Liturgia krok po kroku
I. DUCHOWOŚĆ DEMOKRATYCZNA
Demokracja — niesłychanie żmudny i czasochłonny system: wielekroć bywamy nią zmęczeni, ale też zawsze jesteśmy z niej dumni. Demokracja jest bowiem zarazem odważnym, by nie rzec wręcz zuchwałym przedsięwzięciem, które w praktyce nie powinno się udać. Dlatego też wielu krytycznych uwag nie szczędzili jej wybitni myśliciele wszystkich czasów: Herodot i Platon, Hobbes i Mill, Ortega y Gasset i von Hayek.
Optymizm demokracji dominikańskiej
Jeżeli zatem, po upływie blisko ośmiu stuleci, nasza dominikańska demokracja nie okazuje oznak starczego uwiądu, a wręcz przeciwnie nadal jest twórcza i płodna, to dzieje się tak dlatego, że nie jest ona dla nas jedynie formą rządów, ale że — jak zauważa Timothy Radcliffe — stanowi centrum naszej duchowości 1, inaczej mówiąc, jest podstawowym instytucjonalnym wyrazem duchowości Zakonu. Powszechne zrozumienie tego, że demokracja, wtórnie przynależąc do przestrzeni polityki, jest przede wszystkim przedsięwzięciem duchowym, było pierwszym i fundamentalnym warunkiem dominikańskiego sukcesu w ośmiowiekowym eksperymentowaniu z demokracją. Nadal jednak nie zmienia to faktu, że jest to eksperyment zuchwały, którego zuchwałość wypływa z tego, że duchowość demokracji jest jednoznacznie optymistyczna. Czyż nie jest bowiem zuchwałym założenie, że rozesłani aż „na krańce świata” bracia nie tylko odnajdą wspólny język i zdołają nakreślić wspólne cele, ale też skutecznie zdołają rządzić, niezależnie od tego, czy krańce te rozpościerają się od Kastylii po krainę Kumanów, Norwegii po Republikę Południowej Afryki, czy od Kanady po Wietnam? Czyż nie jest zuchwałym założenie, że ta zdolna do wyłonienia wspólnych celów i samorządzenia wspólnota obejmie zamieszkujących nasze klasztory subtelnych akademików i kaznodziejów ludowych, ekstra- i intrawertyków, pragmatyków i pięknoduchów, lub inaczej: ekonomistów i artystów? Czyż nie jest zuchwałym założenie, że ta wspólnota będzie się z pokolenia na pokolenie odnawiać?
Duchowość demokratyczna jest zuchwała, bo jest optymistyczna. I jest zarazem dominikańska, bo zawarty w tej formie rządów optymizm jest innym sposobem wyrażenia tego samego optymizmu, który tchnie z listów Jordana do Diany, fresków Fra Angelica, czy pism Św. Tomasza.
Homo democraticus
Ów optymizm, zawarty w demokracji, jest wynikiem nie zawsze jawnie wypowiedzianych, lecz koniecznych założeń, przyjętej przez nią w sposób immanentny antropologii. Homo democraticus, uznając faktyczną równość innych ludzi, nie tylko przyjmuje postawę pełną szacunku dla odmiennych od swoich przekonań, ale i uznaje swą omylność, godząc się, że inni mogą widzieć lepiej. Wierzy też, że większość wspólnoty, do której przynależy, zdolna jest do zachowań wielkodusznych wobec mniejszości, zaś stanowiący mniejszość potrafią zachować lojalność wobec tych, którzy przegłosowali odmienną decyzję. W jego credo zawarta jest też wiara w powszechną i trwałą dobrą wolę. Cechuje go inteligencja i wyobraźnia warunkująca szczyptę owej bezcennej empatii niezbędnej do zawierania twórczych kompromisów oraz rozsądek, na który składa się zaufanie do racjonalnego dyskursu i odwaga uczestnictwa, gdyż demokratyczna debata jest też zgodą wydania siebie na publiczny osąd.
Nawet jeżeli taka „demokratyczna osoba” jest tylko bytem myślnym, to by demokratyczne społeczeństwo również nie pozostało abstrakcją, większość cech z przytoczonego przed chwilą katalogu posiadać winna co najmniej wyraźna większość jego członków. Jest to warunek konieczny. To dlatego przywołani wcześniej wybitni myśliciele, miewając demokratyczne sympatie, krytykują zarazem ów system. Nie dowierzają po prostu, by taka społeczność mogła trwale istnieć. Dla Platona demokracja to „ustrój przyjemny i nierządny”, który zawsze i w sposób nieunikniony zmierza w stronę anarchii. Dla innych jest on skazany na karłowatość, bo „mali nie wybiorą wielkich” (Burke), oraz labilność, gdyż rządzi nim „tyrania opinii” (Mill), a — co więcej — „równość wypiera w nim wolność” (Tocqueville). Czy brakuje nam faktów potwierdzających ten pesymizm? Czy nie pobrzmiewa nuta realizmu w tej krytyce?
Dominikańska odpowiedź
Tak, to prawda, anarchia, labilność, urawniłowka, to nie tylko zakaźne, lecz i najczęściej śmiertelne choroby, na które może zapaść demokracja. Jeżeli więc nasza zakonna struktura nie tylko przetrwała stulecia, lecz i niezgorzej się miewa, znaczy to, że nasi starsi bracia od samego początku pamiętali, że demokracja, w swej istocie, nie jest procedurą, lecz wielkim duchowym przedsięwzięciem, a ściślej mówiąc, że jest przedsięwzięciem teologicznym.
Tak, to prawda, podstawowym zagrożeniem demokracji jest brak arché, anarchia. Ale też odpowiedź na pytanie o arché dominikańskiej demokracji jest więcej niż oczywista: en arché en ho Logos. Arché to Chrystus.
Grozi jej też atomizacja, erozja poczucia wspólnoty między ludźmi. Ale Zakon od samego początku zdecydowanie stawiający na wolność, otwartość i elastyczność tak swoich praw, jak i tworzonych przezeń instytucji 2, przyjął, skonstruowaną wokół idei unanimitas, regułę św. Augustyna. To właśnie ze względu na ów wolnościowy i demokratyczny ustrój Zakonu Humbert de Romans przypominał: unitas cordium nobis est in praecepto 3.
Tę unitas cordium, jako że każda demokratyczna społeczność jest wspólnotą drogi, umacniała też wspólnota celu — zbawienie własne oraz drugich 4. I jeżeli przemierzający kolejne stulecia oraz kontynenty Zakon utrzymał zarówno swoją jedność jak i demokratyczną strukturę, znaczy to, że pomimo zawikłanych niekiedy meandrów historii zawsze wyraźna większość naszych braci rozumiała i szanowała teologiczną naturę demokracji.
Teologiczny charakter demokracji
Mówiąc o teologicznej naturze dominikańskiej demokracji mam na myśli, że była ona budowana nie na piasku, lecz na skale, „a ta skała — to był Chrystus” (1 Kor 10,4b). Także ideał unanimitas nie pozostawał jedynie teoretycznym hasłem, lecz — z pokolenia na pokolenie — był z mozołem wcielany w dominikańską rzeczywistość, i to wcielany skutecznie, jako że niewyczerpanym źródłem owego dążenia do jedności był Duch Święty — vinculum unitatis. Również cel owej wspólnoty był teologiczny: wejście do domu Ojca — zbawienie własne i drugich.
Nie oznacza to wcale, że każda demokratyczna społeczność winna posiadać trynitarny charakter. Znaczy to jednak, że każda ludzka demokracja, jeżeli pragnie się reprodukować, a tym bardziej rozwijać, musi posiadać — choćby implicite — głębszą duchową strukturę, która jest teologiczna w swoim rdzeniu. Dla żywotności demokracji politycznej są bowiem konieczne: jako arché — poszanowanie godności każdego człowieka; jako zasada jedności — uczciwość publicznej debaty i elementarny consensus; jako cel — dobro wspólne. Tak więc „wiara demokratyczna” expressis verbis nie odwołuje się do transcendencji, mogąc mieć wiele różnych świeckich i religijnych uzasadnień. Jeżeli jednak, od strony natury, zapytamy o źródło ludzkiej godności i uzasadnienie wspólnego dobra, dotrzemy bądź do prawa natury, bądź do Absolutu. Gdy pytanie to zadamy od strony łaski, dojdziemy do opieczętowanej przez Krzyż i Zmartwychwstanie Chrystusa godności każdego człowieka oraz do „ostatecznego dobra wspólnego” — zbawienia ludzkości. Z tej teologicznej perspektywy wolno nam zatem powiedzieć, że demokracja dominikańska jest niejako ekstrapolacją ad infinitum wszelkich form ludzkiej demokracji.
II. DEMOKRACJA PROCEDURALNA
Nie sądzę, by były to jedynie teoretyczne dywagacje. Wdałem się w nie z dwóch powodów. Po pierwsze, bo u progu nowego tysiąclecia demokracja, organizująca życie społeczne znacznej części naszego globu (i do której aspiruje wiele społeczności rządzonych niedemokratycznie), staje przed poważnym wyzwaniem. Po drugie, bo owo wyzwanie nie jest bez znaczenia dla Zakonu.
Już pierwszy powód wystarcza, by mu poświęcić uwagę. Demokracja bowiem jest, lub precyzyjniej, może być, ustrojem dobrym. „Kościół docenia demokrację jako system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także, kiedy to należy uczyć zastępowania ich w sposób pokojowy innymi”5 — pisze Jan Paweł II. Stosunkowo szeroka partycypacja społeczeństwa, względnie duża przezroczystość i łatwość wymiany politycznych elit dają demokracji przewagę nad wszelkimi innymi systemami zakładającymi istnienie większej lub mniejszej grupy „oświeconych”, sprawujących kuratelę nad całością. Ale Platon ma rację. Demokracja to ustrój, który „najlepiej się nadaje, żeby w nim szukać ustroju, który gotów być najpiękniejszym z ustrojów” 6, który zatem jest dopiero początkiem, jest przede wszystkim możnością. Tymczasem dla demokracji współczesnych, jakby nieco uśpionych swą faktycznością (oczywistością ich istnienia i odziedziczoną stabilnością), jakby nieco uśpionych przez obecny w życiu społecznym ideologiczny sekularyzm (nie: przez neutralność światopoglądową oraz świeckość!), odpowiedzią na trudne wyzwanie nieznanej wcześniej wieloświatopoglądowości i wielokulturowości stała się abdykacja — marginalizacja pierwiastka duchowego i etycznego oraz legalistyczny minimalizm. Początkowo w elitarnych kręgach, a ostatnio coraz szybciej obejmując wciąż szersze połacie życia społecznego, demokracja poczęła stawać się jedynie procedurą 7. Zewnętrznie niewiele to zmieniło, lecz w istocie jest to zmiana jakościowa.
Dla kogoś, tak jak ja, wychowanego w otoczeniu niedemokratycznym, w którym totalitarne ustroje dziesiątki lat zbierały krwawe żniwo, dostrzeżenie, że demokracja jest tak krucha i podatna na zniszczenie, jak kruche i podatne na zniszczenie są wszystkie ludzkie przedsięwzięcia, jest nader łatwe. Gorzej, dostrzeżenie, że ten elementarny fakt jest w demokracji proceduralnej po prostu ignorowany — napawa troską o przyszłość.
Możliwe bowiem są dwa scenariusze — stagnacji oraz ewolucji.
Stagnacja
Scenariusz pierwszy zakłada, że brak zagrożeń zewnętrznych oraz rozwój gospodarczy, wsparty wszechobecną filozofią konsumpcji, „pop-hedonizmem” (D. Bell) zapewni demokracji proceduralnej względną stabilność i trwałość. Rozwój proceduralizmu oznaczać będzie wewnątrz świata demokratycznego przesuwanie się w kierunku społecznej trybalizacji 8, ku atrofii wspólnej debaty i międzyludzkiej solidarności, poprzez zamianę społeczeństw w federację autonomicznych wiosek i odizolowanych od siebie gett, których granice wyznaczają narodowość i rasa, płeć i religia oraz dochód na głowę mieszkańca. Jest to świat, w którym „kulturę męską” od „żeńskiej”, myślenie „katolickie” od „prawosławnego” i „buddyjskiego”, język „czarny” od języka „żółtego” oraz „białego” i wrażliwość „zamożną” od wrażliwości „ubogiej”, oddziela nieprzebyta przepaść. Jest to świat, w którym procedura demokratyczna rozstrzyga o wszystkim, z czego zarazem wynika, że wszystko staje się „polityczne”.
Niewesołe są też implikacje takiego rozwoju demokracji dla ludzi żyjących na zewnątrz „świata procedur”. Nie będziemy umierać za Gdańsk — śpiewał w 1939 roku Maurice Chevalier. Doktryna obojętności: dziś nie będziemy umierać za Rwandę czy Algierię, Kosowo czy Czeczenię, Tiananmen czy Chiapas — to typowa odpowiedź uczestników demokracji proceduralnej.
Co to oznacza dla dominikanów? Do Zakonu przyjdą kandydaci, czy rozgoryczeni ową demokracją, czy z nią pogodzeni, to drugorzędne, wychowani w odmiennej kulturze. Tak dla jednych, jak drugich „demokracja” posiadać będzie w istotny sposób różne znaczenie od tego, którego używano przez osiem minionych stuleci. Poznany przez nich „słownik demokratyczny” będzie ubogi: głosowanie oraz legalność procedur. Zabraknie w nim takich haseł, jak: „dobro wspólne” i „wielkoduszność”, „jedność ducha” czy też „solidarność”. Jak ukazać im duchową strukturę demokracji, jak w tej sytuacji iść na coraz bardziej oddalone od siebie i różnorodne „krańce świata”, jak budować unanimitas — oto poważne zadanie, któremu będzie musiał stawić czoła Zakon.
Ewolucja
Scenariusz drugi, ewolucyjny, dopuszcza dwie możliwości, zakłada on bowiem kryzys (w jego etymologicznym znaczeniu), po którym bądź następuje powrót do dawnego rozumienia demokracji: zadania w przestrzeni dobra wspólnego, które razem należy wypełnić, bądź też okazuje się, że takiego powrotu już nie ma. Wtedy jednak należy rozpocząć lekturę księgi VIII Państwa Platona już nie jako starożytnych spekulacji, lecz jako współczesną nam „literaturę faktu”.
Oczywiście, nie mam zamiaru silić się na futurologiczny opis The Day After…, na wizję degeneracji systemu politycznego i jego potencjalnych mutacji, które mogłyby być brutalne albo też łagodnie zakamuflowane w świadomości przez edukację i media, a przy tym wysoce skomputeryzowane i selektywnie represywne. Stwierdźmy tylko, iż pewne zagrożenie totalitarne nie jest całkowicie nierealne. Postawmy raczej już ostatnie pytanie: czy w przypadku takiej ewolucji zdarzeń, demokratyczny Zakon mógłby się rozwijać w niedemokratycznym środowisku?
Pierwsza intuicja przynosi odpowiedź twierdzącą. Przecież dominikanie żyli w nie znającym demokracji środowisku od początku aż po wiek XIX i mieli w ciągu tych stuleci wiele okresów świetności. Sądzę jednak, że jest to intuicja fałszywa, gdyż minione „systemy kurateli”, nawet mając autorytarne aspiracje, nie miały — w zasadzie — totalitarnych ambicji, a przede wszystkim nie miały środków, aby takie ambicje zaspokoić. Dziś sytuacja jest radykalnie odmienna. Środki istnieją, a ewentualna anarchizacja demokratycznego porządku i próba opanowania chaosu na zasadach innych niż demokratyczne, w społeczeństwach, które nie posiadają wspólnego systemu wartości i autorytetów, nie tylko mogłaby, ale i musiałaby być totalitarna ze swojej natury.
Wiem, że dla wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy wzrastali i dojrzewali w krajach demokratycznych, rozważania takie są dość abstrakcyjne. Ale nam, wychowanym po wschodniej stronie muru berlińskiego, wyobraźnia z łatwością podsuwa konkretne desygnaty.
Nie czuję się ani futurologiem, ani prorokiem, wiem jednak dobrze, że w dłuższym okresie czasu praw duchowej fizyki nie można łamać bezkarnie. Próbuję zatem jedynie analizować fakty i szkicować możliwe scenariusze. Nie można przecież — jak sądzę — podważyć racjonalności poglądu, że jeżeli współczesne demokracje ewoluować będą w stronę tylko formalnych procedur używanych w imię małodusznego pragmatyzmu, to ryzyko ich anarchizacji będzie rosnąć. Ważna i co więcej, sprawdzona empirycznie wydaje mi się też teza następna: w otoczeniu totalitarnym demokracja dominikańska nieuchronnie ulega zwyrodnieniu.
Totalitaryzm — doświadczenie polskie
Totalitaryzmy bywają różnorakie, od okrutnych i brutalnych, po łagodne i miękkie. W okresie 1939–89 poznaliśmy w Polsce wszystkie te totalitarne odmiany. Ostatnia, w latach ’80, była stosunkowo łagodna, starająca się częstokroć przekupić Kościół. I choć bez wahania możemy powiedzieć, że polski Kościół, w tym polscy dominikanie, naprawdę dobrze zdali egzamin z owego totalitarnego półwiecza, to trzeba też powiedzieć, że odcisnął on na nas swoje piętno. I jestem pewien, że z tego punktu widzenia, ów totalitaryzm łagodny, okres zjednywania Kościoła, wcale nie był od poprzednich lepszy. Totalitarne otoczenie zawsze i konsekwentnie skłaniało bowiem do finansowej niejawności; zmuszało też do centralizacji władzy; w kraju, w którym panowanie ideologii powodowało, że „nawet idąc borem, lasem stawiasz kroki polityczne, na podłożu politycznym”, klauzura nie stanowiła ochrony przed polityzacją życia naszych wspólnot; natomiast wszechobecność cenzury uniemożliwiała otwartą debatę o dominikańskich priorytetach.
Z wysiłkiem i nie bez bólu staramy się zrzucić brzemię totalitaryzmu, które — w sposób nieunikniony — każdy z nas dźwiga, które z wysiłkiem i nie bez bólu usiłują zrzucać mieszkańcy Środkowo–Wschodniej Europy.
Jest to proces żmudny i niełatwy, znacznie trudniejszy niż mógł ktokolwiek przewidzieć, ale też codziennie z głębi serca wraz z mymi braćmi dziękuję Panu Historii, że pozwolił nam w nim uczestniczyć.
Konkluzja
Czas na rekapitulację: na progu nowego tysiąclecia stajemy wobec nowych wyzwań: pogłębiającej się globalizacji, przyspieszającego w geometrycznym postępie rozwoju nauki i technologii, wobec pluralizmu kulturowego i religijnego. Ustrój demokratyczny staje też wobec nowych zagrożeń związanych z ewolucją demokracji ku demokracji proceduralnej i — powiązanego z nią — rozprzestrzeniania się, jako prefilozofii naszych czasów, małodusznego pragmatyzmu oraz pop–hedonizmu. Dlatego dominikańska demokracja, tak głęboko kształtująca tożsamość Zakonu, potrzebuje dziś pogłębionej samoświadomości. Przede wszystkim potrzeba nam refleksji nad jej teologiczną naturą i — co najważniejsze — teologicznego jej stosowania w naszym życiu. Coraz jednak bardziej istotna staje się także analiza oddziaływania współczesnej demokracji politycznej na dominikańskie rozumienie demokracji.
Globalizacja procesów i zjawisk oraz pluralizm świata z nową mocą stawiają też przed naszą demokracją problem jedności: budowania wspólnoty celów, wspólnej — uwzględniającej wielość naszych doświadczeń — debaty, braterskiego wzmacniania wzajemnych więzi, systematycznego tworzenia przestrzeni spotkania oraz współpracy, i oczywiście pogłębiania przez każdego z nas oraz każdą wspólnotę więzi z Chrystusem. Tylko w Nim bowiem nikną wszelkie różnice i tylko On unieważnia ludzkie podziały (por. Ef 2,14-16; Ga 3,28). A nawet więcej, odmienność naszych powołań i różnorodność naszych talentów, zjednoczona z Tym, w którym „zamieszkała cała Pełnia”(Kol 1,19b), staje się bogactwem oraz siłą, źródłem nowego dynamizmu i energii pozwalającej braciom kaznodziejom również dziś docierać z Dobrą Nowiną aż na krańce współczesnego świata.
Skrócona wersja odczytu wygłoszonego przez Macieja Ziębę OP, prowincjała Polskiej Prowincji Dominikanów, na Kapitule Generalnej Zakonu w Bolonii 15 lipca 1998 roku.
1 T. Radcliffe OP, Wolność dominikańska a odpowiedzialność, 2,2;
2 Por. Early Dominicans. Selected Writings, ed. S. Tugwell OP, Paulist Press 1982; Constitutiones Primaevae S.O.P., Conventus S. Dominici de Faesulis 1962, a także np. R. Hittinger, Reasons for Civil Society, niepubl.; S. Tugwell OP, Pasja Dominika, Kraków 1996; G. Bedouelle OP, Dominik czyli Łaska Słowa, Poznań 1987; W. A. Hinnebush OP, The Dominicans. A Short History, New York 1975, pol. ed. Dominikanie — krótki zarys dziejów, w: Dominikanie. Szkice z dziejów Zakonu, Poznań 1986;
3 Humbert de Romans, Expositio Super Constitutiones Fratrum Prae-dicatorum, w: Opera de Vita Regulari, vol. II, Turin 1956, s. 3;
4 KKZ 1.II;
5 Centesimus annus 46;
6 Platon, Państwo, ks. VIII, XI;
7 Jako pierwszy zdefiniował demokrację J. Schumpeter w swojej książce Capitalism, Socialism and Democracy wydanej w 1942 roku;
8 Trafnie opisanej przez A. Schlesingera Jr. w Disuniting America, New York 1993.
Oceń