Moja kopalniana kariera ograniczyła się wprawdzie do krótkiego, bo miesięcznego zaledwie zatrudnienia w charakterze elektryka, jednak muszę przyznać, że był to okres, który mocno rozjaśnił mi rozumienie różnych zjawisk składających się na nieznośny urok realnego socjalizmu. A i dziś, po latach, parę epizodów zachowało co najmniej anegdotyczną użyteczność. Jedna z takich sytuacji przyszła mi ostatnio na myśl, więc ją opowiem.
Ze względu na gigantyczne nadzatrudnienie na powierzchni, roboty nie mieliśmy ani wiele, ani ciężkiej. Wyjątek stanowiły dni, kiedy trzeba było przewijać kable – z wielkich, drewnianych bębnów na wózki z mniejszymi bębnami, które mogły zmieścić się w szoli (kopalniana winda) i zjechać w dół. Robiło się to ręcznie – najpierw od bramy toczyło się kilkutonowy bęben do hali, potem suwnicą podnosiło się go i ustawiało na koziołkach. I następowało przewijanie – część ekipy kręciła wielkim bębnem, a część małym, tym na wózku. Wszystko ręcznie – bez żadnych korb, przekładni, zabezpieczeń. Na stażu było nas kilku młodych, głupich techników. W przerwie w kręceniu wymyśliliśmy, jak można by tę robotę
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń