Uzdrowić głuchoniemego
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

Wizyta w Poznaniu Wojtka Wiśniewskiego, przyjaciela i pisarza z Warszawy, otworzyła mi oczy na zjawisko, którego od lat nie mogłem zidentyfikować ani nazwać.

Kiedy nawiedził mnie ten dystyngowany starszy pan i pragnął usiąść do rozmowy, kilkanaście osób zajętych sobą i najważniejszymi sprawami na świecie zrobiło taki rejwach, że nie wytrzymałem i ryknąłem na nie, żeby się wyniosły, bo nie słyszę już ani siebie, ani mojego gościa. Uczyniły to, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi.

Wojtek Wiśniewski, ostatni harcerz i romantyk Rzeczypospolitej, pasjonat rozmów i wywiadów z ludźmi, którzy tworzyli Polskę. Polskę, która już dzisiaj nie istnieje. Jego książki Pani na BerżenikachOstatni z rodu czyta się z wielką przyjemnością jako opowieści o kraju i ludziach, którzy bezpowrotnie odeszli. Wojtek jest poławiaczem tych ostatków, żarliwym konserwatorem przejawów naszej dawnej tożsamości. Mam wrażenie, że się chce schronić w swoich rozmowach i książkach przed banałem dzisiejszego życia. Jest człowiekiem wysokiej kultury. Przychodzi i jest, a przede wszystkim słucha. Cenię jego wrażliwość – on zrobi wszystko, aby zaskoczyć kogoś swoją o nim pamięcią. Mam tego liczne dowody. Pozostał tak inny w zachowaniach w stosunku do ludzi, w myśleniu i sposobie mówienia, jakby Jałty i Peerelki nie było. Obcując z Wojtkiem Wiśniewskim, ma się wrażenie, że to przybysz z innego, lepszego, dawnego świata.

Nie potrafię pracować przy włączonym radiu. Gorzej, nie potrafię pracować przy muzyce, bo albo jej słucham, albo robię coś innego. Zawsze staram się koncentrować na tym, co robię. Kiedyś uważałem się za mało rozgarniętego i podziwiałem młodych, którzy potrafią się skupić, mając na uszach słuchawki. Oni podśmiewali się, że nie mam podzielnej uwagi.

W moim pokoiku duszpasterskim, nazywanym „oczkiem”, otwartym dla wszystkich, życie się kotłuje i przelewa. Każdy może wejść i wyjść, każdy może się odezwać i zrobić, co uważa. Im starsi bywalcy duszpasterstwa, tym na więcej sobie pozwalają. I to jest oczywiście moja wyłącznie wina.

Długo nie wiedziałem, skąd się to bierze. Dlaczego młodzi się tak zachowują? Ktoś do mnie przyszedł, chce porozmawiać, a ja muszę ich wypraszać, bo za żadne skarby się nie domyślą, że ten ktoś ma mi coś istotnego do powiedzenia. Im to nie przeszkadza. Rozmawiają między sobą głośniej niż ja sam i mój gość. To jest przecież jakaś choroba, ale nikt się temu już nie dziwi ani nie uważa za nienormalne. W domu, kiedy mówił mój ojciec albo matka, to nikt inny się nie odzywał. O zabranie głosu trzeba było poprosić.

I nagle wpadło mi do głowy, że oni się urodzili przy włączonym radiu lub telewizorze. Zamiast bicia serca własnej matki słyszeli dźwięki gitary basowej i perkusji. Potem, dorastając, przekrzykiwali się, walcząc z obcymi głosami w pomieszczeniu. Całe życie rywalizowali z nadajnikami.

To jest straszne, bo jak się tak gada, to można się nie usłyszeć. Ja mam tendencję do gadania, ale to nieporównywalne. Przecież potrafię słuchać, a jak mówi Ojciec Święty, to słucham, otwierając nie tylko uszy, ale całą gębę.

Co zrobić, żeby ten brzydki odruch z nich wykorzenić? Pewnie się nie uda, skoro oni wcześniej niż matczynej piersi doświadczyli cudzego głosu z radia. Teraz już wiem, dlaczego na Jamnej jakiś młokos na prośbę, by wyłączył radio, odpowiedział mi agresją: – A to dlaczego, nie wolno tutaj słuchać radia? Wszędzie i zawsze wolno…

Nastała epoka głuchych. Trzeba się przedzierać, by coś usłyszeli. Z pomocą przychodzi zawsze Ewangelia. Pan Jezus uzdrawiał głuchoniemego. Najpierw otworzył mu uszy, aby mógł usłyszeć słowo Boże, a dopiero potem rozwiązał mu język, aby mógł wypowiedzieć wiarę w jednego Boga.

Nie pozostaje nic innego, jak prosić Pana Jezusa o cud uzdrowienia głuchoniemego. Niemota współczesnej młodzieży wynika często z głuchoty. Zresztą Ewangelia jest prawdziwa również w stosunku do mnie. Też potrafię być głuchy. Zdarza się, że ktoś przybywa do mnie podzielić się smutną wiadomością o śmierci najbliższych, a mnie akurat rozpiera radość i nie jestem w stanie usłyszeć jego boleści.

Często jednak błogosławię to, że w wielu tonacjach jestem głuchy, bo ratuję w ten sposób własną tożsamość i zdrowie psychiczne. Pojemność człowieka jest ograniczona i dlatego głuchota może być czasem łaską: dzięki niej nie napełniamy się wszystkim, co wokoło. Być może głuchota moich podopiecznych chroni ich czasem od zalewu złego, którego nie powinni usłyszeć.

Daj, Panie, cud uzdrowienia z głuchoty, abyśmy usłyszeli słowo Twoje i wyznali, że Ty jesteś Zbawicielem świata.

Uzdrowić głuchoniemego
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze