Ewangelia według św. Łukasza
Błogosławiona, bo w Panu umarła, już teraz błogosławiona. Zaiste, mówi Duch, niech odpocznie od swoich mozołów, bo idą wraz z nią jej czyny (por. Ap 14,13).
„Błękitne oczy, długie blond włosy. I charakter – czupurny”. Tak Babcia opisywała siebie w wieku lat szesnastu – gdy miała tyle, wybuchła II wojna światowa. Jeszcze przed wojną Babcia została harcerką i była nią przez całe swe życie – tak jak przyrzekała. Do końca kierowała się słowami Przyrzeczenia i Prawa Harcerskiego. „Harcerka jest pożyteczna, harcerka służy Bogu, Polsce, ludziom, harcerka jest pogodna”. I Babcia taka właśnie była. Mimo wszystko. Mimo wielu trudności, o których jej wnuczce pewnie nawet się nie śniło, które trudno sobie nawet wyobrazić.
Babcia przeżyła obóz koncentracyjny w Żabikowie, niedaleko Poznania. Trafiła tam zadenuncjowana przez Niemca, któremu pomogła w szpitalu. Obóz w Żabikowie wielu nazywało przedsionkiem Auschwitz, przedpieklem. Babcia – harcerka i tam odkryła swoją misję.
Zrozumiałam, że mam tu swoje zadanie. Każdego dnia mogłam zostać wywieziona do Oświęcimia – a już wiedzieliśmy, co to znaczy, co się tam działo. Postanowiłam na swój sposób, tak jak umiałam, pomóc przetrwać tym, którzy byli słabsi ode mnie. A co robiłam? Uśmiechałam się, opowiadałam dużo różnych historii, a razem z jedną Rosjanką, Irużką, śpiewałyśmy przy pracy.
Dzięki pomocy bliskich udało jej się wyjść z obozu.
Po wojnie zaczęła pracować. Jednocześnie kończyła szkołę, a potem studiowała polonistykę. Zajmowała się językoznawstwem. Pracę magisterską pisała na temat gwar górali w Pieninach. Wyszła za mąż za Wiktora Fenrycha. Urodziła szóstkę dzieci, z których dwoje niestety zmarło. Była uczestniczką historycznych wydarzeń w Poznaniu w czerwcu 1956 roku. W latach 60. wyjechała z rodziną do Szczecina, gdzie jej mąż dostał pracę w Muzeum Narodowym. Niestety, małżeństwo to nie przetrwało. Od rozwodu, którego Babcia nigdy nie uznała, sama wychowywała czwórkę dzieci. W latach osiemdziesiątych władze Szczecina „wyprosiły” ją z miasta – wychowała swoich synów na wrogów systemu, czyli patriotów, takich w tym mieście nie chcieli. Od tego czasu mieszkała w Krakowie. Do Szczecina wróciła przed kilkoma laty.
Była tłumaczką z języka angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Wyspecjalizowała się w tłumaczeniu prac teologicznych. Z dumą opowiadała, jak ją chwalono, gdyż jej przekład był bardziej zrozumiały niż oryginał. „Dało się to czytać!” – śmiała się. Sporo podróżowała po Europie. Miała wielu przyjaciół we Francji, w Niemczech, w Anglii.
Była miłośniczką gór. Szczególnie bliskie jej sercu były Pieniny. Do Krościenka jeździła z rodzicami od dzieciństwa. Góry poznawała również jako harcerka. Potem jeździła z dziećmi, a nawet wnukami. Zawsze kazała pozdrowić od siebie góry.
Dużo chorowała, ale nie lubiła pokazywać po sobie, że cierpi. Chciała być samodzielna jak najdłużej i jej się to udało. Nigdy się ze sobą nie cackała, była czasem aż drażniąco dzielna. Jednocześnie była jednak rozważna. Mówiła, że nie będzie „kozaczyć”, że „w tym wieku” pewnych rzeczy już nie należy robić. Ale mówiła o tym spokojnie, z humorem, uśmiechem, bez marudzenia.
Z dzieciństwa zapamiętałam Babcię jako osobę surową, wymagającą, zwracającą uwagę na detale w naszym, jej wnuczek, zachowaniu. Do legendy przeszło jej postukiwanie palcem w stół i uwaga: „Moja panno!”. Teraz, gdy już jestem starsza, odkryłam Babcię na nowo. Stała się nieco łagodniejsza, co zapewne również ułatwiało kontakt. Najcenniejsze były dla mnie jej opowieści. Miała świetną pamięć do szczegółów i znakomity zmysł obserwacji. A do tego dochodziła umiejętność gawędzenia. Tak bardzo żałuję, że udało się nagrać tylko niewielki ułamek jej opowiadań o przeszłości. Była mistrzynią dygresji. Każda z nich była osobną ciekawą historią. Co więcej, z reguły Babcia umiała wrócić do tematu głównego, co jest dużą sztuką.
Babcia była wielką miłośniczką książek. Czytała ich bardzo dużo i interesowała się nowościami wydawniczymi. Nie pozostawała obojętna również na to, co się działo współcześnie. Martwiły ją trochę dzisiejsze czasy. Pamiętam jedną naszą rozmowę dotyczącą przeszłości i teraźniejszości – na ile rzeczywistość i ludzie w niej żyjący się zmieniają. I czy w ogóle były kiedyś inne czasy. Według Babci, kiedyś było łatwiej. Świat, a w każdym razie ten świat, w którym ona żyła, był bardziej czarnobiały. Wiadomo, co było złem a co dobrem. Dziś zło jest kolorowe i atrakcyjne. To trudniejsze. Tak twierdziła. Ale jednocześnie cieszyła się, że mogła dożyć tych czasów.
Doczekała się czternastu wnucząt i dwojga prawnucząt. Pamiętała o urodzinach i imieninach każdego z nich. Wymagania i granice stawiała nawet tym najmłodszym, Jasiowi i Hani. Myślę, że pomagała tym samym w wychowaniu nas wszystkich.
Odeszła 26 września 2007 roku, o godzinie 6.55, po 84 pięknych latach. Cytat z Apokalipsy, który zaczyna ten tekst, przesłał mi ojciec Jacek Salij. Dodał jeszcze, że Babcia przeszła przez życie pięknie i pozostawiła po sobie dużo dobra. Ma rację. Mama, Babcia, Siostra, Przyjaciółka… Oczytana tłumaczka, której hobby było robienie na drutach… Czupurna harcerka…
Oceń