Nasz duszpasterz miał niezwykłą umiejętność obdarowywania ludzi nową tożsamością. Mawiał, że „wyzwanie zawsze rodzi nowego człowieka, a ludzie, którzy się boją i uciekają przed wyzwaniami, muszą zwiędnąć”.
Opowieść o duszpasterstwie akademickim ojców dominikanów w Poznaniu, a także o moich latach spędzonych tutaj, to w dużej mierze opowieść o ojcu Janie Górze. Bo to właśnie on przez blisko 40 lat był najpierw duszpasterzem młodzieży szkół średnich, a potem studentów. Miałam ogromną łaskę przez wiele z tych lat być w pobliżu.
„Siedemnastki” u dominikanów – czyli moc muzyki
Lata osiemdziesiąte zeszłego wieku. Szarość i beznadzieję peerelowskiej rzeczywistości przeplatają msze u dominikanów. Są jak kolorowe spektakle teatralne. Nic dziwnego, że jako mała dziewczynka, przychodząc tu z rodzicami (działaczami ówczesnej opozycji), doznaję zachwytu. Siadam wówczas na stopniach ołtarza, by być jak najbliżej stojącej tu scholi. Miejsca w ławkach i tak nie ma, słynne „siedemnastki” dla młodzieży przyciągają pół Poznania. Intensywny i czasem aż przesadnie dozowany dym wonnych kadzideł, liturgia z elementami łaciny, krótkie i melodyjne kanony, tak łatwo wpadające w ucho, i tubalny głos ojca Jana Góry, który dwoi się i troi, by cały kościół porwać do śpiewu. Na kazania jeszcze wówczas nie bardzo zwracam uwagę…
* * *
Wracam do dominikanów przykładnie na pierwszym roku studiów. Ciągnie mnie strasznie, i to nie tyle do tego zakonnika, który w międzyczasie został duszpasterzem akademickim, co do tych śpiewów. W wielogłosie, harmonii, po polsku i łacinie, czasem unisono, czasem z delikatnym podkładem skrzypiec czy gitarową palcówką.
A że do muzyki się garnę, przylgnęłam. Ojciec wielokrotnie powtarza, że wspólny śpiew nie tylko uskrzydla modlitwę, zbliża ludzi do siebie, ale również, jak mawiał papież Paweł VI: „skutecznie broni wiary”. Wspomina też swoją parafię w Prudniku z organistą Pawlikiem, przy którym śpiewał cały kościół, a wychodzące po nabożeństwie kobiety mówiły: „Aleśmy se pośpiewały”.
I u dominikanów jest tej muzyki niemało. Kanony przywożone przez ojca Jana z Taizé, chorał gregoriański, współczesne wielogłosowe pieśni liturgiczne, potem śpiewane na Jamnej ballady związanego z dominikanami poznańskiego barda Jacka Kowalskiego, czy nawet ukuty naprędce rap: „Duszpasterstwo, duszpasterstwo: to lekarstwo na penerstwo”.
Śpiew jest kanwą wielu wydarzeń, raz porywa, innym razem wycisza i przenosi w obszary kontemplacji. Streszcza Ewangelię, wypełnia najbardziej uroczyste liturgie, jest tłem i jest esencją. Jednoczy.
Wejście na Górę – czyli nowy dom
Lato 1992 roku to moje najdłuższe wakacje w życiu, tuż po zdanej maturze. Cóż za niepowtarzalny
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń