Duch Asyżu, duch Benedykta
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

Każde spotkanie w ,,duchu Asyżu”, z założenia nie jest aktem demonstracji siły. Modlitwa ma to do siebie, że bardzo rzadko ujawnia swoje ,,praktyczne skutki”, a jeśli nawet – to nie objawiają się one natychmiast na kształt skutków magicznego zaklęcia.

Spotkanie „Asyż 3” miało w Polsce niedobrą prasę jeszcze, zanim się odbyło. Na początku lutego 2011 „Rzeczpospolita” opublikowała tekst włoskiego intelektualisty Roberta de Mattei „Obawa przed Asyżem”. Nie był to pierwszy materiał w tej gazecie ujawniający dystans do inicjatywy międzyreligijnego spotkania modlitewnego w Asyżu zapowiedzianego przez Benedykta na październik ub. roku. O swoich wahaniach co do papieskiego pomysłu pisali także Paweł Lisicki i Tomasz Rowiński. Na portalu Frondy Paweł Milcarek wyrażał nadzieję, że „Papież naprawi dwuznaczność »ducha Asyżu«”.

Milcarek i Lisicki nie postulowali odwołania Asyżu, mając nadzieję, że papież rozwieje ich wątpliwości przed spotkaniem albo w jego trakcie. W końcu – jak pisał Milcarek – „szanuje się papieży, ich inicjatywy i dobre intencje, które zostały objaśnione w różnych miejscach”. De Mattei posunął się dalej, był jednym z tych, którzy skierowali do papieża petycję, by nie jechał do Asyżu. Wtórował mu Lisicki, który twierdził, że obecność papieża w Asyżu byłaby potwierdzeniem, że „spotkanie przywódców różnych religii wyraża uznanie dla ich równości i równości ich nauk. Innymi słowy, organizując takie wspólne modły o pokój, Kościół sam relatywizuje swój przekaz”.

Dla wielu decyzja Benedykta XVI, by w 25. rocznicę pierwszego „Asyżu” zorganizować trzecie już spotkanie międzyreligijne, była zaskoczeniem. Powszechnie mówiło się bowiem o zastrzeżeniach, jakie wobec inicjatywy Jana Pawła II wysuwał ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Joseph Ratzinger. Chodziło o niebezpieczeństwo synkretyzmu religijnego i relatywizmu. Uczestnicy tamtego spotkania potwierdzali, że rzeczywiście nie wszystko odbyło się poprawnie, co symbolizować miało postawienie posążku Buddy na ołtarzu. Może więc konserwatywni publicyści mieli rację, zgłaszając votum separatum wobec papieskiej inicjatywy?

Ziarna Słowa

Istnienie niebezpieczeństwa błędnego zrozumienia międzyreligijnego spotkania jest oczywiste. Przeczuwał to chyba także papież Jan Paweł II, gdy inicjatywa ta rodziła się w jego umyśle i sercu. Zapowiadając spotkanie, w październiku 1986 roku, papież mówił: „To, co się wydarzy w Asyżu, na pewno nie będzie synkretyzmem religijnym, ale szczerą postawą modlitwy do Boga we wzajemnym szacunku. Właśnie dlatego została wybrana dla Asyżu następująca formuła: być razem, by się modlić. Na pewno nie można »modlić się razem«, tzn. wznosić wspólnej modlitwy, ale można być obecnym, kiedy inni się modlą; w ten sposób okazujemy nasz szacunek dla modlitwy innych i dla postawy innych wobec Boskości; jednocześnie ofiarujemy im świadectwo pokorne i szczere naszej wiary w Chrystusa, Pana Wszechświata”.

Zaproponowana przez papieża formuła opiera się na bardzo subtelnym rozróżnieniu między wspólną modlitwą a wspólną obecnością przy czyjejś modlitwie. Wydaje się jednak, że nawet taka postawa przez wielu została odebrana jako relatywistyczna. Zakłada ona przecież jakąś wartość modlitwy kierowanej ku nieprecyzyjnie zdefiniowanej boskości. Jak słusznie zauważa Milcarek: „Było w tym coś paradoksalnego: przyjeżdżali, aby się modlić – lecz ich wspólna modlitwa nie była możliwa ze względów zasadniczych”. Trzeba jednak przyznać, że subtelne rozróżnienie ginęło w publicystycznym ferworze, skoro dał się temu ferworowi ponieść sam Jan Paweł II, gdy w książce Przekroczyć próg nadziei mówił o historycznym spotkaniu w Asyżu, „podczas którego modliliśmy się wspólnie o pokój”.

Nie miejsce tutaj, by przedstawiać meandry katolickiej doktryny na temat zbawczych wartości religii niechrześcijańskich, jedyności zbawienia w Chrystusie i przez Chrystusa czy różnych sposobów rozumienia formuły, że poza Kościołem nie ma zbawienia (Extra Ecclesiam nulla salus). Odpowiedzi na te pytania sytuują się gdzieś między skrajnym ekskluzywizmem a skrajnym inkluzywizmem: między odmową uznania jakiejkolwiek wartości innych religii, aż po zrównanie wszystkich religii i przyznanie każdej z nich tej samej wartości w porządku zbawczym.

Skrajne odrzucenie innych religii znajduje swój wyraz choćby w biblijnym stwierdzeniu mówiącym, iż „bogowie pogan są tylko ułudą” (Ps 96), co tłumaczone bywa także dosadniej: „Wszyscy bogowie pogan to demony”. Ten werset biblijny z upodobaniem cytowany jest zarówno przez katolickich, jak i lefebrystowskich tradycjonalistów, przeciwstawiających się obecności papieża Benedykta XVI w Asyżu. „Asyż będzie pełen tych demonów” – mówił bp Fellay, przełożony Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, które prowadzi rozmowy z Rzymem w kwestii nauczania Soboru Watykańskiego II. W tej perspektywie nie ma miejsca na jakąkolwiek pozytywnie rozumianą boskość poza chrześcijaństwem.

Tę radykalną interpretację odrzucał, zdaje się, Jan Paweł II, który – obficie cytując soborowy dokument Nostra aetate o pozytywnych elementach istniejących w innych religiach – mówił choćby we wspomnianej książce. Jedno jest pewne: nie ma niczego zbawczego poza Chrystusem. I jeśli cokolwiek, co ma wartość zbawczą, jest w innych religiach niż chrześcijaństwo, jest „z Chrystusa”. „Tajemnica Paschalna jest tak samo otwarta dla wszystkich ludzi i w niej dla wszystkich otwarta jest także droga do wiecznego zbawienia” – mówił Jan Paweł II. Z kolei w deklaracji Dominus Iesus podkreślał znaczenie działania Ducha Świętego: „Z pewnością, różne tradycje religijne zawierają i ofiarowują elementy religijności, które pochodzą od Boga i stanowią część tego, co »Duch Święty działa w sercach ludzi i w dziejach narodów, w kulturach i w religiach«”. Przypis do tego zdania wyjaśnia: „Są to ziarna Słowa Bożego (semina Verbi), które Kościół uznaje z radością i szacunkiem”.

Pozytywna ocena wartości modlitwy wyznawców innych religii wynika więc z przekonania, że o ile obecne są w niej „ziarna Słowa”, o tyle obecny jest w niej sam Duch Święty. Owe semina Verbi stanowią – jak powie Jan Paweł II – „jakby wspólny soteriologiczny korzeń wszystkich religii”. Teologiczna wizja Jana Pawła II, potwierdzona w dokumencie Dominus Iesus, sytuuje się gdzieś pośrodku między skrajnym ekskluzywizmem a skrajnym inkluzywizmem zbawczym.

Skuteczność modlitwy

Paweł Lisicki wyrażał swoje zastrzeżenia nie tylko co do „teologii Asyżu”, ale formułował także wątpliwości wynikające „z braku wiary w praktyczne skutki Asyżu”. Ówczesny naczelny „Rzeczpospolitej” pisał: „trudno mi przyjąć, by przedstawiciele religii […] mieli realny wpływ na pokój światowy”. Sugerowanie jakiejś bezpośredniej i praktycznej skuteczności spotkania o charakterze religijnym świadczy o niezrozumieniu jego idei. Trzeba podziwiać odwagę Lisickiego, który modlitwę w Asyżu nazwał wówczas „religijno-pokojowym pustosłowiem”. Naczelny „Rzeczpospolitej” pisał, że w Asyżu „jak przed 25 laty pojawią się […] ludzie dobrej woli i słabej mocy”.

W zupełnie innej perspektywie widział to wydarzenie sprzed 25 lat obecny papież. W liście skierowanym do miejscowego biskupa Domenico Sorrentino z okazji 20. rocznicy tamtego wydarzenia Benedykt XVI pisał: „Wśród ważnych aspektów spotkania w 1986 roku podkreślić należy, że świadectwo tej wartości modlitwy dla budowy pokoju dali przedstawiciele różnych tradycji religijnych, a nastąpiło to nie na odległość, lecz w kontekście spotkania. W ten sposób modlący się wyznawcy różnych religii mogli ukazać, za pomocą języka świadectwa, że modlitwa nie dzieli, lecz łączy i stanowi decydujący element dla skutecznej pedagogii pokoju, opartej na przyjaźni, wzajemnym przyjęciu, na dialogu między ludźmi odmiennych kultur i religii”. Zauważmy przy okazji, że także Benedykt XVI podkreśla wartość modlitwy w perspektywie wzajemnej obecności. Nie chodzi więc tutaj o modlitwę jako taką, którą przecież można by „zrealizować” u siebie i na odległość, ale może nawet bardziej o spotkanie i współobecność ludzi modlących się, tzn. ludzi, którzy pokładają nadzieję w modlitwie – wyznają zupełnie inną logikę pokoju niż ta proponowana przez ludzi „mocnej mocy”, by sparafrazować słowa Lisickiego.

