów.

Architektura? Porównajmy gotyckie katedry z koszmarnymi kościołami budowanymi obecnie w Polsce. Zastanawiam się: czy architekt, który stworzył projekt kościoła „łodzi podwodnej” na krakowskim osiedlu Widok, nie odczuwa zwykłego ludzkiego wstydu, patrząc na swoje dzieło?

Strach pomyśleć, jak okropnie nasz stary kontynent cofnął się w rozwoju przez te kilkaset lat!

Postęp czy regres?
Tomasz Włodek

urodzony w 1965 r. – pracownik naukowy, przebywa w USA, publikował w miesięczniku „W drodze” oraz w polskiej prasie wydawanej poza granicami kraju. Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze