Słabość przekuta w siłę
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 votes
Wyczyść

Każdy z nas ma jakieś ograniczenia, ale nie znaczy to, że zabierają nam wszystko, coś zostaje. To coś jest wartością życia.

„Najchętniej będę się chlubił z moich słabości”. Ale czy słabość może być siłą? Zapewne takie pytanie często zadają sobie osoby zmagające się z jakąś słabością i szukające odpowiedzi, jak z nią żyć. Ja też sobie to pytanie wielokrotnie zadawałam, zwłaszcza jako nastolatka nieszczęśliwa z powodu dużej niepełnosprawności, a potem jako studentka szukająca swojego miejsca w życiu. Dziś sobie tego pytania nie zadaję, znam odpowiedź. Wiem, że „słabość” może być darem, wiem, że można ją przekuć w siłę. Tę odpowiedź znalazłam w swoim życiu, w poczuciu, że mogę zmieniać świat na lepsze. Ta siła wzięła swój początek w chorobie. Jako dziecko zachorowałam na polio i od tego czasu niepełnosprawność stała się nieodłączną częścią mojego życia. Mogłabym się zastanawiać, kim bym była i co bym robiła, gdybym była „zdrowa”. Ale po co gdybać, skoro mogę wejrzeć w swoje życie i zobaczyć drogę, którą prowadziła mnie Opatrzność, zaopatrując mnie na nią w kalectwo i rodzinę z problemami.

Macie więcej, a nie mniej

Dziś, pisząc te słowa, mam silne poczucie sensu swojego życia. Czuję się szczęśliwa, bo czuję się potrzebna innym. Ale żeby dojść do momentu, w którym spokojnie mogę wypowiadać te słowa, musiałam przejść drogę wiodącą do akceptacji. Pomogli mi w tym niezwykli ludzie. Miałam szczęście trafić jako nastolatka do Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego w Świebodzinie, gdzie spędziłam kilka lat na operacjach, ćwiczeniach i nauce. Dr Lech Wierusz, twórca i dyrektor ośrodka, lekarz i wychowawca wielu pokoleń „dzielnych niepełnosprawnych”, zwany przez nas „Dyrem”, potrafił zaszczepić we mnie przekonanie, że otrzymałam niezwykły dar. Mówił: „macie więcej, a nie mniej”, „dano wam, a nie odebrano”, i jeszcze „można całe życie przepłakać z powodu bycia niepełnosprawnym, ale co ci z tego przyjdzie”. Te proste słowa są dzisiaj moją „mantrą”, ilekroć spotka mnie coś trudnego.

Będąc nastolatką płaczącą w nocy w poduszkę z obawy, że nikt mnie nie pokocha, nie rozumiałam do końca tych słów. Nasi wychowawcy, nauczyciele i lekarze stawiali nam poprzeczkę bardzo wysoko, będąc dla nas przykładem prawości, mądrości i życzliwości. Dojrzewaliśmy w zamkniętym świecie, ale nikt nas nie oszukiwał, że tam na zewnątrz ludzie będą na nas czekali z wyciągniętą ręką. Trzeba ją samemu wyciągnąć. W tej atmosferze słowa „Dyra” stawały się prawdziwe. Każdy z nas chciał być dzielny i dobry, żeby pokazać „Dyrowi”, że jest wart jego uwagi.

Poczucie własnej wartości kształtowało się we mnie dzięki zrozumieniu moich potrzeb, szacunkowi, jakim mnie otaczano, ale też dzięki wymaganiom. Nikt mi nie pobłażał, nie zwalniał z obowiązków, wymagano od nas wiele: dzielności po operacji, wytrwałości w ćwiczeniach i pilności w nauce. Być może to, że wychowywałam się wśród niepełnosprawnych, czyli takich jak ja, pomogło mi rosnąć prawie bez kompleksów.

Moje pierwsze sanatorium w Jastrzębiu Zdroju, do którego trafiłam jako malutkie dziecko, to była dobra szkoła życia. Nikt nam wtedy nie mówił o „darze”, ale między sobą klasyfikowaliśmy się według większej niepełnosprawności. Koleżanka, która nie chodziła, cieszyła się większym poważaniem niż taka, która miała tylko jedną nogę bezwładną. Wyrastałam w atmosferze akceptacji i być może dlatego łatwiej było mi zaakceptować siebie taką, jaka jestem.

Pamiętam swoją pierwszą „normalną” szkołę, do której trafiłam w połowie drugiej klasy. Wszystkie koleżanki i koledzy chcieli „pochodzić” o moich kulach, a ja czułam się starsza i dojrzalsza od tych dzieci, które znały tylko dom rodzinny.

Dlaczego ja?