Akt moralny i symboliczny, jakim jest każde spotkanie w „duchu Asyżu”, z założenia nie jest aktem demonstracji siły. Nie można mylić wiary z polityką, a modlitwy z dyplomacją. Modlitwa ma to do siebie, że bardzo rzadko ujawnia swoje „praktyczne skutki”, a jeśli nawet – to nie objawiają się one natychmiast na kształt skutków magicznego zaklęcia. Wystarczająco praktycznym skutkiem tego typu inicjatyw – podobnie jak ekumenicznej „Pielgrzymki przez Ziemię” wspólnoty Taizé – jest ukazywanie światu, że różnice religijne i kulturowe nie muszą dzielić ani być powodem wzajemnej niechęci, wrogości czy nienawiści przekształcającej się w wyniszczającą wojnę. Jak mówił Benedykt XVI, jest to szczególnie ważne w czasach, gdy „tak wielu młodych ludzi na obszarach świata, naznaczonych przez konflikty, wychowywanych jest do uczuć nienawiści i zemsty, w kontekstach ideologicznych, w których pielęgnuje się nasiona dawnych urazów i przygotowuje się serca do przyszłej przemocy”.

Zaniepokojenie udziałem

Jeszcze przed jubileuszowym spotkaniem Paweł Milcarek wyrażał nadzieję, że papież „zrobi coś […], co naprawi atmosferę po poprzednich dwóch międzyreligijnych spotkaniach w Asyżu”. Lisicki pisał z wyraźniejszą rezerwą: „W całej historycznej pamięci Kościoła tego typu spotkania międzyreligijne traktowane były, mówiąc eufemistycznie, z podejrzliwością. Udziału w nich wielokrotnie zakazywali wcześniejsi papieże. Zastanawiam się zatem, na mocy jakiego autorytetu owa wiekowa tradycja zostaje uchylona. I czy autorytet, który swe uzasadnienie czerpie z tradycji, znosząc ją, może nadal oczekiwać posłuchu? Nie wiem”.

De Mattei idzie jeszcze dalej. Najpierw przypomina, że „w dziejach Kościoła zmysł wiary u zwykłych wiernych nieraz był bardziej zgodny z tradycją apostolską niż u pasterzy”, a potem wzywa już wprost: „Żyjemy w dramatycznych czasach, w których każdy ochrzczony musi mieć nadprzyrodzoną odwagę i apostolski zapał, by w ślad za przykładem świętych donośnym głosem bronić wiary – nie ulegając przy tym »racjom politycznym«, jak zbyt często zdarza się w kościelnych kręgach. Do odrzucenia Asyżu I i wyrażenia, z całym szacunkiem wobec Ojca Świętego, obaw w związku z Asyżem II popchnęła nas tylko i wyłącznie świadomość naszej wiary”.

Benedykt jednak do Asyżu pojechał. Ale nie bez obaw. Dał im wyraz w liście z 4 marca 2011 roku skierowanym do luterańskiego pastora Petera Beyerhausa, swojego dawnego przyjaciela, który wyraził zaniepokojenie kolejnym spotkaniem w Asyżu. „Bardzo dobrze rozumiem Pańskie zaniepokojenie moim udziałem w jubileuszowym spotkaniu w Asyżu. Tak czy inaczej, obchód ten musiałby się jednak odbyć i po zastanowieniu wydaje mi się najlepsze, bym sam tam się udał i spróbował określić kierunek całości. W każdym razie zrobię wszystko, aby synkretyczne bądź relatywistyczne rozumienie tego spotkania było niemożliwe i aby pozostało jasne, iż nadal wierzę i wyznaję to, co przypomniałem Kościołowi w liście »Dominus Iesus«”.

Czy Benedykt rozważał swoją nieobecność w Asyżu? Można tak wnioskować z przytoczonych przed chwilą słów. W tym prywatnym liście jest więcej niepokoju niż we wszystkich innych, bardziej oficjalnych wypowiedziach papieża. Pozostaje pytanie, czy Benedykt miał wątpliwości co do fundamentalnych racji spotkania, czy też jego praktycznego kształtu tudzież medialnego obrazu. Teologiczna, praktyczna i medialna wersja Asyżu mogą się od siebie bardzo różnić i zapewne bardzo się różniły, zwłaszcza w wypadku pierwszego spotkania w Asyżu. O pierwotnej idei spotkania Benedykt XVI mówił, że była „śmiałą i proroczą inicjatywą”. W mediach pozostał obraz białej sutanny wśród kolorowego tłumu na asyskim dziedzińcu. Dla wielu odbiorców papież to, być może, po prostu jeden z wielu, co więcej – wielu takich samych. Tak jak religia, którą reprezentuje.

Asyż na „dziedzińcu pogan”

Analiza przemówienia Benedykta XVI w Asyżu pokazuje, że papież poszedł w nieco (zupełnie?) innym kierunku niż jego poprzednik. Swoje przemówienie poświęcił „prawdziwej naturze religii”, nie dokonując przy tym żadnej analizy wartości zbawczych religii czy ich wzajemnych relacji. Benedykt mówił o roli religii w społeczeństwie i jej relacji do pokoju i przemocy. „Krytyka religii, począwszy od iluminizmu, nieustannie utrzymywała, jakoby religia była przyczyną przemocy. Dlatego podburzała do wrogości wobec religii. Jako osoby religijne musi nas dogłębnie niepokoić, że tu religia faktycznie motywuje przemoc. W sposób bardziej finezyjny, ale wciąż brutalny religia jawi się jako przyczyna przemocy również tam, gdzie dokonują jej obrońcy jakiejś religii przeciw innym. Przedstawiciele religii, którzy przybyli w 1986 roku do Asyżu zamierzali powiedzieć – a my z mocą i wielką stanowczością to powtarzamy – to nie jest prawdziwa natura religii. Jest to natomiast jej wypaczanie i przyczynianie się do jej destrukcji” – mówił papież do przedstawicieli religii świata. Wątek ten trzeba widzieć jako kontynuację idei przedstawionych już w przemówieniu wygłoszonym w Ratyzbonie, które – niestety – nie przez wszystkich zostało dobrze zrozumiane.

Nowością tego spotkania, co także podkreślał Benedykt, było zaproszenie na nie osób niewierzących, „którym nie został udzielony dar możliwości wierzenia, które jednak poszukują prawdy, poszukują Boga”. Ten aspekt spotkania wpisuje się w ideę „dziedzińca pogan” jako miejsca dialogu z niewierzącymi. Niewierzących może jednak odstraszać zaproponowana przez papieża interpretacja niewiary: „Cierpią z powodu Jego braku, poszukując tego, co prawdziwe i dobre, wewnętrznie są na drodze ku Niemu”. W ten sposób z przestrzeni dialogu zostają wykluczeni ci, którzy nie postrzegają swojej niewiary jako cierpienia, bólu, nieszczęścia.

Ubiegłoroczny Asyż był wyraźnym poszukiwaniem sprzymierzeńców w procesie budowania świata bez przemocy. Papież ma świadomość złożonego charakteru współczesnej sytuacji na linii religia – świat. Zdaje sobie sprawę, że religia postrzegana jest jako źródło przemocy, dlatego tak bardzo podkreślał, także uznając błędy po stronie chrześcijan, iż wszelka przemoc religijna jest wypaczeniem religii. Szukał także mostów między tymi, którzy wierzą, że Bóg jest, a tymi, którzy Go nie wykluczają. Jest więc czymś zrozumiałym, że jego argumentacja bliższa była filozofii religii niż teologii.

Pojęcie „duch Asyżu”, którego niejednokrotnie użył także Benedykt XVI, ulega istotnej reinterpretacji. Wbrew obawom konserwatywnych publicystów dla Jana Pawła II „duch Asyżu” nigdy nie był duchem relatywizmu i synkretyzmu. Jeśli ktoś tak uważa, to znaczy, że zbyt pobieżnie czytał słowa i odczytywał gesty Jana Pawła II. Trzeba jednak się zgodzić, że w zamyśle inicjatora spotkań międzyreligijnych „duch Asyżu” kojarzony był przede wszystkim z doświadczeniem i przestrzenią modlitwy – wznoszonej razem, ale osobno. Tego znaczenia nie neguje Benedykt XVI, ale punkt ciężkości z modlitwy o pokój przenosi na refleksję na temat pokojowej natury religii, a także wspólnego poszukiwania Prawdy. W ten oto sposób „Asyż” wyszedł ze świątyni (ze świątyń) i w kroczył na „dziedziniec pogan”.

Duch Asyżu, duch Benedykta
ks. Andrzej Draguła

urodzony 5 stycznia 1966 r. w Lubsku – prezbiter diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, doktor habilitowany teologii, profesor na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, kierownik Katedry Teologii Praktycznej w Instytucie Nauk Teologicznych US, członek Komitetu Nauk...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze