Dwa grosze. O Bogu bliskim
są pytania stare jak świat, jak choćby to, czy wiara potrzebuje cudu? A może jest na odwrót – może to cud potrzebuje wiary? By zrozumieć i zinterpretować jakieś wydarzenie jako cud, trzeba wierzyć. Człowiek niewierzący może być zaskoczony jakimś zjawiskiem, ale nie zobaczy w nim działania Boga, w końcu nie ma takiego obowiązku, a nawet prawa. Można kogoś zawieźć do Lourdes, Fatimy, Łagiewnik czy Lichenia i pokazać dokumentację cudownych uzdrowień, ale jeśli nie będzie miał wiary, nie dostrzeże żadnego cudu.
Choć popularność mszy o uzdrowienie rośnie i nam samym często towarzyszy pragnienie tego, żeby w końcu „coś się wydarzyło”, nasi autorzy podkreślają, że pierwsze i najważniejsze zawsze pozostanie doświadczenie nawrócenia i osobista relacja z Bogiem, a dopiero potem można korzystać z „cudowności”. Bez tego nawet najbardziej pobożne lektury o znakach, darach języków i spoczynku w Duchu Świętym nie zlikwidują naszych trudności w wierze. Co więcej, mogą nas sfrustrować, bo dlaczego inni doświadczają cudów, a my nie?
Może być jeszcze inaczej, o czym wspomina w rozmowie Jerzy Stuhr. Cudem staje się ocalenie miłości w tym zwariowanym świecie lub zachowanie nadziei w czasie choroby, kiedy nikt nie daje prawie żadnych szans na wyzdrowienie. Bo może nie zawsze muszą nas dotykać cuda potwierdzone naukowo – udokumentowane i zbadane przez lekarzy.
Czy jest bowiem jakaś różnica między intymnym cudem, którego doświadczam w moim osobistym życiu, a takim, który zostanie uznany przez sześć kongregacji? Jego cudowność ujawni się dopiero wtedy, gdy mnie realnie dotknie, gdy zmieni się moje przeżywanie wiary.
Oceń