Marcin Babraj był „młynarzem” – choć właściwie ubierał się jak generał Sosabowski – zielona kurtka spadochroniarza, nasunięty na ucho beret, postawiony wysoko kołnierz, maskujący dyskretną koloratkę.
To już 40 lat. Czas oczywiście płynie, a my z nim, z nami płynie nasza pamięć, którą ciągnie do lasu fikcji. Rzetelnego przypomnienia, jak to było z miesięcznikiem, kiedy w 1987 roku dołączyłem do zespołu, nie ułatwia język, w który również „wpisana jest potrzeba fantazjowania”, a także problem: jaką metodę przyjąć w tym krótkim wspomnieniu? Muzealno-archeologiczną? Wyłapywać kolejne przypomnienia, nieść je do szuflad i gablot ustawionych według ścisłej hierarchii, żeby tworzyły całość ideowo zamkniętą? A może przyjąć pozycję czułego obserwatora w rzece czasu, której nadamy sakralne cechy? Cierpnie mi skóra. To już lepiej opowiem, jak w 1987 zostałem Żydem.
Bo miesięcznik był żydowski według nieśmiertelnej polskiej dychotomii „chamy i żydy”. Żydowski, czyli inteligencki, czyli w rzeczywistości polskiej ostatecznie komiczny, bo odprawiający bardzo szczególny rytuał gdakania, które podobno nic i nikogo nie zmienia i na które nikt nie zwraca uwagi. Gdakanie na dłuższą metę staje się męczące, zwłaszcza dla milczącego tłumu, walczącego o kawałek wołowiny bez kości, meble z płyty paździerzowej, rosyjski telewizor z wybuchającym kineskopem i wczasy w Bułgarii. Gdakanie zwyczajowo jest zapowiedzią złożenia jajka, z którego ma się wykluć nowe, lepsze, zdrowsze, mądrzejsze społeczeństwo, tymczasem comiesięczny zeszyt, odziany
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń