Petersburg pogrąża się w zimowym mroku. Nie chodzi nawet o to, że wcześnie robi się ciemno, ale o to, że późno robi się jasno: jeśli nie ma chmur (co się zdarza rzadko), słońce ledwo, ledwo podnosi się nad dachy niższych zabudowań gdzieś koło południa, rozświetla niebo bladą, złocistą poświatą, a wszystko spowija dziwny blask, którego źródła bardziej się domyślamy, niż je widzimy. Częściej jednak wiszą nad nami stalowe chmury, a parę godzin tego, co nazywamy dniem, przypomina wczesny wieczór. Kiedy na chodnikach i w metrze przeciskam się przez tłum ludzi, nie opuszcza mnie zdziwienie, jak to możliwe, że pod coraz ciemniejszym kloszem nieba może trwać życie. Świąteczne iluminacje rozweselają nieco atmosferę, jednak chodząc po mieście, częściej patrzę pod nogi, żeby nie wywinąć orła na zamarzniętym chodniku lub nie wdepnąć w rozmokłą górkę śniegu. Ten pada często i obficie, ale szybko topnieje i wszyscy brodzimy w wodnistej brei. Od razu można poznać, że mieszkam tu od niedawna, bo wciąż staram się omijać nawet pomniejsze kałuże i błotnistą szarą maź. Śmiesznie muszę wyglądać, to podskakując, to sadząc wielkie kroki, to zatrzymując się nagle, żeby rozważyć, którędy przejść w miarę suchą nogą.
Pomim
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń