Ewangelia według św. Jana
Co chciał nam powiedzieć Anders Breivik, norweski terrorysta, który dokonał nieludzkiej rzezi w Oslo i na wyspie Utoya? Czy chciał tylko ostrzec Europejczyków przed „islamizacją” starego kontynentu? Może chciał pokazać, że jedynym sposobem na zatrzymanie tego procesu jest wymordowanie wszystkich pięknoduchów zakochanych w idei multikulturalizmu? A może pragnął udowodnić, że siła jest skuteczniejsza od dialogu?
Niewykluczone, że nie przyświecał mu żaden z tych zamiarów, a jedynym motywem działania Breivika było dążenie do ekstazy wywołanej widokiem zabijanych ludzi. W tym przypadku roztrząsanie politycznych lub religijnych motywów zbrodni mijałoby się z celem. Znaleźli się jednak i tacy komentatorzy, dla których wszystko było jasne i oczywiste od początku, polityczne wątki zbrodni znakomicie zazębiały się z wątkami duchowymi, a Breivik stał się postacią symbolizującą zdegenerowaną odmianę europejskiej „prawicy”. Oto, do czego prowadzi ścisłe przestrzeganie prawicowego elementarza – sugerowali publicyści, skądinąd zawsze gotowi znaleźć usprawiedliwienie dla niegodziwych czynów Che Guevary czy Wojciecha Jaruzelskiego.
Pokusa jest ogromna. To wszak nie lada gratka – móc powiązać terrorystę Breivika już nie tylko z holenderskim islamofobem Geertem Wildersem czy z Marine Le Pen, nie tylko z prawicą skrajną, lecz z prawicą jakąkolwiek. Z Sarkozym, z Cameronem, z Klausem, a nawet z Kaczyńskim. Każda wątpliwość dotycząca propagowania wielokulturowości w Europie, wyrażona przez wyżej wymienionych, każda, najłagodniejsza nawet krytyka islamu i jego politycznego zaangażowania, każde przedsięwzięcie, mające na celu ukrócenie nielegalnej imigracji, działa na niekorzyść oskarżonych. Dla polityka prawicy powoływanie się na chrześcijańską moralność i na dekalog jest już ryzykowne, bo przecież Breivik także nawiązywał do historii chrześcijaństwa i jego pryncypiów. Przed Utoyą można było sobie jeszcze na to pozwolić. Po Utoyi można się narazić na gromy zawodowych, medialnych moralistów i zasłużyć na łatkę „pomocnika Breivika”. W Polsce stało się to udziałem m.in. Jarosława Gowina, który nieopatrznie wypowiedział o kilka słów za dużo.
Utrudnia to oczywiście normalną debatę, a w skrajnych wypadkach może wręcz doprowadzić do publicznego ostracyzmu wobec tych, którzy „po Utoyi” nie wyrażają bezgranicznego uwielbienia dla islamu i nie zachwycają się kulturowym ubogaceniem Starego Kontynentu przez przybyszy z Afryki i Azji. Prawica powinna więc albo zamilknąć, albo zrewidować swoje poglądy. A najlepiej gdyby oddała się modłom w pobliskim meczecie, wraz ze swoimi braćmi muzułmanami. Wszystko po to, by żadna z ich opinii nie mogła zostać porównana z niektórymi akapitami słynnej „Europejskiej deklaracji niepodległości” autorstwa norweskiego mordercy.
I prawica zazwyczaj z pokorą spełnia te oczekiwania, starając się przeczekać burzę. Po prostu przez kilka miesięcy w Europie nie będzie problemu imamów nawołujących do odbicia Al-Andalus, nie będzie problemu antysemityzmu wśród młodych Arabów z Paryża czy Sztokholmu, czy problemu gangów młodocianych Marokańczyków grasujących w Hiszpanii. A multikulturalizm znów będzie w modzie, choć akurat wydarzenia w Norwegii dowiodły, że zawiódł na całej linii.
Na tym właśnie polega w Europie przewaga środowisk lewicy, które swoim wrzaskiem, fałszywymi oskarżeniami i cyniczną retoryką potrafią narzucić ton debaty i zapędzić ideologicznego przeciwnika do narożnika. Tymczasem wskazywanie na podobieństwa między stwierdzeniami niektórych polityków a postulatami terrorysty-szaleńca jest wyjątkowo nieuczciwą metodą sporu. Breivik wielokrotnie wspomina np. w swojej „Europejskiej deklaracji…” bitwę pod Wiedniem i triumf wojsk chrześcijańskich nad imperium osmańskim. Czy w obliczu fascynacji Breivika postacią Jana III Sobieskiego powinniśmy skorygować naszą ocenę wiktorii wiedeńskiej i roli polskiego króla? Czy w dyskusji na temat rekonkwisty powinniśmy stanąć po stronie muzułmańskich najeźdźców, a nie Ferdynanda Katolickiego, który wypędził ich z Półwyspu Iberyjskiego – tylko dlatego, że Breivik jest odmiennego zdania? A co z tymi, którzy nazywają Unię Europejską „eurokołchozem”? Czy mamy ich ścigać jako groźnych ekstremistów, tylko dlatego że takie same epitety padają z ust Breivika?
A przecież moglibyśmy użyć identycznego oręża i porównać artykuły oraz wypowiedzi niektórych intelektualistów lewicy z fragmentami deklaracji różnych partii totalitarnych i organizacji terrorystycznych. Pamiętacie, co takiego mówił o bankierach niejaki Adolf Hitler? A co mówi dziś o bankierach lewica? W przedwojennych nazistowskich gazetach pojawiały się co rusz oskarżenia wobec kleru katolickiego o nadużycia seksualne (najczęściej nieprawdziwe). Są także współczesne media, które specjalizują się w podobnej tematyce. Czy terroryści z peruwiańskiego Świetlistego Szlaku oraz niektórzy dzisiejsi komentatorzy nie mają przypadkiem identycznych poglądów na temat nierówności społecznych i sposobów ich zwalczania? A co sądzi lewica na temat polityki rządu Izraela wobec Palestyńczyków? I czy przypadkiem lewica nie głosi tych samych tez co zamachowcy z Hamasu?
Można by się przerzucać takimi argumentami bez końca. Ale prawicy zależy na normalnej debacie, która przybliży nas do rozwiązania konkretnych problemów. Festiwal populizmu to domena lewicowych krzykaczy.
Oceń