Jeśli ktoś na widok tytułu pomyślał, że felieton będzie o jakiejś mało znanej starożytnej herezji, której wyznawcami byli właśnie fronkanie, to jest w błędzie. Sięgam znowu po wyraz ze śląskiej godki – rzeczownik od czasownika „fronkać”. Przeurocze to, moim zdaniem, słowo oznacza mniej więcej tyle, ile polskie „sarkać”. Przy czym fronko się z wyraźniejszym chyba, nieco agresywniejszym żachnięciem. A jako że śląski sposób komunikowania się nacechowany bywa daleko idącą oszczędnością w konstruowaniu wywodu, fronkanie – zwłaszcza w ustach mistrzów – bywa głównym sposobem wyrażania dezaprobaty: od łagodnej nagany po sprzeciw gwałtowny i gniewny. Cała gama uczuć da się bowiem zawrzeć w intonacji i intensywności fronknięcia, zaś kontekst tudzież częstotliwość powtarzania załatwia resztę.
Z dzieciństwa i z okresu dorastania pamiętam niemało ludzi, którzy usiłowali wywrzeć na mnie jakiś wpływ wychowawczy za pomocą fronknięć. Większość z tych prób wspominam dziś z pobłażliwym rozrzewnieniem (tym bardziej chyba pobłażliwym, im bardziej nieskuteczne okazywały się kolejne korekcyjne wysiłki), ale pamiętam też frustrację, którą ten rodzaj komunikacji we mnie wywoływał.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń