Ostateczne dopełnienie
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Zagadka śmierci stawia przed chrześcijańską wiarą poważny problem, bo śmierć jest zarazem zgrozą i odrzuceniem, jak i nadzieją. Dlaczego śmierć? Kto uczynił śmierć? Ku czemu ma ona prowadzić? Czy jest ostatecznym kresem, upadkiem w nicość, czy odejściem i przejściem do innego życia? Jaki kontakt możemy zachować z tymi, którzy odeszli? Czy powinniśmy mówić o nich jak o umarłych, czy przeciwnie, jak o żyjących?

Zanim zaczniemy mówić o chrześcijańskim rozumieniu śmierci, powinniśmy zatrzymać się nad tym, jakie miejsce zajmuje śmierć w naszym życiu jako doświadczenie zarówno osobiste, jak i społeczne, którego nikt nie może uniknąć. W doświadczeniu osobistym należy wyróżnić doświadczenie śmierci innych ludzi i doświadczenie własnej śmierci. Oba te doświadczenia są głęboko uwarunkowane przez postawy wobec śmierci ukształtowane w naszym społeczeństwie.

Doświadczenie własnej śmierci

Śmierć można uważać przede wszystkim za powszechne prawo biologiczne dotyczące tak świata roślinnego, jak i zwierzęcego. Odbicie tego znajdujemy w Biblii: „Wszelkie ciało to jak trawa, a cały wdzięk jego — jak polnego kwiatu. Trawa usycha, więdnie kwiat” (Iz 40,6–7). Tertulian w III wieku również zauważył, że wszystko, co się rodzi, umiera. Każde zrodzenie zapowiada zniszczenie. Każda żywa istota płaci podobną cenę za narodziny — jest nią śmierć. Uczeni dyskutują nad tym, czy śmierć jest dla żyjących naturalną koniecznością. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że znany nam cykl życia przechodzi przez następstwo pokoleń, a okresowi wzrostu odpowiada okres starzenia się będący zapowiedzią śmierci. W tym znaczeniu śmierć jest wydarzeniem, które z zewnątrz spada na człowieka, które mu się narzuca i przez które musi on przejść.

Chociaż w przyrodzie żywe istoty zawsze podlegają prawu śmierci, człowiek jest jedynym zwierzęciem, które wie, że ma umrzeć. Jedynym, u którego śmierć rzuca cień na całe jego życie. Spontanicznie i uczuciowo postrzega ją jako ciążące nad nim zagrożenie. Śmierć będzie kresem człowieka, zniszczy jego ziemską egzystencję. Wydaje się to absurdem, radykalną porażką, która sprawia, że samo życie staje się nonsensowne. Śmierć jest przerwaniem jakiegoś dzieła, zniszczeniem całego bogactwa ludzkiej inteligencji i serca. Ponadto człowiek obawia się moralnego i fizycznego cierpienia, które bardzo często towarzyszy umieraniu, bez względu na to, czy jest ono gwałtowne, nagłe czy też jest następtwem choroby. Wszyscy ludzie odczuwają lęk przed śmiercią.

Nie można przeprowadzić subiektywnej analizy doświadczenia aktu umierania, bo znamy jedynie doświadczenia innych ludzi. W sposób uzasadniony można jednak przypuszczać, że w momencie zbliżającej się śmierci każdy człowiek przeżywa chwile walki i odruchowo doświadcza grozy: czy nie na tym polega pewien aspekt tego, co nazywamy agonią?

Tymczasem historia ludzkości ukazuje nam również, że człowiek ma przemożną nadzieję na zwycięstwo nad śmiercią. Wyraża się to na różne sposoby. Oddanie życia za coś, co nas przerasta, jest sposobem nadania sensu śmierci, a przez to także i życiu; ważnym przejawem jest też nadzieja na mniej lub bardziej określoną formę nieśmiertelności; podobnie pełne szacunku grzebanie zmarłych zdradza nadzieję na to, że nie wszystko skończone. Śmierć Sokratesa niesprawiedliwie skazanego na wypicie cykuty jest jednym z najpiękniejszych przykładów postawy godnej, spokojnej i pełnej nadziei na nieśmiertelność.

Śmierć innych

Śmierć dotyka nas także przez wydarzenie śmierci innych ludzi, zwłaszcza tych, którzy są nam najdrożsi: rodziców, małżonków, może też i dzieci, przyjaciół, towarzyszy pracy czy trudnych doświadczeń. Cierpimy wtedy podwójnie: najpierw jako świadkowie ich umierania, wszystkich ich trudów i cierpień, a następnie przeżywając doświadczenie rozłąki z drogą osobą, zerwania z nią bezpośrednich więzów uczuciowych. Również pracownicy służby zdrowia, lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze w szpitalach i w hospicjach muszą przeżywać, niekiedy na co dzień, spotkanie ze śmiercią powierzonych im chorych.

Obecność przy śmierci kogoś bliskiego jest doświadczeniem proporcjonalnym do głębi i intensywności relacji uczuciowej, jaka nas z nim łączyła. W tym znaczeniu coś w nas samych umiera, coś, bez czego życie może nawet stać się dla nas nie do zniesienia. Również uczestniczenie, z bliska czy z daleka, w śmierci innej osoby, nawet jeśli jest nam ona zupełnie obca, stanowi zawsze trudne przeżycie, bo doświadczenie to odsyła nas do naszej własnej śmierci i jest związane z postawą, jaką wobec niej przyjmujemy. Może się wtedy pojawić wiele prób ucieczki i wyparcia. Dziś ponownie odkrywamy to wszystko, co wymaga uwagi, miłości, samozaparcia i bezinteresownej pomocy wobec tych, którzy mają umrzeć. Obecność przy nich nigdy nie jest dla nas czymś obojętnym.

Gdy śmierć już nastąpiła, przeżywamy wieloetapowe doświadczenie rozłąki. Początkowo zanika kontakt: ciało zmarłego stało się bezwładne, nie jest już miejscem wymiany informacji czy uczuć. Nie jest już „nim” czy „nią”, lecz tylko pustą powłoką. Straszliwość ciała pozbawionego życia jest nieskończenie bardziej okrutna, gdy chodzi o ciało młodej osoby, niemowlęcia, małego dziecka czy nastolatka. Później samo ciało i jego bliski obraz zanikają po pogrzebie (dziś niekiedy po spopieleniu), a jego miejsce zajmuje nieobecność. Często właśnie po powrocie z cmentarza puste miejsce przy stole, pusty pokój na piętrze dają nam głębiej odczuć naszą rozłąkę. Zmarła osoba należy już do wspomnień. Dawna relacja ustąpić musi przed nowym typem obecności. Tę obecność zawsze możemy odnaleźć.

Śmierć postrzegana przez społeczność

(…) Etos śmierci został na przestrzeni kilku pokoleń całkowicie zniszczony. Nowoczesna norma punkt po punkcie sprzeciwia się normie tradycyjnej. Lekarz i jego otoczenie uważają zwykle za swój obowiązek ukrywanie przed chorym faktu, że jego koniec jest bliski. Anne Philipe opisała we wzruszającej książce Le temps d’un soupir (Julliard 1963) ostatnią chorobę aktora Gérarda Philipe’a, a Simone de Beauvoir w książce Une mort trčs douce (Gallimard 1964) ostatnie chwile swej matki. Jakże często słyszymy mające nieść pocieszenie słowa: „nie zauważył nawet, że odchodzi”, zwrot, który zastąpił XVII–wieczne „czując zbliżającą się śmierć” 1 Wszystko jest tak zorganizowane, żeby człowieka pozbawić jego własnej śmierci. (…)

To prawo milczenia czy tabu na temat śmierci narzucone zostaje samemu choremu, który zwykle domyśla się swego stanu, lecz widzi, że nie wolno mu o nim mówić, by nie ranić otoczenia. „Dawniej śmierć była tragedią — często komiczną — w której odgrywano rolę umierającego. Dzisiaj śmierć jest komedią — zawsze dramatyczną — w której gra się nieświadomość tego, że się umiera” 2

Są powody, by mówić o „zaparciu się śmierci”, które znajduje swe przedłużenie nawet poza grób. Tradycyjnie rzecz biorąc, śmierć jest wydarzeniem tak ważnym dla człowieka, że potrzebuje ono społecznej i religijnej symboliki i pewnej liczby rytów, które starają się ukazać jej sens lub przynajmniej wyrazić nie tylko szacunek dla zmarłego, ale i konfrontację grupy z tajemniczą transcendencją: pogrzebów, mów nad grobem, symbolów żałoby i stosownych strojów, kondolencji, pomników nagrobnych, cmentarzy. Przez te ryty dokonuje się przeżywanie żałoby, to znaczy przekształcanie stosunku do zmarłego: nieodwracalnie zerwane więzi ustępują miejsca innym więziom.

Tymczasem w ostatnich dziesięcioleciach zauważyć można szerzenie się powszechnej niechęci do rytów pogrzebowych, niekiedy nawet zupełny ich zakaz czy odrzucenie. Przejawem tego jest rozrzucanie prochów (po niektórych kremacjach). Zaciera ono wszelki ślad po zmarłym, żaden napis nie zachowuje już jego imienia. Jeszcze poważniejszym objawem jest tanatopraksja rozpowszechniona w niektórych krajach anglosaskich, gdzie komercyjne przedsiębiorstwa pogrzebowe konserwują ludzkie zwłoki i dokonują makijażu, by nadać im wygląd życia, a potem wystawić w fotelu z papierosem w ręku. Odrzuca się przez to sam obraz zwłok, symbolu zmarłego człowieka. Można by napisać, być może z pewną dozą przesady, że to wyparcie jest powszechne (w statystycznym wymiarze), radykalne, przekazywane nowym pokoleniom i patogenne, to znaczy generujące nową formę smutku 3 Przez to znaczenie śmierci ulega odwróceniu: zachowujemy się tak, jak gdyby śmierć już nie istniała.

Jednakże obecność śmierci przejawia się w naszym społeczeństwie w nowy i tragiczny sposób. W chwili, gdy wszelkimi sposobami stara się ono usunąć samą nawet myśl o umieraniu, a medycyna czyni cuda, śmierć gwałtowna, banalna i odczłowieczona wszechobecna jest w telewizji, a wielu ludzi naraża się na nią niepotrzebnie w wypadkach drogowych będących najczęściej skutkami ludzkich wad (nadmiernej prędkości, alkoholizmu, nieostrożności) lub szukając przesadnie ryzykownych sportowych emocji. To przejście od jednej skrajności do drugiej nie jest przypadkowe. Wyraża ludzkie doznanie sprzeczności, kiedy śmierć staje się czystym nonsensem. Samo życie nie ma już sensu, a pewien sposób narażania go zastępuje samobójstwo. Hipotezę tę potwierdza duża we Francji liczba samobójstw (w dosłownym tego słowa znaczeniu), zwłaszcza wśród ludzi młodych.

Dziś jednak wiele oznak świadczy o tym, że wyparcie się śmierci jest dla człowieka i społeczeństwa ślepym zaułkiem i niesprawiedliwie powiększa cierpienie umierających. Widać, że tu i ówdzie wśród lekarzy i w szpitalach pojawia się nowa postawa wobec chorych, którzy nie mają już szans na żadne leczenie. Towarzyszenie chorym i umierającym staje się sprawą zasadniczą. Powstają oddziały specjalizujące się w leczeniu paliatywnym, lekarzom towarzyszą tam psycholodzy, a chorych odwiedzają wolontariusze, akceptowana jest też współpraca i kontakty z księżmi i pastorami. Śmierć ponownie staje się przedmiotem rozmów i wymiany poglądów. Znów jest chwilą stawiania pytań o sens życia: kim jest człowiek?

Podobnie jest z pomocą niesioną osobom będącym w żałobie. Troszczą się o nie władze państwowe i wiele stowarzyszeń prywatnych. Kształtuje się nowa mentalność, wyrażają nowe oczekiwania. Społeczeństwo zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że ryty pogrzebowe są potrzebne żyjącym, by mógł się przez nie dokonać proces żałoby. Nawet zakłady pogrzebowe starają się nadążać za tą powolną przemianą mentalności. W przypadkach najbardziej dramatycznych, gdy uraz rozłąki jest szczególnie trudny do przezwyciężenia, absolutnie niezbędne okazuje się również uczuciowe wsparcie i obecność drugiego człowieka. Ci, którzy już przeszli przez podobną próbę (przedwczesną utratę małżonka, utratę dziecka), mogą szczególnie umiejętnie udzielać takiej pomocy. Musi ona obejmować także sferę ducha i dokonywać się z poszanowaniem przekonań religijnych lub ewentualnie ateistycznych osoby zainteresowanej, bo to, co dotyczy śmierci, angażuje całego człowieka.

W ostatnich latach daje się też zauważyć specjalne zainteresowanie przeżyciami z pogranicza śmierci. W wielu książkach badano je pod kątem naukowym. Uderzające jest to, że niezależne od siebie opowieści odtwarzają schemat względnie stały (poczucie łagodności i pokoju, przejście przez tunel, odłączenie od ciała lub zdwojenie bytu, dostrzeganie świetlistej osoby, panorama życia itp.). Dane te zgadzają się zresztą z pewnymi relacjami znanymi z literatury psychologicznej i duchowej (Beda Czcigodny, Sen Gerontiusza J. H. Newmana). Najbardziej znaczący jest na pewno fakt, że osoby, które w ten sposób przybliżyły się do granic śmierci, twierdzą najczęściej, że nie mogą już odtąd żyć jak dawniej, że ich postawa wobec śmierci uległa głębokiej przemianie. (…)

Bóg nie uczynił śmierci

Dlaczego śmierć? Skąd ona pochodzi? Dlaczego Bóg, którego nazywa się dobrym, uczynił ludzi śmiertelnymi? Na to pytanie Pismo Święte odpowiada stanowczo: „Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących” (Mdr 1,13). Chrześcijaństwo nie jest religią śmierci. Jak to się więc dzieje, że śmierć odbieramy jako prawo natury?

Odpowiedź jest równie jasna i odsyła nas do pierwszych stron Księgi Rodzaju 4 kiedy to Bóg mówi do Adama: „ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz” (Rdz 2,17). Ta przestroga, ściśle mówiąc, nie zapowiada kary, lecz zwraca uwagę na nieuniknioną konsekwencję decyzji wzięcia siłą tego, co może być tylko darem. Śmierć, o którą tu chodzi, jest równocześnie śmiercią duchową i śmiercią fizyczną. Człowiek odłączony od Boga i nieżyjący już Jego Duchem traci równowagę i stałość bytu, zostaje dotknięty słabością, która prowadzi do śmierci. Ten proces stopniowego upadania przedstawiony jest w scenie kuszenia, pod koniec której Bóg mówi do człowieka: „bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” (Rdz 3,19). Księga Mądrości tak to komentuje: „A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą” (Mdr 2,24). Opinię tę wypowiada też święty Paweł, mówiąc: „przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5,12). Poprzez figuratywny język Biblii musimy więc zrozumieć, że śmierć, której doświadczamy, z całym jej korowodem smutku i cierpienia, nie leży w twórczej intencji Boga. Śmierć jest skutkiem pokusy i grzechu człowieka. I bez grzechu człowiek niewątpliwie też miał odejść z tego świata, by przejść do stanu ostatecznej szczęśliwości z Bogiem. Można, jeśli się chce, nazywać to przejście śmiercią. Nie możemy jednak wyobrazić sobie, czym byłaby taka śmierć. Musimy tylko stwierdzić, że byłaby przejściem spokojnym i bez cierpienia. Chrześcijańska tradycja tak właśnie przedstawia śmierć Najświętszej Maryi Panny, zwaną zaśnięciem: ta, której nieznany był grzech, przeszła spokojnie do Boga, by doznać chwały swego cielesnego wniebowzięcia. Natomiast śmierć, której doświadczamy, jest skutkiem nieuporządkowania, które wprowadził w nasze związki ze światem i naturą grzech człowieka, to znaczy zdecydowane odrzucenie Bożego daru. „Zapłatą za grzech jest śmierć”, pisze święty Paweł (Rz 6,23). W chrześcijańskim objawieniu śmierć fizyczna jest zarówno znakiem (czy przejawem), jak i skutkiem innej śmierci, wewnętrznej, polegającej na odłączeniu się człowieka od Boga. Rzeczywista głęboka równowaga człowieka opiera się na komunii z Bogiem, która zawiera powołanie do nieśmiertelności i niezniszczalności. Gdy komunia ustaje, cała ta budowla ulega zachwianiu, a człowiek podlega śmierci. I przeciwnie, „łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”, podsumowuje święty Paweł (Rz 6,23). Pismo Święte nieustannie łączy oba te aspekty śmierci.

Czym jest śmierć?

Czy w tym świetle można bliżej określić, czym jest śmierć? Stanowi przejście do wieczności. W żadnym wypadku nie jest ostatecznym kresem. Zejście jest zawsze wejściem 5. Na skutek grzechu taka przemiana dokonuje się jednak pośród cierpień odrywania się człowieka od świata i wewnętrznego odrywania się od samego siebie. Z drugiej strony przemiana ta ma dwa znaczenia. Kiedy nieszczęśliwie dokonuje się pod znakiem w pełni zaakceptowanego grzechu, otwiera na wieczną śmierć; kiedy zaś dokonuje się pod znakiem akceptacji ofiarowanego przez Chrystusa zbawienia, wprowadza w pełnię życia w Bogu. W tym znaczeniu, chociaż zasadne jest mówienie o wydarzeniu śmierci, wyrażenie „umarli” jest zupełnie niewłaściwe i powinno odnosić się tylko do tych, którzy mieli nieszczęście popaść w „śmierć drugą” (Ap 20,6), to znaczy w śmierć ostateczną. „Ci, co odeszli”, żyją w Bogu.

Tradycja kościelna powszechnie określa śmierć jako oddzielenie się duszy od ciała. Dziś, w czasach podkreślania jedności całego człowieka jako ciała i duszy, doktryna ta jest trudna do przyjęcia. Niełatwo jest zrozumieć, dlaczego jeden składnik może żyć bez drugiego. Ważne jest więc dobre zrozumienie tej doktryny. Próbuje ona wyrazić bezpośrednie doświadczenie: skoro ciało nie jest już ożywione, skoro zmierza do rozkładu, nie stanowi już osoby jako takiej. Osoba nie uległa jednak unicestwieniu, pozostaje żywa. Duszę rozumie się tu „w biblijnym znaczeniu tego słowa, nie jako część człowieka obok ciała, lecz jako życiową zasadę człowieka ujmowanego w swej całości i jedności, inaczej mówiąc jako jego »ja«, ośrodek jego osoby” 6 Ostatecznie, oddzielenie się duszy od ciała oznacza, że zmarli pozostają żywi. Ponadto, skoro sama istota duszy, ośrodka ludzkiej osoby, polega na ożywianiu ciała, a ciało ze swej strony nie jest częścią człowieka, lecz samą osobą w jej stosunkach ze światem, zupełny rozdział duszy i ciała jest nie do pomyślenia. „W śmierci — pisze K. Rahner — dusza nie staje się akosmiczna, lecz jeśli można się tak wyrazić, pankosmiczna” 7 to znaczy daleka od zerwania wszelkich stosunków ze światem, komunikuje się z nim i szerzej na niego otwiera. Rzeczywistość ta pozostaje dla nas niewyobrażalna, bo nie jesteśmy jeszcze zmartwychwstali, należy jednak do genezy zmartwychwstania.

Umrzeć w Chrystusie

Śmierć nie jest dla człowieka jedynie męką, którą musi znieść. Jest też aktem, który ma wypełnić. Jeśli powołanie człowieka do wolności polega na budowaniu wieczności przez następstwo wyborów, ta fundamentalna opcja życiowa (zawsze w perspektywie obecna, dopóki człowiek przeżywa swoją ziemską pielgrzymkę) zostanie przypieczętowana przez śmierć. Sens, jaki człowiek nadaje swojej śmierci, jest zarazem sensem, jaki chce ostatecznie nadać swojemu życiu. W tym znaczeniu i niezależnie od tego, jaką formę zewnętrzną śmierć może przybrać, od człowieka oczekuje się tego, by wybrał swoją śmierć.

Ze względu na zbawienie przyniesione przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa każdy człowiek otrzymuje propozycję, by umrzeć w Chrystusie, aby z Nim zmartwychwstać. Chrystus przez swoje zwycięstwo nad śmiercią odmienił jej sens. Śmierć, będąca pierwotnie z powodu naszej jedności z Adamem zapłatą za grzech, staje się wydarzeniem zbawczym z racji naszej jedności z Chrystusem.

Podobnie jak Chrystus nazywał swoją śmierć chrztem, święty Paweł pojmuje nasz chrzest jako wejście w tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa i uczestniczenie w niej (zob. Rz 6,2–11). Podczas naszego ziemskiego życia ta śmierć i to zmartwychwstanie dokonują się w ciągu całego naszego istnienia: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele” (2 Kor 4,10–12). Jednak i śmierć, i życie niosą jeszcze w sobie przyszłość: „Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze Życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,3–4). Śmierć jest ostatecznym dopełnieniem i najwyższym potwierdzeniem naszego chrztu, dokonaniem się naszej śmierci dla grzechu i wejściem w zmartwychwstanie Chrystusa. Dlatego Paweł cały zwrócony jest ku przyszłości przez swe pragnienie poznania Chrystusa, „w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych” (Flp 3,10–11). Posuwa się aż do stwierdzenia: „Dla mnie bowiem żyć — to Chrystus, a umrzeć — to zysk. (…) pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze; pozostawać zaś w ciele — to bardziej konieczne ze względu na was” (Flp 1,21–24). Tak właśnie, naśladując Chrystusa, umiera Szczepan (Dz 7,59–60), tak właśnie Ignacy z Antiochii mówi, że chrześcijaninem stanie się człowiek naprawdę dopiero wtedy, gdy jak pszenica zostanie „zmielony” przez zęby dzikich zwierząt. Takie jest świadectwo świętych, dawnych i współczesnych.

Chrześcijanin powołany jest więc do tego, by przez śmierć uczynić dar z siebie złożony Bogu dla dopełnienia „niedostatków udręk Chrystusa (…) dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (zob. Kol 1,24) i dać najwyższy dowód miłości przez oddanie życia za swoich przyjaciół. Kościół, by mu w tym pomóc, proponuje trzy sakramenty, będące pewnego rodzaju odtworzeniem trzech sakramentów chrześcijańskiej inicjacji, co stanowi jakby nowe wprowadzenie do życia w Bożej chwale: sakrament pojednania, aktualizujący łaskę chrztu; namaszczenie chorych, będące nowym bierzmowaniem, darem mocy Ducha Świętego na doświadczenie choroby i życiowego kryzysu; Eucharystię, stającą się wiatykiem, który prowadzi od Chrystusa i ku Chrystusowi.

Nie wystarczy, bym doznał umierania w komunii…
Naucz mnie doznać komunii w umieraniu.

tłum. Maria Żerańska

Fragment książki Bernarda Sesboüé Zmartwychwstanie i życie wieczne, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa W drodze.

1 Philippe Aričs, „La mort inversée”, w: „La Maison Dieu”, 1970/101, s. 59; por. idem, Człowiek i śmierć, przeł. E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1989, zwłaszcza cz. 5, Śmierć na opak, s. 549–585 i Zakończenie, s. 63.
2 Ibidem, s. 64.
3 Zob. Philippe Druet, Pour vivre sa mort, Le Sycomore, s. 57–58.
4 Powszechnie się dziś przyjmuje, że opowieści o stworzeniu i upadku z Księgi Rodzaju nie są sprawozdaniami z wydarzeń opartymi na relacjach świadków, lecz tekstami o charakterze mitycznym (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) mającymi na celu udzielenie nam objawionego pouczenia o treści religijnej i ustosunkowanie się do obecnego stanu ludzkości przez retrospektywne spojrzenie na jej początki.
5 Gra słów autora: le déces est… accčs (zgon jest przystępem…) — przyp. tłum.
6 Katolicki katechizm dorosłych, przeł. M. Węcławski, Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań 1987, s. 394.
7 Karl Rahner, Le chrétien et la mort, Cerf, Paryż 1966, s. 22.

Ostateczne dopełnienie
Bernard Sesboüé SJ

(ur. 30 lipca 1929 r. w La Suze-sur-Sarthe (Sarthe) – zm. 22 września 2021 r. w Lille) – francuski jezuita, profesor dogmatyki i patrologii, jeden z największych teologów naszych czasów, wykładał w Lyonie i Paryżu, był członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Wniósł z...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze