List do Galatów
na poziomie definicji katechizmowej wszystko jest proste: grzechem jest świadome i dobrowolne przekroczenie prawa Bożego w materii ciężkiej. W praktyce jednak dość często nurtują nas pytania, czy żal za grzechy był właściwy i wystarczający i czy czegoś przypadkiem nie zatailiśmy. Czy w wyznaniu grzechów nie skupiliśmy się bardziej na wyrażeniu emocji niż na ocenie swoich zachowań? I czy sens ma postanawianie poprawy, skoro ciągle wracamy do tych samych grzechów? Dodajmy do tego jednostkowe przykłady złego potraktowania przez spowiednika, uwagi o tym, że łatwo utwierdzić penitenta w chorym poczuciu winy, tropiąc grzech tam, gdzie go nie ma, a także myśl papieża Franciszka, który mówi, że konfesjonał to nie sala tortur, ale miejsce miłosierdzia. Problemów ze spowiedzią nie brakuje.
Paradoksalnie to wszystko pokazuje, że spowiedź jest sakramentem żywym i potrzebnym. A my ciągle dojrzewamy do zrozumienia go – bez względu na to, po której stronie kratek konfesjonału się znajdujemy. Ponieważ przy wszystkich powyższych zastrzeżeniach, stając w kolejce do spowiedzi, zawierzamy tym wszystkim, którzy byli przed nami i którzy dają świadectwo niesamowitego piękna, jakie się kryje w odpuszczeniu grzechów. Ci, którzy to wewnętrznie przeżyli, bez względu na okoliczności chcą iść dalej. Jest to nic innego jak spełnienie się słów, które słyszymy co roku w Środę Popielcową, pochodzących z Księgi Joela: „Rozdzierajcie wasze serca, a nie szaty”. Tak brzmi zwięzła definicja nawrócenia. Bo tylko wtedy coś może nas zmienić, gdy słowo Boże dotknie naszego serca.
Oceń