Ewangelia według św. Marka
Duchowy mistrz w sensie chrześcijańskim jest dziś dobrem rzadkim. Nie oznacza to jednak, iż wierzący skazani są na samotność. Są jedynie zmuszeni do poznania swego wewnętrznego Mistrza, którym jest Chrystus.
Współczesny chrześcijanin może się czuć mocno zagubiony w otaczającej rzeczywistości, która z pozoru coraz bardziej odbiega od ducha Ewangelii. Jak napisał Thomas Merton: „Świat, w którym żyjemy, jest jałową ziemią dla nasienia Bożej Prawdy”. Czesław Miłosz zaś w tekście O zgiełku wielu religii stwierdził: „Cywilizacja, w której tkwię, zaprzecza religii”. Chrześcijanie, w tym mieszkańcy Polski, powinni więc dziś na nowo stawać się solą ziemi. W warunkach religijnie obojętnego społeczeństwa należy podjąć wyzwania, które stały u początków chrześcijaństwa.
Pod naciskiem świata
Polska znajduje się na razie w dość uprzywilejowanej sytuacji. Poza wielkimi aglomeracjami uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej utrzymuje się na stałym poziomie, wiele osób deklaruje, że religia zajmuje ważną rolę w ich życiu. Z drugiej strony bardzo niepokojące jest zjawisko wybiórczego traktowania zaleceń Kościoła, aż do marginalizowania tych, których spełnianie wiąże się, zdaniem wierzących, ze zbyt dużym wysiłkiem.
Gorszą sprawą jest duchowy zamęt dotyczący spraw doktrynalnych. W międzynarodowym badaniu przeprowadzonym pod koniec 1996 roku w ramach programu „Aufbruch – Przełom w sytuacji Kościołów w Europie ŚrodkowoWschodniej po upadku komunizmu”, którego polskim koordynatorem był ks. prof. Witold Zdaniewicz, okazało się, że tylko 66% katolików deklaruje wiarę w zmartwychwstanie, a co piąty zarówno podaje w wątpliwość tę prawdę, jak i nie wierzy w nią.
Polska znajduje się więc w momencie, który może się okazać przełomowy w kwestii obecności chrześcijaństwa w życiu ludzi i społeczeństwa. Przemiany kulturowe dokonujące się w naszym kraju zmierzają w stronę ujednolicenia wzorów zachowań i stylu życia, który rażąco odbiega od nauczania Chrystusa. Kultura masowa na czele z telewizją tworzą klimat dość jałowy nie tyle nawet dla rozwoju wiary, ile w ogóle dla jej istnienia. Dzisiejsze dzieła literackie czy filmowe nie żywią się już treścią pobudzającą świadomość religijną, ale chcą zaspokoić podstawowe pragnienia konsumentów. Jak ujmuje to Czesław Miłosz: „Ludzie pojedynczy: każdy i każda chce doświadczyć wszystkiego, czego inni doświadczają, jak dowiaduje się z obrazków w magazynach; seksu, strojów, samochodów, podróży”.
Osoby wierzące żyją więc niejako w coraz bardziej zamkniętym świecie. O ile w domu, na spotkaniach wspólnot, rekolekcjach czy w parafii mogą manifestować swoją wiarę, to już w pracy, w rozmowach z innymi ludźmi, w odbiorze programów telewizyjnych czy prasy czują się coraz bardziej obco. Szczególnie dotyczy to osób młodych, które muszą dokonać drastycznego wyboru, czy oprzeć swoje życie na zasadach wiary, czy na propozycji świata (rozumianego w duchu Janowym, jako rzeczywistość sprzeciwiająca się Chrystusowi). Świat zaś, choćby ten z telewizji czy kolorowej prasy, kusi wizją życia oddanego rozrywce, a tych, którzy chcą zażyć przyjemności duchowych, wabi różnymi centrami medytacji i skupienia, które proponują synkretyczne oferty religijne dostosowane do potrzeb dzisiejszego człowiekakonsumenta.
Ten negatywny nacisk wywierany przez świat zewnętrzny może i powinien zaowocować w przypadku wierzących pogłębionym i bardziej świadomym przeżywaniem wiary, która nie jest już oczywistością, czymś wyniesionym z domu, otrzymanym z tradycji, ale głównie ważnym egzystencjalnym wyborem. Chodzi więc o indywidualne spotkanie z Chrystusem i dobrowolne pójście za Nim i z Nim, które Søren Kierkegaard zawarł w zdaniu: „Chrystus daje ci swoją szatę i wymaga, byś Go odtwarzał”. Taki wybór i trwanie w nim wymagają jednak silnego wsparcia ze strony jakiejś żywej wspólnoty kościelnej, a najlepiej obecności duchowego mistrza, który wprowadzi nas w prawdy wiary chrześcijańskiej i swoim przykładem ukaże ich prawdziwy sens. Ów przewodnik musi być do tego zadania dobrze przygotowany, duchowo i teologicznie, co znaczy, iż takich osób nie będzie nigdy zbyt wiele, a na pewno nie każdy będzie mógł nawiązać z nimi bliższy kontakt.
Mistrz może być potrzebny i kapłanom, i świeckim, jedni bowiem i drudzy będą się coraz silniej borykać z trudnościami wiary w świecie, który staje się coraz mniej chrześcijański. Takim przewodnikiem, który wprowadził w życie duchowe, religijne i mistyczne Karola Wojtyłę, był skromny krawiec Jan Tyranowski. Dbał on o rozwój przyszłego papieża, podsuwając mu odpowiednie lektury i „przepytując” z ich rozumienia podczas wspólnych przechadzek nad Wisłą 1.
Zobaczyć dziś Chrystusa
Współczesny brak zewnętrznego oparcia dla wyznawania i rozwoju wiary wymusza nacisk na jej uwewnętrznienie i duchowe usamodzielnienie się wierzącego, który musi głównie w sobie znajdować siłę do codziennego podążania za Chrystusem. I wskazane by było, żeby mógł czasem skorzystać z rady duchowego mistrza. Dobrze, jeśli znajdzie go w swoim otoczeniu, ale jeszcze lepiej, gdy znajdzie go w sobie.
„Waszym Mistrzem jest tylko Chrystus” (Mt 23,10) – oto sam Zbawiciel jednoznacznie stawia wszystkich wiernych w sytuacji uczniów, ludzi wpatrujących się z miłością w Mistrza. On dla wszystkich staje się jedyną normą życia, owym Augustyńskim „mistrzem wewnętrznym”, Prawdą, która przewodzi duszy. Kim jest jednak ten „mistrz wewnętrzny”?
Powołując się na fragment listu św. Pawła – „we wnętrzu człowieka mieszka Chrystus” (Ef 3,16–17) – św. Augustyn interpretuje go jako naukę o obecności ChrystusaPrawdy w wewnętrznym człowieku. Prawda ta odsłania się jednak tylko temu, kto kieruje się dobrą wolą i w pokorze szuka jej wewnętrznego pouczenia. Kiedy bowiem chcemy poznać kolory, używamy oczu, gdy chodzi zaś o rzeczy niezmysłowe, „to za pośrednictwem rozumu zasięgamy rady owej wewnętrznej Prawdy” (św. Augustyn, O nauczycielu).
Jak Doktor Kościoła uzasadnia konieczność pójścia za wewnętrznym Mistrzem? Jeżeli ktoś, rozważa biskup Hippony, pyta nas o wygląd jakiejś rzeczy materialnej, której nie widział, to albo musi uwierzyć naszym słowom, albo odrzucić ich wiarygodność. Jeśliby nawet uwierzył, to i tak nic nie zastąpi osobistego ujrzenia danej rzeczy. Dopiero wtedy człowiek może powiedzieć: „widziałem”, „dotknąłem”, „poczułem”. Analogicznie sprawa ma się z rzeczywistością duchową – ktoś w najpiękniejszych słowach może opisywać nam zalety bycia miłosiernym, a my możemy mu i tak nie uwierzyć. Jeżeli nawet uwierzymy, to dopóki nie doświadczymy w wewnętrznej Prawdzie, czym jest miłosierdzie, nasze poznanie będzie słabe, wątpliwe, pośrednie. Tylko dotknięcie miłosierdzia, tylko spotkanie z wewnętrznym miłosiernym Mistrzem może uzdolnić nas do poznania tej duchowej rzeczywistości. Søren Kierkegaard rozwija tę myśl następująco: „Dobrze. Spróbuj zatem, właśnie wtedy, gdy cierpisz najbardziej, pomyśleć o pocieszaniu innych, ponieważ tak czynił On. Zadanie nie polega zatem na poszukiwaniu pocieszenia, ale na byciu pocieszeniem”.
Dlaczego nie byłeś sobą?
Większość nauczycieli skupia się, niestety, tylko na tym, by uczeń pojął ich nauki, by myślał i mówił tak jak oni. Takie podejście jest z gruntu fałszywe, gdyż – pomijając wymiar infantylizowania uczniów – nauczyciel nie chce wówczas pouczyć o prawdzie, a tylko nauczyć, że to jego nauki są prawdą. Św. Augustyn demaskuje taką metodę, pisząc: „Czy znajdzie się ktoś tak nierozsądnie ciekawy, kto posłałby syna do szkoły po to, aby nauczył się tego, co myśli nauczyciel?”. To niebezpieczeństwo dostrzegał też Karl Jaspers: „Człowiek chciałby uciec od bezradnych pytań i zagubienia, zanurzyć się w powszechności, której konkretne postacie mógłby naśladować”. Jest to jednak prosta droga do zagubienia siebie – droga do świętości wygląda zgoła inaczej. Ilustruje ją chasydzka opowieść.
Rabbin Zusja z Annopola, gdy leżał na łożu śmierci, zaczął nagle gorzko płakać. Zapytali go uczniowie:
– Mistrzu, dlaczego płaczesz? Boisz się, że gdy staniesz przed sądem niebios, zapytają cię: Dlaczego nie byłeś jak Izajasz? Dlaczego nie byłeś jak Majmonides? Dlaczego nie byłeś jak wielcy święci i uczeni mężowie dawnych czasów?
Odpowiedział im Zusja:
– Boję się, że zapytają mnie: Dlaczego nie byłeś Zusją?
Właściwe podejście polega więc na tym, żeby człowiek żyjący w postawie ucznia sam w swoim duchu rozważył, czy to, co powiedział i jak żyje zewnętrzny nauczyciel, jest prawdą czy nie. Człowiek wierzący zaś robi to, wpatrując się, tak jak potrafi, w wewnętrzną Prawdę, którą jest Chrystus. Dlatego Augustyn nawołuje, byśmy nikogo na ziemi nie nazywali nauczycielem, ponieważ jedyny nasz Nauczyciel jest w niebie. I On sam poucza nas o prawdzie Ewangelii i drodze do zbawienia. Tak więc jak nasze oczy zwrócone są na świat, tak oczy naszej duszy muszą być cały czas zwrócone ku Chrystusowi mieszkającemu wewnątrz nas.
Współcześnie można powiedzieć o pewnym echu Augustyńskiej koncepcji „mistrza wewnętrznego”. W filozofii Karla Jaspersa mowa jest bowiem o dokonującym się we wnętrzu człowieka „przewodnictwie transcendencji”. Myśliciel ten pisze, że człowiek tylko dzięki „przewodnictwu transcendencji” staje się jednością. Dzieje się tak, gdy w głębi swego jestestwa odkrywa, że „został samemu sobie w swojej wolności podarowany przez transcendencję” (Karl Jaspers, Wiara filozoficzna). Przewodnictwo to nie jest nigdy dla człowieka czymś obiektywnie jednoznacznym, nie jest pewnością raz na zawsze darowaną. Jest raczej ciągłym ruchem wolności, przez który człowiek może zostać wyzwolony. Wierność tej wolności i otwarcie na tradycję oraz świat prowadzi do tego, że człowiek w swych własnych przekonaniach i decyzjach słyszy głos Boga. Głos, który nie przychodzi z zewnątrz, ale jest słyszany w wolności wyboru tego, co uznajemy za własne. „Człowiek, którego decyzja wypływa z jego głębi, wierzy, że jest posłuszny Bogu, choć jego wiedza o tym, jaka jest wola Boga, nie ma obiektywnych gwarancji” (tamże). Przewodnictwo realizuje się, jak sądzi Jaspers, za sprawą sądu, jaki człowiek wydaje o swoim czynie. Sądząc jednak samego siebie, człowiek nie może polegać wyłącznie na sobie. Rozstrzygający nie jest nawet sąd najbardziej autorytatywnych dla niego ludzi. Rozstrzygający byłby tu sąd Boga. Jako wolni winniśmy wsłuchiwać się w transcendencję.
Antyczne wysiłki
Ideał wewnętrznego mistrza, który opisał św. Augustyn, ma wiele podobieństw do pewnych metod zalecanych przez starożytnych filozofów, które miały pomóc adeptowi żyć zgodnie z zasadami filozofii. Wiele tych metod i ćwiczeń zasiliło w sposób poważny tradycję chrześcijańską – ukazały to badania Pierre’a Hadota czy kontynuującego jego myśl w Polsce Dariusza Karłowicza. Badacze ci podkreślają – bliski duchowi chrześcijańskiemu – prymat w filozofii starożytnej sposobu życia nad nauką, którą głosił dany filozof. Według starożytnych bowiem filozofem był nie ten, kto wiele napisał, ale ten, kto pięknie i dobrze żył. Ideałem dla wszystkich szkół był, rzecz jasna, Sokrates, traktowany jako jedyny mędrzec wśród filozofów.
Starożytni zdawali sobie doskonale sprawę, że każdy, kto wybiera filozoficzny sposób życia, powinien mieć ciągle przed oczami postać mędrca, aby w jego obecności kształtować swoje życie. Dlatego jednym z ważnych ćwiczeń było wywoływanie nieustannej obecności koło siebie mędrca, aby w świetle jego spojrzenia żyć dobrze i pięknie i by w chwili wahania można było zapytać samego siebie: „Co on zrobiłby w takich okolicznościach?”. W tym duchu pisze Seneka do swego ucznia Lucyliusza: „Jeżeli spotkasz człowieka nieustraszonego w niebezpieczeństwach, nietkniętego przez pożądania, szczęśliwego wśród przeciwności, pogodnego wśród burz (…), to czyż nie obudzi się w tobie uwielbienie dla niego?”.
Jak zaś człowiek wierzący może naśladować swego Mistrza? Jakie działania ma podejmować, jak realizować Jego wolę, która tak wielu wydaje się niejasna czy trudna do uchwycenia? Św. Cyprian odpowiadał na to jednoznacznie: „Wolą zaś Boga jest to, co czynił i czego nauczał Chrystus” i dalej wymieniał szczegółowo: „pokora we współżyciu z innymi, stałość w wierze, sprawiedliwość w czynach, łagodność w postępowaniu”. To są więc cnoty Chrystusa i Jego mądrość. W każdej chwili możemy nawiązać żywą relację z Chrystusem w naszym wnętrzu i znaleźć w Nim wsparcie dla naszych trudności i słabości. Wymaga to jednak odpowiedniego starania, systematycznych ćwiczeń, walki o duchowy postęp. Niczym starożytny adept filozofii, chrześcijanin musi dziś podjąć wysiłek nieustannej troski o siebie, a potem o innych. Wielki wzór tych ćwiczeń duchowych pozostawił nam choćby św. Ignacy Loyola.
Dla wielu antycznych szkół filozoficznych punktem wyjścia do owej pracy duchowej była wiara w autorytet pism i słów mistrzów. Poznanie prawdy i pewności były stanem osiąganym dopiero po duchowej przemianie, po której człowiek rozumiał całość przebytej drogi. Mędrzec zaś był człowiekiem, którego życie dowodziło prawdziwości drogi wiodącej do doskonałości. W takiej optyce widział Chrystusa św. Justyn, pisząc, iż pragnie „poznać Chrystusa Bożego, stać się doskonałym i szczęścia dostąpić”. Z kolei, zdaniem Klemensa Aleksandryjskiego, wielki platoński ideał upodobnienia się do Boga przybiera w życiu każdego chrześcijanina konkretny kształt. Wierzący powinien upodobnić się do Chrystusa, który urzeczywistnił starożytny ideał mędrca. Tak więc uczeń Chrystusa „na drodze ćwiczeń, z pomocą Bożą może osiągnąć pełnię dostępnej człowiekowi doskonałości” (Dariusz Karłowicz, Sokrates i inni święci).
Chrześcijańskie ćwiczenia
Zalecenia szkół filozoficznych skierowane były do wszystkich, którzy dobrowolnie chcieli uzdrowić swoją duszę, tak by „człowiek stał się lepszy” (Pierre Hadot, Czym jest filozofia starożytna?). Również każdy chrześcijanin powołany jest do uprawiania swoistych chrześcijańskich ćwiczeń duchowych, które – pod kierunkiem wewnętrznego Mistrza – powinny uleczyć jego duszę. Jakiego typu mogą to być ćwiczenia?
Filozofowie greccy tworzyli dla uczniów krótkie formuły, które miały być pomocne w każdej sytuacji (jedna z epikurejskich głosiła: „poznanie błędu jest początkiem wyzwolenia się z niego”). Chrześcijanin także powinien mieć w żywej świadomości słowa i czyny Chrystusa, aby żadna sytuacja nie zastała go nieprzygotowanym. Może więc danego dnia kierować się słowem bądź czynem Chrystusa, które wiernym do rozważenia daje Kościół w liturgii. Może je kontemplować i odnosić do wydarzeń dnia codziennego.
Bycie człowiekiem i życie w sposób świadomy i wolny oznaczało dla większości szkół filozoficznych przygotowywanie się do śmierci. Zarzucono wprawdzie dziś ars moriendi, ale wypieranie faktu nieuchronnej śmierci ze swej świadomości jest wyrazem duchowej niedojrzałości. Marek Aureliusz za swoimi mistrzami stoickimi radził: „Będziesz każdą pracę wykonywał jak gdyby ostatnią w życiu”. Czy więc uczeń Chrystusa nie powinien z czujnością, co wieczór, przeprowadzać rachunku ze swojego życia, patrząc, na ile dziś oddalił się bądź zbliżył do swego Mistrza?
Bliskie jest to powszechnemu w starożytności rachunkowi sumienia, który neopitagorejczyk Sekstiusz tak przed snem przeprowadzał ze swą duszą: „Jaką chorobę swoją dziś uleczyłaś? Jakiej się wadzie przeciwstawiłaś? Pod jakim względem stałaś się lepsza?”. Takie ćwiczenie samoświadomości jest warunkiem chrześcijańskiego rozwoju, dokonywania w każdej chwili własnego wyboru życiowego, baczenia na czystość swoich intencji i zgodność z wolą wewnętrznego Mistrza.
Stoicy zalecali też usilnie, aby wszystkie rzeczy ujmować w ich prawdziwej istocie, nie dodając swoich sądów wartościujących, które wywołane są naszymi uprzedzeniami, namiętnościami, lękami czy zwyczajami. Również chrześcijanin powinien na każdą sprawę spojrzeć oczami swego wewnętrznego Mistrza i ujrzeć w niej właściwy sens, inaczej wszystkie spotykające go wydarzenia czy napotkani ludzie będą sprowadzane do jego subiektywnego poziomu.
Kolejne ćwiczenie, które może praktykować chrześcijanin, odnajdujemy u Epikteta, który zachęca, by adept filozofii umiał poprzestawać z samym sobą. Pisał on: „I my winniśmy mieć siłę po temu, żebyśmy i rozmawiali ze sobą, i nie potrzebowali innych, i nie byli zakłopotani o to, na jakich rozrywkach czas spędzić”. W tym poprzestawaniu z samym sobą, choćby na modlitwie, może umacniać nas przykład czterdziestodniowego przebywania Chrystusa na pustyni czy częstych, samotnych Jego modlitw w nocy.
Uczeń Wojownika
Czy w dzisiejszych czasach, które żądają jasnego opowiedzenia się za Bogiem, a czasem nawet dania jasnego znaku sprzeciwu, chrześcijanin może wzorować się na Mistrzu z Nazaretu, który często błędnie postrzegany jest jako postać wprawdzie wzniosła i wielka, ale głównie łagodna, uległa i ustępliwa? Ten stereotyp Chrystusa, na który złożyło się wiele czynników, jest jednak nieprawdziwy, a czasem może nawet odstręczać niektórych od wiary, która kojarzy im się ze zwykłą słabością, nieprzeciwstawianiem się złu, nadstawianiem w każdej sytuacji drugiego policzka.
Taka wizja Chrystusa pomija nie tylko fakt, że wypędził on batem przekupniów ze świątyni czy nazwał Piotra szatanem, ale też gniewnie przeklął nieprzynoszące owocu drzewo figowe, zapowiedział, że przyszedł przynieść na ziemię miecz i poróżnić syna z ojcem, przeklinał miasta, które nie czyniły pokuty. Jak pisze Jaspers: „W Ewangeliach spotykamy Jezusa jako żywiołową siłę, nie mniej wyraźnego w swej surowości i wojowniczości, jak nacechowanego nieskończoną łagodnością” (Karl Jaspers, Autorytety). Większe zwrócenie uwagi na ten wymiar postawy Chrystusa może okazać się wielką pomocą dla wierzących, którymi targają skrupuły dotyczące sposobu zdecydowanego wystąpienia wobec zła. Nie chodzi tylko o zło, które dostrzegamy w świecie, ale także to, z którym musimy zmagać się w swoim ciele i duszy. Chrystuswojownik może więc stać się naszym wodzem w duchowych zmaganiach, w zwalczaniu pokus i słabości, w walce z grzechem własnej duszy. „Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa!” (2 Tm 2,3) – zachęca wierzących św. Paweł. Nasz wewnętrzny Mistrz jest nieustannie z nami i zachęca nas do walki o wieniec chwały, abyśmy za św. Pawłem mogli na koniec powiedzieć: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem” (2 Tm 4,7).
ChrystusWojownik i ChrystusPrawda to różne nazwy na określenie wewnętrznego Mistrza, którego kierownictwo w sposób wolny powinni w duchu uznać wierzący. Nie precyzja określeń jest tu ważna, ale rzeczywisty fakt więzi z wewnętrzną Prawdą i płynące z niej realne skutki dla życia człowieka. Poznanie wewnętrznego Mistrza to dziś dla wierzących, żyjących w zlaicyzowanej kulturze niemal warunek zachowania wiary. Poznanie to wymaga nie tylko intelektualnego kontaktu z Prawdą, ale głównie codziennej praktyki duchowej, ćwiczeń wewnętrznych, które uczynią z nas zarówno pokornych naśladowców Chrystusa, jak i Jego gorliwych wojowników.
1 „Byłbym niesprawiedliwy, gdybym w tym miejscu nie wspomniał Jana Tyranowskiego, inteligenta, a równocześnie rzemieślnika, człowieka, który wybrał swój zawód po to, ażeby się bardziej oddać obcowaniu z Bogiem. Człowieka, który potrafił wywierać na młodych ogromny wpływ. Nie wiem, czy jemu zawdzięczam powołanie kapłańskie, ale w każdym razie ono zrodziło się w jego klimacie”. Słowa wypowiedziane w 1964 roku w trakcie uroczystego ingresu Karola Wojtyły na stolicę biskupią.
Oceń