Obudziło mnie bębnienie. Przyszli wiejscy muzycy i ich synowie, trwa szósty dzień festiwalu bogini Durgi. Walą mocno, radośnie.
Wpół do piątej rano bóg Ganesha, pulchny szczęściarz z głową słonia, weźmie ślub nad osiedlowym stawem. Jego żoną zostanie drzewo. Tak się w Indiach zapewnia towarzystwo wszystkim niechcianym, nawet dziś – samotne kobiety wychodzą za długowieczne figowce.
Przekręcam się na drugi bok na twardym, ciężkim materacu i pozwalam, by wirujący pod sufitem wiatrak głaskał policzki i ramiona ciepłymi, wilgotnymi podmuchami. Poranna melodia jego szumu, trąbienia rikszarzy, wody cieknącej z pomp, skrzypienia rowerów, pierwszego tłuczenia garnkami i wołania sprzedawców utula mnie do drzemki.
Wstaję z mokrą, oleistą twarzą. Składam bawełnianą narzutę i otwieram drzwi. Baba wypełnił już do połowy krzyżówkę w „Telegraphie”, czyli dochodzi ósma. On budzi się o szóstej trzydzieści, Mashi – pół godziny później. Nie używają budzików, ich ciała wiedzą. Wiatrak w jadalni tarmosi rogi gazety, ale emerytowany inżynier przyciska ją do blatu i starannie wpisuje litery w kratki. Nie podnosi głowy, tylko mruczy i chrząka na dzień dobry. Mashi, usadowiona po jego prawej stronie, odr
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń