Miałem pisać o Klerze. Tak było: nazajutrz po premierze zadzwoniłem do ojca Romana i zapytałem, czy nie ma nic przeciwko temu, że następny felieton będzie o filmie Smarzowskiego. „Nic a nic”, odparł, a mnie przeszło i nie mam ochoty powiedzieć nic więcej ponad to, co napisałem na gorąco na fanpage’u, który dzielnie prowadzą mi córki. Że trzeba ten film zobaczyć, i już.
Wtedy, tuż po seansie, chciałem mówić dużo, ale od tego czasu jeszcze więcej powiedziano i Kler nie potrzebuje mojego głosu, by przetrwać. Na film walą tłumy, kto chce przyłożyć Kościołowi, chwali go w ciemno, podobnie jak część Kościoła, która potępia bez oglądania.
Najciekawszą grupą wydaje mi się ta, która przeżywa wstrząs. Wstrząs przeżyła moja kuzynka, która „niby wiedziała”, ale dopiero nagi obraz spraw, który zastąpił plotki, pogłoski i rzucane w towarzystwie domysły, postawił przed nią problem w całej jaskrawości. Jaki to problem? No właśnie – nazwijmy go w końcu całą wielością imion. Po pierwsze (a może nie po pierwsze) – konflikt treści wiary z jej praktyką. Coś w rodzaju Tuwimowego „Krzyż mieliście na piersi, a browning w kieszeni, / Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie…” (Elegia na śmierć prezydenta Gabriela Narutowicza). Tyle że w wierszu płaszczyzną by
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń