Szykując się do pisania felietonu, wsunęłam do opiekacza dwie kromki chleba i wyjęłam maselniczkę z lodówki. Psy przysiadły obok z nosami czujnie filtrującymi powietrze. Osoliłam roztopione na chlebie masło i podzieliliśmy się posiłkiem. Zamerdały ogony, mlasnęły języki. I czego chcieć więcej?
Czytałam gdzieś, że Gustaw Holoubek w restauracjach, barach i stołówkach najchętniej zamawiał chleb z masłem. Był ponoć tej maślanej preferencji wierny bez względu na czasy. A żył i w dobie, gdy o sam chleb było trudno, i wtedy, gdy razowiec zastąpiły bagietki, brioszki oraz muffinki, serwowane z konfiturami lub czekoladą, jadane po kawiarniach drogo, acz niechlujnie, jak niewartą zastanowienia błahostkę. Żył też w międzyczasie, gdy – jak mawiał Jacek Kuroń, tłumacząc zakręty PRL-u – Polakom przestał wystarczać chleb ze smalcem, a zapragnęli kanapek z kiełbasą.
Postawa Holoubka w kwestii chleba z masłem – jakiekolwiek były jej powody, bo może mu po prostu smakował – wydaje mi się głęboko przemyślana, bezgranicznie mądra i godna naśladowania. Szczególnie wobec zatrważającego naporu możliwości i wszechobfitości. Dziś kelner (pardon, względnie miły młody człowiek podający się za keln
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń