Gdy postanowiłem wystawić na próbę wytrzymałość liczącego dwa tysiące lat Kościoła i osiemsetletniego zakonu, wstępując w latach 90. na chwilę do dominikańskiego nowicjatu, jedną z najcenniejszych – jak się później okazało – życiowych lekcji odebrałem w nim od zastępcy przełożonego naszej kandydackiej braci ojca Aleksandra. Wielokrotnie przychodziłem do niego, by się żalić na ciężki los młodzieńca wrzuconego do ustawionej na pustyni pralki (tak w telegraficznym skrócie postrzegałem wtedy nowicjat), a on zawsze z uśmiechem prosił mnie, bym nie oczekiwał, że w odpowiedzi na kipiące ze mnie nieszczęście on też stanie się człowiekiem nieszczęśliwym. „Ty chcesz, żeby było dwóch nieszczęśliwych, ja ocalę przynajmniej jednego szczęśliwego, który będzie miał siłę się modlić za nieszczęśliwego” – wyjaśniał swoją strategię, a mnie oczywiście szlag trafiał. Sprzedał mi też wtedy rewelacyjny patent. Życie uwiera cię tak, że wytrwanie w tym stanie do wieczora wydaje się nadludzkim heroizmem? Wytrwaj do południa. W południe wyznaczysz sobie nowy deadline: osiemnastą. O osiemnastej zrobisz postanowienie – jakoś dociągnę do północy
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń