Nie wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy dostrzegłam podobieństwo. Niespodziewanie mignęła mi przed oczami, w lustrze, kiedy czesałam włosy. Byłam wtedy tuż przed trzydziestką. Nagle zobaczyłam ją w sobie. W zmrużeniu oczu, w uniesionych kącikach ust zapowiadających uśmiech. Przedziwne – pomyślałam, że nigdy wcześniej nie poczułam odwrotnie, nie zobaczyłam siebie w niej równie wyraźnie. Nie dorastałam, starając się upodobnić do mamy, nie człapałam w przedpokoju w jej pantoflach, nie podkradałam broszek ani szminek. Nikt mi też nie mówił: „Jesteś jak skóra zdjęta z mamy” albo „Wykapana mama!”. Tylko głosy miałyśmy niemal identyczne, więc gdy odbierałam telefon, jej przyjaciółki po drugiej stronie słuchawki od razu zaczynały trajkotać o nieznanych mi sprawach.
Dorastając, wszystkie wysiłki wkładałam oczywiście w to, by się odróżnić – czułam się sobą o tyle, o ile zdołałam być inna. Od mamy przede wszystkim, ale kryła się za tym wiara, że można być odrębną w ogóle. Nie wystarczało mi bycie unikatową partykułą wszechświata, chciałam zostać samorodną cząstką, która w niczym nie przypomina żadnego innego istnienia. Uśmiecham się dziś do tej ambicji „samostworzenia“, posiadania boskiej mocy, która uwal
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń