Świętujemy sto lat niepodległości. To jakieś nieporozumienie. Przez sześć z tych stu lat w ogóle nie istnieliśmy jako państwo, przez pięćdziesiąt byliśmy zależni od Związku Radzieckiego i trzykrotnie musieliśmy tworzyć na nowo naszą państwowość.
Roman Bielecki OP: Data 11 listopada przez wiele lat nie była powszechnie celebrowana.
Adam Zamoyski: To prawda, choć jest to przecież święto narodowe.
Zastanawiał się pan, dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że w okresie PRL-u było to święto zniesione. Kładziono nacisk na 22 lipca. Po drugie, mamy u nas dwa inne narodowe święta – 3 maja i 15 sierpnia. Z tego ostatniego zrobiliśmy święto wojska, a data majowa jest bardziej historyczna i kościelna, więc data listopadowa była, można powiedzieć, do zagospodarowania.
W Anglii w najbliższą przypadającą po dniu 11 listopada niedzielę składa się wieńce na pomnikach upamiętniających ofiary pierwszej wojny światowej, a w sam dzień o godzinie 11, kiedy nastąpiło zawieszenie broni, są dwie minuty ciszy, podczas których się upamiętnia poległych we wszystkich wojnach za sprawę wolności. Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej w Anglii, to wstawaliśmy na te dwie minuty, w latach sześćdziesiątych zupełnie to zanikło, a mniej więcej od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – znowu zaczęło się pojawiać.
Taki oddolny ruch?
Dokładnie. Symbolem tego dnia są czerwone maki, które wpina się w klapę marynarki jako dowód wpłaty składki na rzecz inwalidów. Stąd mówi się czasem o tym dniu Poppy Day. Mówię o tym dlatego, że pewne zachowania i gesty należy zostawić społeczeństwu, a nie dyktować je odgórnie. Społeczeństwo samo identyfikuje się z pewnymi momentami w historii, które przemawiają do ludzi i pozostają na dłużej w pamięci.
Brytyjska tradycja, o której pan wspomina, ma wsparcie w ogromnym zapleczu literatury historycznej, z jakiej słyną Anglicy. Jak by pan zdefiniował dobrą książkę historyczną: chodzi raczej o temat czy o interesującą postać?
W gruncie rzeczy mało jest takich książek, ponieważ historycy – tak jak wszyscy inni – są leniwi, nie chce im się szperać więcej, niż trzeba, już nie mówiąc o konieczności znajomości obcych języków. Prosty przykład. Kiedy zaproponowano mi napisanie książki o kongresie wiedeńskim z 1815 roku, nie byłem chętny, bo pomyślałem, że o takim wydarzeniu musi być cała masa publikacji. Zerknąłem do internetu i się okazało, że owszem, są książki o kongresach w Wiedniu psychologów, dentystów i prawników, ale o kongresie kończącym wojnę z Napoleonem były zaledwie dwie czy trzy pozycje. Jedna napisana tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej, ewidentnie bez dostępu do źródeł w Berlinie, Paryżu, już nie mówiąc o Moskwie czy Petersburgu. A druga, z 1944 roku, powstała w podobnym kontekście. To był dla mnie impuls do pisania.
Czyli temat?
Tak, temat, ale bywa też inaczej. Dostałem kiedyś zamówienie na biografię Chopina. Jęknąłem, kiedy to usłyszałem. Poszedłem do biblioteki i przeczytałem najbardziej znane opracowania na jego temat. Zostałem z poczuciem ogromnego niedosytu, mając wrażenie, że to jakaś sentymentalna bzdura.
Niczego się o Chopinie nie dowiedziałem – jak ten człowiek funkcjonował, co przeżywał, dlaczego zachowywał się tak, a nie inaczej. I to też był impuls.
Dla mnie każda książka to wyzwanie wymagające szczegółowego przebadania danego tematu, ułożenia
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń