Jeżeli można mówić  „happy”

Jeżeli można mówić „happy”

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

Plac Zbawiciela, reż. Krzysztof Krauze, Joanna Kos–Krauze, wyst. Jowita Budnik, Arkadiusz Janiczek, Ewa Wencel i inni, Polska 2006, Dystrybucja BestFilm

Jeden z reżyserów mówił: – Jeżeli przyjrzycie się uważnie i uporczywie jakiemuś wydarzeniu, będziecie mogli znaleźć w nim coś więcej niż ono samo – coś, co stanowi kod, DNA naszych czasów. Weźmy to pod uwagę i popatrzmy na bohaterów Placu Zbawiciela. Przypatrzmy się ich zachowaniom, postawom i decyzjom. Co mówią o DNA współczesności?

Ujęcie pierwsze

Bohaterowie, Beata i Bartek, młode małżeństwo, około trzydziestki. On monter klimatyzacji. Skończył studia, miał jakieś ambicje i chciał się przebić, ale nie wyszło i dziś gorzko godzi się z małą stabilizacją. Ona wychowuje kilkuletnie dzieci. Znany schemat życia – przerwała studia, bo ciąża, potem ciasne perspektywy, bo marne CV i dzieci, dalej poczucie odpowiedzialności i uziemienie. Oboje mieszkają u matki Bartka, wciąż jeszcze aktywnej zawodowo. Spłacają kolejną ratę na kupno własnego mieszkania. W tym miejscu zastaje ich filmowa historia. Dość szybko okazuje się, że budowlany pośrednik zbankrutował, a oszczędności całego życia przepadły. Rozpoczyna się lawina drobnych gestów, za którymi rośnie cichy konflikt, dyskretna konfrontacja charakterów, rozegrana w emocjonalnym trójkącie: matki, syna i synowej. Oszczędna narracja przypomina dokument, w którym jak w soczewce ogniskują się współczesne bolączki – emocjonalna niedojrzałość dorosłych dzieci nieprzygotowanych do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, utracona cnota ojcostwa, alkoholizm, miejsko–wiejskie kompleksy. Oglądamy i mówimy, że to pouczające studium rodziny, ale realizm dzwoni w uszach, zgrzyta między zębami i nie pozwala na dystans. Wszak manifestacyjna wyrozumiałość, cierpiętnicza przemoc, emocjonalny szantaż, budowanie relacji na zadawnionych żalach i niewypowiedzianych uprzedzeniach, to katalog gestów stosowany także i przez nas.

Ujęcie drugie

Spróbujmy zastosować do filmowej historii nieco staroświecką i zakurzoną perspektywę metafizyczną, czyli taką, która odwoływałaby się do obecności w życiu wartości wyższych, przekraczających przeciętne ziemskie cele. Może pomogłaby w uporządkowaniu myślenia na temat oglądanych zachowań, na przykład w kategorii dobra i zła czy stosunku do spraw ostatecznych. I co się okazuje? Reżyser prezentuje nam świat bytów nieokreślonych moralnie. To znaczy, że obserwujemy bohaterów w różnych sytuacjach: rozmawiają, kłócą się, krzyczą na siebie, piorą, sprzątają, spotykają ze znajomymi, chodzą na spacery i jakoś w ten sposób przedstawiają nam swoje upodobania i usposobienie. Wkraczamy w całą rozciągłość ich świata, potoku słów, gestów, emocji i namiętności. Ale, i to ważne, nie wszystkich. Trudno bowiem nam powiedzieć coś o ich zainteresowaniach etycznych, ich wrażliwości religijnej. Ten element jest w ich życiu nieobecny. Nie wiemy dlaczego. Może to wynik rodzicielskiego zaniedbania, może świadomego wyboru. Przekornie zauważmy jednak, że ten stan mimo wszystko coś mówi, bo granie na przeczekanie w rodzinnym kryzysie, zaciętość, upór gdzieś zostały wyhodowane. Magazynowanie krzywd, by w odpowiednim momencie wyciągnąć je jako argument przy okazji zlewozmywakowych wiwisekcji, czy przeszłość rozdrapywana w namiętności bierze swój początek w kapitulacji nadziei na odwrócenie własnego losu. Albo kłótnie, które utwierdzają w przekonaniu, że nie można przebaczyć komuś, kto wyrządził nam zło, kto nas poniżył, zacieśniają powoli perspektywy serca, które dusi się w rosnących żalach. Chce coś na próżno zmienić, ale nie widzi szans, bo „sprawy tak się pokomplikowały”, że już trudno uwierzyć, że kiedyś ślubowało się wierność i uczciwość.

Ujęcie trzecie

Metafizycznej pauzie Miłosz przytacza anegdotę, jak dawno temu, idąc ulicą polskiej wioski, popadł w zadumę na widok kaczek taplających się w nędznej kałuży. Zastanawiał się, bo obok płynęła śliczna rzeczka. Dlaczego tam nie idą – pytał siedzącego obok starego chłopa. A on odpowiedział: – Ba, żeby one wiedziały. Życie przy placu Zbawiciela jest zabunkrowane, otulone w gorycz, wyzbyło się z czasem dawnych pomysłów i ofensywnych działań. Operuje ostrożnie w oswojonych rejestrach, spełnia to, co trzeba, w blaknących kolorach osobowości. Już nie pyta, czy mogłoby wyglądać „inaczej” albo toczyć się „gdzie indziej”. Celebruje z namaszczeniem i zachłannie wykrada dla siebie drobiny szczęścia czy choćby nadziei: sanatorium, perspektywa pracy, romans. Nie rozwiązuje trudności, raczej szuka metod znieczulenia. Na krótki moment pozwala wyrwać się z pętli zależności emocjonalnej i materialnej. Potem tylko suche zasady funkcjonowania w „normalnym, kulturalnym domu”, znużenie, stłamszenie sytuacją, która przerasta, odejście „do innej” albo depresja odciskająca się piętnem bólu na dzieciach. Podróż bez celu w oceanie nieprzebaczenia i bezradności.

Ujęcie końcowe

Czy więc opłaca się jeszcze mieć duszę, bo może to już tylko antykwaryczny rarytas? Gdzie nadzieja dla bohaterów, bo w końcu filmowe spojrzenie dosięga pustki, którą noszą w sobie, a pośród której nie mają się na czym oprzeć i dokąd uciec? Jeżeli nawet w ten sposób docieramy do DNA współczesności, czujemy się mało usatysfakcjonowani znalezioną odpowiedzią. Wszak to w końcu daje przygnębiający obraz świata o wartości zerowej, w którym kiedyś, dawno temu, wyłączono Boga poza nawias, zacieśniając horyzont życia. Patrzymy na skutki, ale jednocześnie szukamy wyjścia na wyrwanie się spod skrzydeł fatalizmu losu.

Nie ma tu cudownych technik, nie odbywa się to bezboleśnie, ale na szczęście (?) tragiczna rana osobowości i brakujące miejsce po domorosłej amputacji duszy nie zrasta się szybko. Blizna po sumieniu okazuje się okropnym kłopotem. Zmusza, by patrzeć w twarz drugiego, pokracznie wkręconą cierpieniem. Za późno czy nie, ale paradoksalnie daje nutę nadziei, wątłego, ale jednak optymizmu. Dodajmy w tym miejscu, że prawdziwa historia zakończyła się o wiele bardziej tragicznie. W filmowej reżyser ocala bohaterów, może nawet ciut melodramtycznie. Jakby na przekór nieuchronności fabularnej struktury daje im jeszcze jedną szansę. Dramatyczny finał, rodem z Wojtyły – „jeżeli słowo nie nawróciło, nawróci krew” – ocala także widzów. Każe wierzyć w siłę przebaczenia. Tak prostą prawdę o życiu, które znajduje sens w ofierze z siebie, że skupione na sobie i własnym przetrwaniu jest karykaturą, że dojrzewa w doświadczeniu słabości. To przewrotne zakończenie, dodane jakby poza historią, a tak blisko z nią związane. Autorski dopisek dla oglądających, bo obraz wstrząsa i wciska w fotel, ale sprowadza do tego, co proste i podstawowe, a nawet momentami rozczulające w oczywistości konkluzji, prawdy tak bardzo znanej od tysiącleci. Tu nasz krytycznie wyczulony rozum reaguje z opóźnieniem, bo po napisach końcowych wszystko zaczyna się już naprawdę, a kamera zwraca się w naszą stronę.

Jeżeli można mówić  „happy”
Roman Bielecki OP

urodzony w 1977 r. – dominikanin, absolwent prawa KUL i teologii PAT, kaznodzieja i rekolekcjonista, od 2010 redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, były Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu (2018-2022), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze