Ewangelia według św. Marka
Nie mogę nikogo zmuszać do przyjęcia wiary. To byłaby jedna skrajność. Ale jest i druga: że jest mi wszystko jedno, czy ktoś wierzy, czy nie wierzy, czy jest z Chrystusem, czy nie.
Dominik Jarczewski OP: Po co Kościół?
Adrian Galbas SAC: Po to, żebyśmy byli zbawieni.
A bez Kościoła się nie da? Przecież to Chrystus jest Zbawcą.
Chrystus jest Zbawcą, ale zbawienie „dostarczane” jest nam przez Kościół. W nim jest pełnia środków zbawczych, czyli wiarygodnie przekazywane Słowo Boże, sakramenty, działanie Ducha Świętego… Jezus mówi w Ewangelii: „Kto was słucha, Mnie słucha”, „Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie”. To daje nam pewność, że będąc w Kościele, jesteśmy przy Chrystusie i jednocześnie jesteśmy na drodze zbawienia. A dobrze mieć taką pewność. Nie musimy wówczas kombinować z tym zbawieniem. Jeśli chcę dotrzeć do jakiegoś miejsca i wiem, że droga, którą wybrałem, na pewno mnie tam doprowadzi, mam w sobie dużo spokoju.
Kościół to nie tylko sakramenty i przekaz wiary, ale i konkretni ludzie. Nie wybieram ich sobie. Ten drugi człowiek może być dla mnie pomocą, ale też w jakimś stopniu krzyżem.
Cóż, w Dziejach Apostolskich czytamy, że „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do królestwa Bożego”. Czasami mój brat w wierze też może być dla mnie takim „uciskiem”, ale jednocześnie właśnie on może dać mi wiele okazji, bym jeszcze radykalniej żył Ewangelią, bym ćwiczył się w praktycznej miłości bliźniego.
Osoba, która siedzi obok mnie w kościelnej ławce, może mnie denerwować, ale często może być też mi zupełnie obojętna. Szczególnie w parafiach miejskich dominuje dziś anonimowość. Jak tu mówić o wspólnocie?
To, że ktoś mnie denerwuje, nie oznacza, że nie mogę z nim stworzyć wspólnoty. Wspólnota to nie jakaś idealna schadzka aniołków, tylko rzeczywistość, którą tworzą ludzie z krwi i kości. We wspólnocie najważniejszy nie jest dobry nastrój, tylko świadomość wspólnego celu i dróg, które do niego prowadzą, a także duch prawdy i miłości. W tym sensie każda parafia jest wspólnotą. Oczywiście w dużych, wielkomiejskich parafiach wiele osób czuje się anonimowo i w małym stopniu doświadcza Kościoła jako wspólnoty. Pomocą w przełamaniu tego klimatu obcości są rozmaite ruchy katolickie. Ten sam człowiek, który podczas niedzielnej mszy świętej czuje się obco i anonimowo, inaczej będzie przeżywał swoją wiarę podczas mszy we wspólnocie neokatechumenalnej czy w Domowym Kościele, mimo że przecież wciąż będzie członkiem tej samej parafii.
Mówimy w Credo, że Kościół jest jeden. W jakim sensie?
W takim, że Chrystus założył jeden Kościół. Nie dwa i nie pięć. Po drugie Kościół jest jeden, bo jest zjednoczony wokół jednej liturgii, jednej doktryny, jednej widzialnej głowy – papieża. I jest jeden, ponieważ jego misją jest doprowadzanie każdego człowieka do jedności z Bogiem i z innymi ludźmi.
Jakoś ta jedność nie rzuca się w oczy. I myślę tu niekoniecznie o kwestii ekumenizmu, ale o różnicach w łonie samego Kościoła katolickiego. Wystarczy spojrzeć na dyskusje prowadzone w internecie.
Różnice zdań, a nawet podziały nie są niczym nowym. Wystarczy przeczytać Dzieje Apostolskie, które mówią o „niemałych sporach i kłótniach” w młodym Kościele jerozolimskim, czy listy św. Pawła, np. do Galatów czy Koryntian. To oczywiście nie znaczy, że nie należy się przejmować współczesnymi podziałami. Przejmować – tak, ale nie panikować z ich powodu. Często te podziały dotyczą spraw naprawdę drugorzędnych, a pochłaniają mnóstwo naszej energii, którą moglibyśmy zużyć na ewangelizację. Ciągle musimy się uczyć, że Kościół jest bardzo pojemny i że dla każdego starczy w nim miejsca.
Może się pojawić pytanie, na ile różnorodność jest czymś wzbogacającym, a na ile burzącym jedność?
Różnorodność zawsze się opłaca. Nie opłaca się uniformizacja. Nie opłaca się jednolitość. Ktoś może słuchać takiego radia, a ktoś innego. Ktoś czyta jedno katolickie pismo, a ktoś inne. Niech słucha, niech czyta. Jeśli to go prowadzi do Boga i mieści się w doktrynie katolickiej, po co robić problem? „Pan jest taki, a ja taki” – pisał Wyspiański w Weselu. Uczmy się tego!
Ktoś jednak może mieć poważny problem ze słuchaniem księdza związanego z konkretną opcją polityczną albo, co gorsza, wzywającego z ambony do jakiejś formy nienawiści.
To trochę inny problem. Proszę przede wszystkimi takiemu księdzu o tym powiedzieć. Jako prowincjał co jakiś czas otrzymuję informacje, że ktoś jest niezadowolony z posługi tego czy tamtego księdza. I wówczas moje pierwsze pytanie brzmi: czy ten ksiądz o tym wie? Rzadko kiedy odpowiedź jest twierdząca. Odwołanie się do władzy kościelnej to dopiero kolejny etap, a często od niego zaczynamy. Skoro jesteśmy jedną wspólnotą, to nie tylko mogę, ale powinienem powiedzieć konkretnemu księdzu, że mówi lub postępuje nie tak. Zachęcam do tego zwłaszcza ludzi świeckich: miejcie taką odwagę i nie traktujcie księży jak święte krowy!
To może być trudne. W końcu zwrócić uwagę księdzu to przecież „atak na Kościół”.
Przesada. A poza tym, co jest lepsze? Nadawać na księdza na boku? To w ogóle jest problem współbycia w Kościele świeckich i duchownych. Jest dużo lepiej niż kiedyś, ale nie jest jeszcze dobrze. Byłem niedawno na mszy świętej, podczas której proboszcz przywitał biskupa, następnie wszystkich obecnych księży, a w końcu mówi: „i witam ciebie, ludu Boży”. Tak na dobrą sprawę to biskup i ci księża powinni się obrazić, że w oczach tego proboszcza nie są ludem Bożym. Litości! Jeden stoi z tej strony ołtarza, drugi z tamtej, jeden ma takie zadanie w Kościele, drugi takie, ale to jest jeden Kościół, jedna wspólnota i jeden lud Boży, mający jednego Pasterza. Nie budujmy fos tam, gdzie mają być mosty!
Jest taka oklepana już fraza „święty Kościół grzesznych ludzi”. Czy to nie nazbyt szybkie rozgrzeszenie się z tego, co w naszym Kościele jest nie tak?
Kościół jest organizmem bosko-ludzkim, czyli i Pan Bóg, i człowiek mogą powiedzieć: to jest mój Kościół, to jest mój dom. Ale świętość gwarantuje tylko Bóg. To On sprawia, że ten Kościół jest święty – nie nasza doskonałość czy bezgrzeszność. Natomiast każdy, kto jest w Kościele, ma możliwość uświęcania się, czyli zbliżania się do Boga, bo świętość polega na tym, że wiążę się z Tym, który jest Święty. Im bardziej się zwiążę, tym więcej przejmę z Jego świętości i tym bardziej się uświęcę. I to jest zadanie Kościoła: ma uświęcać przez to, że głosi słowo Boże, że daje sakramenty, że pewną ręką prowadzi do Pana Boga, że udziela Jego łaski. Że to jest możliwe i skuteczne, pokazują nam ludzie święci. Po co się ich kanonizuje? Żeby powiedzieć: popatrz, człowieku, oni żyli podobnie jak ty, też dostali od życia po głowie i mieli te same pomoce co ty: też mieli Komunię Świętą, Słowo Boże, sakramenty. Popatrz: im się udało! Mimo ułomności, mimo braków, mimo trudności. Skoro oni mogli – ty też możesz! To dotyczy także tych świętych niekanonizowanych, których jest bardzo dużo – świętych ojców, matek, dzieci, świętych księży… To uświęcanie zawsze jest połączone z walką, bo napotyka ono w nas opór w postaci skłonności do grzechu, osobistych słabości, nałogów i rozmaitych innych przeszkód, np. presji tzw. środowiska, które często nie sprzyja osobistemu uświęcaniu się chrześcijanina.
Ta moja słabość może być dla kogoś wymówką, żeby nie chodzić do kościoła. Moje grzeszne życie może być robieniem czarnego PR-u Kościołowi.
Dobrze to ojciec ujął – wymówką. Wymówka jest wtedy, gdy nie chcę czegoś zrobić i szukam usprawiedliwienia dla tego mojego niechciejstwa. Nie chcę przyjąć propozycji Kościoła, nie chcę podjąć trudu osobistego uświęcania, szukam więc wymówki. I jest: oto ci, którzy są w Kościele, są gorsi od tych, którzy są poza nim. Więc po co mi Kościół? Popatrz jednak na całość! Czy naprawdę wszyscy, którzy są w tym Kościele, są tacy źli? Nie spotkałeś nikogo szlachetnego? A poza tym nie wiadomo, jacy byliby ci „źli”, gdyby nie byli w Kościele. Może jeszcze gorsi? Dziś są być może „źli”, coś im nie wychodzi, ale skoro są w Kościele, to się nawracają. Daj im szansę! Może jutro będzie lepiej!
Co to znaczy, że Kościół jest powszechny?
Powszechny, czyli uniwersalny, katolicki i cały. Jest powszechny, bo ma całość środków zbawienia. Wszystko, co jest potrzebne do zbawienia, jest w Kościele. I jest powszechny, bo jest posłany do wszystkich ludzi bez wyjątku. Chrystus po zmartwychwstaniu powie: „Idźcie na cały świat!”, a więc do wszystkich ludzi i do każdego człowieka. Idźcie z Dobrą Nowiną!
Po Soborze Watykańskim II większy akcent chyba został jednak położony na ekumenizm, dialog. Misyjność nie ma dobrej prasy, jest oskarżana o myślenie kolonialne. Jak w takich warunkach podejmować misje?
Ewangelizowanie jest prawem i obowiązkiem Kościoła i każdego w Kościele. Gdyby Kościół nie ewangelizował – straciłby sens swojego istnienia. Misyjność Kościoła nie jest czymś elitarnym. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że ewangelizacja polega na tym, że mam Chrystusa w sercu i wszelkimi dostępnymi mi sposobami sprawiam, że pojawia się On w sercu drugiego człowieka. A więc sprawa dla każdego.
Nie mogę nikogo zmuszać do przyjęcia wiary. To byłaby jedna skrajność. Ale jest i druga: że jest mi wszystko jedno, czy ktoś wierzy, czy nie wierzy, czy jest z Chrystusem, czy – nie. A jeśli chodzi o dialog i ekumenizm, to one wymagają przede wszystkim świadomości tego, kim się jest, oraz podstawowej wiedzy o tym, jaka jest moja wiara. Nie mogę uczciwie wejść w dialog, jeśli nie wiem, kim jestem, jaka jest moja religijna tożsamość i o co mi w życiu chodzi. Wtedy mielibyśmy do czynienia z jakimś rozmydlonym pseudodialogiem, z którego nic dobrego nie będzie. Dopiero gdy mam świadomość tego, kim jestem, mogę z szacunkiem posłuchać argumentów drugiej strony i zastanowić się, gdzie możemy się spotkać, dokąd możemy pójść razem, w czym i jak możemy współpracować, nie tracąc jednak nic ze swojej tożsamości.
Tę tożsamość wyraża ostatni z przymiotów Kościoła w Credo: apostolski.
Kościół jest apostolski, bo jest zbudowany na fundamencie apostołów, ma solidne wielowiekowe podstawy, a kolejne piętra gmachu Kościoła mają z fundamentami zasadniczy związek, który wyraża sukcesja apostolska, czyli to, że dzisiejsi biskupi są następcami apostołów i przekazują to samo, co oni. Kościół nie mówi tego, co sam sobie wymyśli, ani tego, na co jest akurat popyt, ale to, co otrzymał w depozycie od apostołów.
Kościół nie ogranicza się tylko do wspólnoty tu i teraz na ziemi…
To również dusze w czyśćcu cierpiące, które potrzebują naszej pomocy. Przede wszystkim modlitwy, ofiary, komunii świętej, ale też przebaczenia, gestów pojednania i zwykłej dobrej pamięci oraz dobrego słowa.
No i są jeszcze święci.
O nich już mówiliśmy. Ze świętymi jest trochę tak jak z kibicami na stadionie, którzy kiedyś byli na bieżni, a teraz dodają ducha walki zawodnikom. Jeśli ktoś kiedyś startował w jakimś biegu, to wie, że jest istotna różnica, czy biegnie się samemu, czy ma się za sobą „mur” życzliwych kibiców. Święci – nie tylko ci kanonizowani, ale cała wielka rzesza, o której wspomina Apokalipsa, to są ci, którzy mówią: Dasz radę! Dasz radę! A mówią to nie jak ktoś, kto nie ma o tym zielonego pojęcia, ale jako ci, którzy sami ten bieg ukończyli i wygrali.
Porównanie do biegaczy i kibiców kojarzy mi się z obrazem „sztafety wiary” z końcowej części Listu do Hebrajczyków. To już ostatnia rozmowa w cyklu „W co ja wierzę?”. Może czas zapytać, jak przekazywać wiarę dalej.
Po pierwsze, nie można dać czegoś, czego się nie ma. Przekazywanie wiary to przede wszystkim praca nad swoją wiarą: przez systematyczny kontakt z Bogiem, pogłębianie wiedzy na temat Credo, świadome uczestnictwo w życiu Kościoła. Jeśli dbam o swoją wiarę, to spontanicznie promieniuję nią na innych już samym stylem mojego życia. To, co powiedział bodajże ojciec Pio: jesteś wierzący – to żyj uczciwie, dobrze wykonuj to, co masz do wykonania, módl się wiernie i staraj się nikogo nie krzywdzić, a jak skrzywdzisz, to napraw. Ot, świadectwo i przekaz wiary dostępne każdemu.
Ważny jest tu też pewien wychył na wieczność. Człowiek wierzący wie, że tu, na ziemi, jest zameldowany tymczasowo: na 70, 80 lat – czasem na mniej, czasem na więcej, i wie, że choć te lata tutaj są ważne i potrzebne, to jednak są niewystarczające, bo ostatecznym celem i sensem jego życia jest wieczność z Bogiem.
Dość często przychodzą do spowiedzi osoby, który mówią, że całe życie były blisko Boga, starały się wychować po katolicku dzieci, ale dziś te dzieci założyły już własne rodziny i nie żyją wcale po Bożemu. Takie osoby pytają, co jeszcze mogą zrobić i gdzie popełniły błąd.
Ale skąd ta myśl, że popełniły błąd? Jeśli ktoś zrobił wszystko, co mógł, co potrafił, jeśli starał się być dobrą matką czy ojcem, katolikiem, świadkiem wiary, to dlaczego uważa, że popełnił błąd? W pewnym momencie życia każdy decyduje za siebie. Poza tym: cierpliwości! Jeśli dziś syn czy córka nie żyje tym, czego naucza Kościół, to nie znaczy, że zawsze już tak będzie. Ileż jest powrotów do Kościoła po latach! A poza tym ta matka czy ten ojciec mogą dalej pomagać swoim dzieciom poprzez cierpliwy przykład wiary, mądre świadectwo życia oraz stałą modlitwę.
Szkopuł też chyba w tym, że my, Polacy, nie potrafimy za bardzo rozmawiać o Bogu. Bóg w naszym katolickim społeczeństwie jest tematem tabu. Jak ktoś zaczyna nam o Nim opowiadać i nie jest to akurat ksiądz głoszący kazanie, to patrzymy na niego podejrzliwie.
To prawda, wiara jest dla nas tematem nie tylko intymnym, ale często nawet wstydliwym. Jakbyśmy wychodząc z niedzielnej mszy, od razu zakładali czapki niewidki, żeby nas nie było widać, żeby nas, broń Boże, ktoś nie skojarzył z wiarą i Kościołem. Na szczęście to się zmienia. Myślę, że wielką rolę odgrywają tu wspomniane już ruchy i wspólnoty katolickie. Ich członkowie są bardziej świadomi swojej wiary. Mają więcej odwagi. Dla nich rozmowa o tym, co przeżywają w relacji z Panem Bogiem i co przeżywają w Kościele, jest czymś dużo bardziej naturalnym.
Kościół XXI wieku będzie Kościołem takich małych, wyrazistych wspólnot, a niekoniecznie parafii?
Parafie z pewnością pozostaną. Będą pewnie ewoluowały, będą mniej anonimowe. Być może będą też mniejsze, ale nie znikną, ponieważ są bardzo sensownie pomyślane. W nich Kościół jest konkretnie widoczny. Dla wielu ludzi są podstawowym środowiskiem wiary. Myślę jednak, że coraz bardziej będzie zanikało zjawisko wiary stadnej, a rozwijał się będzie proces osobistego i świadomego wyboru Chrystusa. Coraz więcej będzie tych, którym nie wystarcza tylko metryka chrzcielna, którzy będą chcieli żyć chrztem na co dzień. Być może Kościół będzie mniej liczny, ale Jezus powiedział: „Wy jesteście solą ziemi”, a przecież nawet tona piasku nie zrobi tego, co ziarnko soli.
Oceń