W czasach Świebodzina, a potem na studiach w Toruniu na wymarzonej astronomii, m.in. dzięki jezuicie o. Władysławowi Wołoszynowi poznałam i zrozumiałam kolejny warunek konieczny do przekształcenia słabości w siłę. Płacząc w poduszkę, zadawałam sobie często pytanie: dlaczego ja? Teraz już wiem, że na pewne pytania nie ma odpowiedzi, a jeżeli jest, to jedyna: bo zostałam wybrana do tego, żeby dawać świadectwo. Uświadomiły mi to słowa „Dyra” o darze i poszukiwania filozoficzne w duszpasterstwie oo. jezuitów. Nie zostałam ukarana, dano mi więcej niż ludziom „normalnym”. A gdy człowiek dostaje więcej, to ma więcej do dania. Ewangelia mówi jasno: daru nie można zakopać, trzeba z nim coś zrobić, wykorzystać go tak, żeby móc bardziej być dla innych.

Każdy, kto czyta te słowa, może przypomnieć sobie zdarzenia ze swojego życia, kiedy po trudnych i nieszczęśliwych chwilach przychodziła radość. Zauważyłam, że zawsze tak jest. W moim pojęciu nadaje to szczególną wartość cierpieniu, które przyjęte i zaakceptowane pozwala przeżywać prawdziwą radość. Bez niego nie wiedzielibyśmy, czym ona jest. Cierpienie ma więc sens, nie zawsze można go dostrzec od razu, ale w jakimś momencie na pewno się objawi.

Dla mojej mamy to, że zachorowałam na polio, nie miało żadnego sensu. Mnie ten sens objawił się w moim życiu. Gdybym nie zachorowała, kim byłabym dzisiaj? Ta choroba oraz ludzie, którzy dzięki niej stanęli na mojej drodze, pomagając mi znaleźć sens mojego życia, doprowadziły mnie do momentu, kiedy piszę te słowa. Lubię swoje życie, a to „nieszczęście” stało się jego integralną częścią.

W momencie, w którym to zrozumiałam, postanowiłam sobie, że będę się starała zachować takie pozytywne myślenie również w momentach trudnych. Postanowiłam, że będę dziękowała Bogu za wszystko, co stawia na mojej drodze, i próbowała przetworzyć to w dobro. Nie zawsze od razu widzę sens, tak jak teraz, kiedy opuścił mnie mąż. Ale czy powinniśmy rezygnować z pięknego życia tylko dlatego, że stało się coś, co nas zasmuca czy unieszczęśliwia? Można. Ale co mi to da? Czy warto jeszcze bardziej niszczyć sobie ten czas dany nam tu, na ziemi? Każdy chce żyć pięknie, w poczuciu sensu i pełni. Nikt wam tego nie da, sami musicie to sobie stworzyć.

Nasze granice

Pewnie niejeden czytelnik powie sobie, że jego przypadek jest inny, nieszczęście zbyt wielkie, żeby upatrywać w nim sens. Spotkałam kiedyś pana, którego syn został zabity pałką bejsbolową, tylko dlatego, że przechodził przez park. Ten pan stworzył organizację wspierającą rodziców, których dzieci zginęły z rąk chuliganów. Powiedział mi, że dzięki swojemu synowi odnalazł sens życia i pomagania bliźnim. Cierpi nadal, ale jest szczęśliwy, niosąc ulgę innym.

No, ale miało być o niepełnosprawności. Pisząc o akceptacji, myślałam cały czas o buncie i wynikającej z niego sile, która pozwala pokonywać ograniczenia narzucone nam przez niepełnosprawność. Jako dziecko ze wszystkich sił dążyłam do tego, żeby chodzić. Nasi rehabilitanci, oprócz ćwiczeń, uczyli nas przechodzić przez płoty, wchodzić na drzewa, co przy usztywniających aparatach na obu nogach i kulach nie było łatwe. Na studiach, z grupą przyjaciół z duszpasterstwa zapragnęłam chodzić po górach. Zdobyłam Turbacz, Trzy Korony, Gorc… Ale na nartach nie będę jeździła, nie będę prowadziła samolotu ani surfowała. Czy to mnie unieszczęśliwia? Nie. Mam świadomość swoich ograniczeń i akceptuję je. Nie chcę tracić cennego czasu na rozmyślanie o tym, jakim szczęściem byłoby szusowanie na nartach.

Janek Mela, który przekroczył swoje ograniczenia w sposób niebywały, też ma jakąś granicę, której przekroczyć nie może. Każdy z nas ma jakieś ograniczenia, ale nie znaczy to, że zabierają nam wszystko, coś zostaje. To coś jest wartością życia, a akceptacja w przedziwny sposób granice tego „cosia” poszerza.

Ograniczenia, których doświadczamy, zawierają w sobie dwie sprzeczności – konieczność ich przekraczania i akceptacji. Myślę, że nasz problem polega na tym, że nie potrafimy dostrzec, gdzie jest granica między walką a akceptacją. Spokój i harmonię wewnętrzną możemy uzyskać m.in. przez rozpoznanie tej granicy. Nie jest ona punktem stałym, bo życie stawia przed nami kolejne wyzwania i zadania. Za Janem Pawłem II powiem wam „Nie bójcie się”.  

Słabość przekuta w siłę
Janina Ochojska

urodzona 12 marca 1955 r. w Gdańsku – z wykształcenia astronom, założycielka i szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, posłanka do Parlamentu Europejskiego. W czasie studiów związana była z duszpasterstwem oo. Jezuitów w Tor...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze