Po co światu mnich?
jak każdy wierzący człowiek mam swoje marzenia o Kościele. Nie są to marzenia bardzo wygórowane, bo przecież wiem, że nie żyjemy w świecie idealnym. Kiedy jednak na światło dzienne wychodzą kolejne skandale z udziałem duchowieństwa i rośnie fala społecznej frustracji z powodu zachowania kogoś, kogo uważało się za moralny punkt odniesienia, marzenia nabierają konkretnych kształtów.
Chciałbym, żeby Kościół nie bał się krytyki, zwłaszcza jeśli stoi za nią troska o wspólnotę, do której się należy.
Chciałbym, żeby Kościół bardziej słuchał świeckich, bo przecież Duch, jak uczy Ewangelia, tchnie, kędy chce, a Jego łaska nie jest zarezerwowana tylko dla księży.
Chciałbym, żeby ludzie Kościoła odważnie głosili prawdy niepopularne, bo mądrość krzyża jest i będzie dla jednych zgorszeniem, a dla drugich głupstwem.
Chciałbym, żeby Kościół nie bał się przyznawać do błędów, bo jak pisał św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian – moc w słabości się doskonali. A to znaczy tyle, że piętnowanie zła nie jest, jak się nam często wydaje, atakiem na Kościół, podobnie jak jego ukrywanie nie działa na korzyść wspólnoty.
Chciałbym w końcu, żeby Kościół jak najczęściej pokazywał swoją ludzką twarz – w kancelarii parafialnej, na ambonie czy w relacjach między kapłanami a wiernymi. Żeby widział potrzebujących i zepchniętych na margines życia, bo miłosierdzie, o którym tyle mówimy, i które tak cenimy, to przecież działanie, a nie piękne słowa.
I choć wiem, że mój Kościół, w którym jestem i który kocham, nie jest doskonały, a niejednokrotnie jest nawet bardzo grzeszny, to jednak jest to Kościół Jezusa Chrystusa, który oddał za nas życie na krzyżu. I właśnie dlatego wszystkich, którzy są zgorszeni, oburzeni, zniechęceni, którzy mówią, że chcą odejść z Kościoła, proszę słowami jednego z naszych autorów: Nie spieszcie się. Poczekajcie.
Oceń