Bez prawdy wolność traci sens
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Co zainspirowało Jana Pawła II do napisania encykliki „Centesimus annus”?

Maciej Zięba OP: Przede wszystkim Jesień Ludów 1989 roku — o czym Papież pisze otwarcie. Jeden z kluczowych rozdziałów encykliki jest zatytułowany krótko Rok 1989. Nie sposób nie dostrzec tu wpływu polskiej kultury, głębokiego osadzenia w naszej tradycji! Wystarczy przywołać tytuł jednej z ksiąg Pana TadeuszaRok 1812. Poznańskie krzyże, to kolejny dowód, że niekiedy same cyfry wystarczą i nie trzeba nic więcej mówić.

Encyklika powstała w związku z załamaniem się systemu komunistycznego. To była dynamiczna zmiana, na którą nie byliśmy przygotowani. W ciągu paru miesięcy, na wielkiej połaci świata od Łaby po Władywostok, bez przelewu krwi nastąpił demontaż systemu politycznego, ekonomicznego i kulturalnego. Papież zadaje pytanie, jak Kościół ma się odnaleźć w tej sytuacji, w którą stronę ruszać, czego się bać, a czego nie bać, jakie wnioski wyciągnąć z tego, co się wydarzyło.

Wskazywano różne przyczyny demontażu komunizmu: od prezydentury Ronalda Reagana do pieriestrojki Michaiła Gorbaczowa. Jakie przyczyny widzi Jan Paweł II?

Zarówno Reagan, jak i Gorbaczow zgodnie mówią, że nie byłoby tej rewolucji bez Jana Pawła II. Wskazywanie niewydolności ekonomicznej jako głównej przyczyny upadku komunizmu wydaje się wtórne, bo ten system zawsze był niewydolny ekonomicznie. Strajki na tle ekonomicznym powtarzały się począwszy od wypadków berlińskich i poznańskich. Wskazywanie na Gorbaczowa jako pacyfistę i humanistę to zapominanie choćby o tym, co zrobił w Tibilisi w 1989 roku. Wysyłał tam oddziały OMON–u, by okrutnie rozpędzały demonstracje. Istotne było to, co się zmieniało w ludzkiej mentalności.

George Weigel, pisarz amerykański, obecnie polonofil, dostrzegł jako młody filozof polityki, że zdarzyła się rzecz niesłychana, że zawalił się bezkrwawo jeden z najbardziej krwawych i najrozleglejszych reżimów świata i nazwał ten fakt „ostateczną rewolucją”. Nie dlatego była ona dlań ostateczna, że wszystko zostało dokonane, tylko dlatego, że odwoływała się do racji ostatecznych, transcendentnych, moralnych, które były silnie zainspirowane chrześcijaństwem. Brały w niej udział zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące, ale główne idee były chrześcijańskie — sprzeciw wobec życia w kłamstwie, łamania ludzkiej godności i praw człowieka, zarazem akcentowano pełnię otwarcia, solidarność różnych grup bez podziałów, solidarność silniejszych ze słabszymi, opór bez użycia przemocy.

To są wielkie, piękne wartości, dlatego musimy wciąż o nich mówić, choć ruch „Solidarności” — jak wszystkie ruchy masowe — się zdegenerował. Rewolucja francuska zdegenerowała się jednak jeszcze szybciej i okrutniej niż nasza, a Francja powołuje się na jej idee do dziś. Rok 1980, który przygotował przełom 1989, był niesłychanie pięknym zrywem społecznym, który zmienił oblicze świata, to była rewolta moralna. Oczywiście skorelowało się to z działaniami Reagana, ale i częściowo jego siłą było to, że zaczął mówić o imperium zła, zaczął opisywać rzeczywistość w kategoriach moralnych. Śmiano się z aktorzyny czy kowboja, ale on miał głęboką intuicję, że w tych sprawach chodzi o coś więcej niż o koniunkturę. Europa w tym czasie śmiertelnie się bała sowieckich żołnierzy i rakiet SS 20. Na wieść o rewolcie sierpniowej 1980 roku rząd Francji był załamany, a niemiecki przerażony. Uspokoił ich dopiero stan wojenny.

W 1994 roku Jan Paweł II napisał w Tertio millenio adveniente, że różnie wyjaśniano genezę roku 1989, a on uważa, że tam swoją moc okazała niewidzialna ręka opatrzności. I jestem pewien, że jest to zaplanowana polemika z „niewidzialną ręką rynku”, wyznanie wiary, że Bóg jest Panem historii, a ekonomia jest wtórna.

Pokazywałeś wymiar moralny zrywu solidarnościowego. Papież mówi, że u podstaw upadku systemu marksistowskiego leży błąd antropologiczny, a jednocześnie rysuje swoją wizję człowieka. Jaka to jest wizja?

Trochę żartobliwie mówię, że Jan Paweł II dał Kościołowi „homometr” — narzędzie do sprawdzania, jakiego człowieka preferuje dany ustrój, jakie wartości ludzkie. W odniesieniu do socjalizmu pokazuje on niskie wartości. Człowiek jest zbyt uspołeczniony, jest częścią organizmu, jak u Majakowskiego „partia to ręka milionopalca”, nie jest osobą twórczą, samodzielnym podmiotem, który ma wolność decyzji. W systemie, który wchłania człowieka, a nie czyni go samodzielnym, każdego dnia będzie się podejmować miliony złych decyzji, bo człowiekowi nie pozwala się rozwijać jego zdolności. Taki system musi nieuchronnie wyprodukować niesprawną ekonomię i nieludzką politykę. Tezę papieską potwierdziła empiria.

Papież kontynuuje swoją wizję człowieka z Osoby i czynu. Według niego człowiek konstytuuje się przez działanie wypływające z wolności. Z encykliki jego poprzednika Pawła VI wyłania się taki obraz: bezlitosny, bardzo trudny świat polityki i ekonomii oraz samotna jednostka osaczona przez „izmy”, które ją przesuwają, tłamszą, deprecjonują. U Jana Pawła II jest inaczej. Człowiek jest twórczym podmiotem powołanym do współpracy z innymi, myśli dalekowzrocznie i kreatywnie. Jest to główny temat encykliki Laborem exercens z 1981 roku. Nawet w Solicitudo rei socialis napisanej na długo przed upadkiem muru berlińskiego Papież mówił o cnocie przedsiębiorczości. W uproszczeniu można powiedzieć, że antropologię z Laborem exercens Papież wlewa w struktury demokratycznej polityki i wolnorynkowej ekonomii i w ten sposób powstaje Centesimus annus.

Papież, powołując się na Sobór, twierdzi, że człowiek najpełniej realizuje się w twórczości i kreatywności, gdy czyni bezinteresownie dar z siebie. Czy tak wysoko postawiona poprzeczka nie jest idealizmem?

To jest po prostu stwierdzenie, że człowiek jest powołany do miłości, bo kiedy człowiek daje siebie bezinteresownie, robi to z miłości. Papież nie mówi, że tę poprzeczkę pokonają wszyscy i zawsze. To jest spełnienie się człowieczeństwa, to jest najwyższy akt. Im więcej ludzi i im bardziej bezinteresownie potrafi obdarowywać, tym lepiej. Papież pokazuje, jak w sensowny sposób urządzić społeczeństwo. Zwraca uwagę na wolnorynkową ekonomię i demokratyczną politykę, ale mówi też, że to nie wystarczy. Trzeba umieć pokonać logikę sprawiedliwości logiką daru. Znam przedsiębiorców, którzy bardzo sprawnie działają na wolnym rynku, osiągają sukces ekonomiczny, a zarazem fundują stypendia, opiekują się dziećmi z rozbitych rodzin, itd. Mnóstwo swoich pieniędzy i czasu poświęcają innym. Wolny rynek to nie tylko pogoń za zyskiem.

Kiedyś spotkałem Nancy Rockefeller, która opowiadała, że była strasznie zdziwiona, bo nie spodziewała się, że wychodząc za Rockefellera, całe życie będzie się zajmować zdobywaniem pieniędzy. Obowiązkiem bowiem żony biznesmena, milionera, potentata finansowego w Stanach Zjednoczonych, jeżeli sama nie pracuje w biznesie, jest zajmowanie się działalnością charytatywną. To jest kwestia etosu, żona również ma ciężko pracować, by zebrać pieniądze na cele społeczne, medyczne, dzieła kultury i sztuki. Tego w polskim etosie jeszcze brakuje, po części dlatego, że na razie jesteśmy dosyć biedni. Myślę jednak, że jeśli ktoś zamiast kupić superdrogi samochód przeznaczy część tych pieniędzy na komputery albo inne prezenty dla dzieci z domu dziecka, a potem zobaczy ich oczy, to do końca życia będzie wiedział, że większej nagrody nie ma. Będzie szczęśliwy i zrozumie, że to jest więcej warte niż nowy Jaguar.

Na czym Jan Paweł II funduje godność człowieka?

Na Chrystusie, na tym, że człowiek jest stworzony na obraz Boży, a Chrystus odkupił każdego człowieka. Stąd się bierze godność. Czy będą to Chińczycy, Wietnamczycy, czy Ukraińcy, za wszystkich umarł Chrystus i wszyscy mają prawa człowieka, bo każdy jest obdarzony transcendentną godnością. My, chrześcijanie definiujemy się przez Pana Boga — jesteśmy na podobieństwo Boże, przetrąceni przez grzech, ale jednak imago Dei, capax gratiae, stworzeni jako odpowiedź na Bożą miłość.

Człowiek nie może się zdefiniować przez samego siebie. Zawsze musi się definiować przez coś zewnętrznego. I jeśli nie jest to coś, co jest wyższe od niego, to musi to być coś niższe.

Dzisiaj w kulturze widać flirt z szympansami albo z techniką. Człowiek jest wedle niego supermaszyną albo superzwierzęciem. Bardzo się tego boję. Jeśli zdefiniujemy siebie jako superszympansa, to naturalne jest, że zwierzęta ze sobą walczą, a silniejsze wygrywają. Jeśli człowiek jest superkomputerem, to nie jest rzeczą straszną zresetować pewną liczbę komputerów, które są mniej wydajne albo należą do starszej generacji. To są groźne widma, które krążą po naszej kulturze.

Powiedziałeś o niebezpiecznych definicjach człowieka. Z nich wynikają systemy patrzenia na świat. Jak Papież podchodzi do liberalnych czy hedonistycznych wizji?

Centesimus annus Papież przeciwstawił dwa sposoby myślenia o człowieku. Pokazał jednostkę, która rozumie swoje życie jako zadanie, powołanie, misję, którą należy wypełniać w opozycji do wizji życia jako sumy doznań, których należy doświadczyć. Człowiek staje się wtedy niewolnikiem przyjemności oraz niewolnikiem unikania przykrości. To jest realna pokusa, bo któż z nas lubi rzeczy nieprzyjemne. Tymczasem jeśli budujemy miłość, dbamy o wzrost relacji międzyosobowych z Panem Bogiem i ludźmi, to spotkamy również dużo ciemnych, trudnych momentów. Jeśli człowiek nie odkryje w sobie wolności, jeśli będzie działał tylko na zasadzie odruchów, to będzie można nim sterować. Człowiek może reagować jak szympans, szybko się nauczy, który guzik należy nacisnąć, by dostać banany, a którego unikać, by nie być porażonym przez impuls elektryczny. Wtedy ludzkie szczęście zamienia się w przyjemność, a my przecież wiemy, że droga do szczęścia prowadzi również przez stany trudne i nieprzyjemne.

W tej encyklice Papież łączy ze sobą pojęcia wiary, prawdy i wolności, tymczasem współczesny świat przeciwstawia sobie prawdę i wolność. Czy mógłbyś to skomentować?

Chrześcijaństwo wniosło w życie ludzkie pojęcie wolności. Prawdę mocno akcentowali już Grecy, ale nie znali jeszcze wolności. Chrześcijaństwo uwzniośliło greckie pojęcie prawdy, a wniosło pojęcie wolności. Wolność powoli torowała sobie drogę w świecie, w którym rzymskie fatum i greckie ananke wyraźnie determinowały ludzkie losy. Co bogowie zaplanowali, tak się musiało stać. Chrześcijaństwo zmierzyło się z problemami wszechwiedzy, opatrzności, wszechmocy Bożej i ludzkiej wolnej woli. Zaakceptowało napięcie między wszechwiedzącą opatrznością a ludzką realnie wolną wolą. Na tym napięciu zbudowane jest chrześcijaństwo. Dotąd wszystko było ufundowane na prawdzie, a wolności było ciągle mało. A ponieważ społeczeństwa są statyczne i konserwatywne, więc poszerzanie wolności trwało przez wieki.

Oświecenie zbudowało projekt, który był ufundowany na dojrzałej kulturze chrześcijańskiej, od ponad 1500 lat współtworzącej historię Europy. Oświecenie w sensie intelektualnym czy politycznym stało często w opozycji wobec chrześcijaństwa, ale w swoim rdzeniu było inspirowane chrześcijaństwem. Zaczęło się niejako „niecierpliwić”, że Kościół wiele mówi o wolności, równości i braterstwie, a ich jest mało. Oświecenie poniekąd było protestem, że niektórych idei chrześcijaństwa jest za mało w realiach społecznych. Uznawano owe idee za uniwersalne i transcendentne. Można o tym przeczytać u najwybitniejszych twórców oświeceniowych — Locke’a, Smitha, u Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych. Wszyscy oni przyjmowali, że istnieje prawda obiektywna. Wystarczy oświecić ludzki umysł, wyedukować ludzi, by każdy ją dostrzegł. Prawda była dla nich oczywista i tożsama z tą, którą głosiło chrześcijaństwo. Wtedy było dla wszystkich oczywiste, że ta prawda jest uniwersalna, a dzisiaj, gdy upłynęło trzysta lat polemiki z chrześcijaństwem, to jest bardzo nieoczywiste i bardzo nieuniwersalne. Wtedy wydawało się, że prawda jest obiektywna, odkrywalna przez każdy umysł, więc wystarczy zwrócić się ku wolności. Sądzono, że trzeba zaakcentować wolność, a prawda sama zatroszczy się o siebie. Dziś wiemy, że tak wcale nie jest. Trzeba pielęgnować i wolność, i prawdę. Trzeba się troszczyć o dobre rozumienie jednego i drugiego i o właściwe między nimi napięcie. Papież napisał, że w świecie bez prawdy wolność traci swój sens. Kiedy bowiem każdy wybór jest „dobry”, to znika problem dobra i zła, każdy ma swoją prawdę, więc nie ma żadnej prawdy, istnieją tylko opcje i przekonania. To jest wizja kusząca, bo mamy różne światy, różne uwarunkowania, różne doświadczenia, ale jeżeli tak mówimy, to zgadzamy się na świat, w którym zwyciężają silniejsi. Jest taka piękna fraza Poppera, że „jak nie ma prawa prawdy, to istnieje prawo pięści”. Dzisiejszy świat jest zachłyśnięty wolnością, ale boi się prawdy. A wolność też potrafi być niszczycielska i rozbić społeczeństwo.

Dlaczego tak często w tym świecie, który hołduje wolności, spotkać można histeryczny atak na Kościół?

Niełatwo to racjonalnie wytłumaczyć. Po części to jest mechanizm psychologiczny. Owen Chadwick, opisując rozruchy w Paryżu w XIX wieku, podaje, że rabujący tłum wołał: złota! złota! złota! i rzucał się na kościoły, w których tego złota nie było. Po przeciwnej stronie ulicy były banki, gdzie kapało od złota, gdzie były piramidy złotych sztabek, i tłum nie atakował banków, które wcale nie były specjalnie chronione. Istnieje bowiem jakieś upojenie bezczeszczeniem sacrum, ale to oczywiście nie jest wystarczające wyjaśnienie.

Kościół wywołuje również wyrzuty sumienia, np. w sprawie aborcji. Kiedy mówi, że to jest czyn z natury swojej zły, to ktoś, kto ma nieczyste sumienie i dlatego tłumaczy sobie, że aborcja nie jest specjalnie zła, czuje się zaatakowany i chce zareagować na tyle mocno, by nic nie podważało jego sądu. Czuje, że pod spodem jego wyjaśnienie nie jest do końca prawdziwe. Oczywiście trzeba brać pod uwagę błędy niektórych ludzi Kościoła, apodyktyczność sądów, używanie zbiorowych epitetów, które mogą takim reakcjom sprzyjać, ale są one wtórne. To nie są prawdziwe przyczyny agresji i eliminowania Kościoła w życiu społecznym.

Jest też trzecia przyczyna — intelektualna. Wytworzona w okresie oświecenia wizja historii religii, historii Kościoła, historii chrześcijaństwa. Wierzę, że Valery Giscard d’Estaigne jest świetnie wykształcony, że należy do elit intelektualnych. Jeżeli on przekonuje w projekcie preambuły Konstytucji Europejskiej, że dziedzictwo Europy tworzy Grecja, Rzym oraz oświecenie i przyjmiemy, że on to pisze w dobrej wierze, że rzeczywiście tak uważa, to musimy stwierdzić, że on jest intelektualnym ignorantem w kwestii historii Europy, że ta historia została poddana ideologicznej „obróbce” antychrześcijańskiej. Skoro tak myślą elity, to na ich opis rzeczywistości nakładają się systematycznie błędy intelektualne.

Jednak na zadane przez Ciebie pytanie do końca nikt nie potrafi odpowiedzieć. To jest trochę takie pytanie, jak: skąd jest zło? Na to nie ma pełnego wytłumaczenia.

Papież pokazuje zupełnie inną wizję. Mówi wręcz, że Kościół stoi na straży wolności, że jest tym, który strzeże wolności człowieka, stoi na straży demokracji — na czym Papież opiera takie twierdzenie?

Na tym, że jeśli wolność zostawi się jako jedyny parametr życia społecznego, to ona zaczyna je zabijać, zrywać wszelką solidarność, troskę o dobro wspólne. W społeczeństwie wolnych, niezależnych monad, które pilnują swoich przyjemności, dominują ci, którzy mają władzę i pieniądze. Ta opowieść pojawia się już u Platona. Gdy erodują struktury demokratyczne, to przychodzi demagog, z którego robi się tyran. To się potwierdziło w historii.

Wolność jest więc parametrem ważnym, ale nie jedynym, musi być oświetlona przez prawdę. Kościół broni wolności, bo wie, że prawdy nie można narzucać siłą. Były takie błędy również w historii Kościoła. Papież wszystkie kazał zbadać, zanalizować, prześwietlić, rozważyć, jako rachunek sumienia Kościoła. Już II Sobór Watykański, a zwłaszcza ten pontyfikat podkreślił, że prawda wnikając do ludzkich serc, wyłania siłę samej prawdy. W myśl wizji papieskiej nie wolno przymuszać. To jest zgodne z twierdzeniami liberałów XVIII i XIX wieku. Dopóki człowiek nie ogranicza wolności innych, ma prawo do ochrony swej wolności.

Ale ta wolność jest odczytywana przez Papieża w świetle prawdy, w świetle dobra i zła, bo człowiek jest istotą etyczną. Papież powiedział w Redemptoris missio, że Kościół nie narzuca, lecz proponuje. Prawda winna być pokazywana bez narzucania siłą. A sprawa obrony życia? Kościół interweniuje w tym szczególnym wypadku nie jako narzucający prawdę chrześcijańską, ale na bazie praw człowieka, bo pierwszym prawem człowieka jest prawo do życia. Tej prawdy broni również wielu niechrześcijan, żydów i muzułmanów, buddystów, ludzi niewierzących i wierzących. Prawo do życia musi być przestrzegane. W innych wypadkach Kościół chce pokazywać, jak wygląda godne i dobre życie oraz jak niegodne wybory niszczą człowieka, ile kosztują społeczeństwo. Sobór w Gaudium et spes powiedział, że dobro nie może zostać wymuszone, bo dobro wymuszone przestaje być dobrem.

Jednostki wolne i etyczne, żyjące w prawdzie, tworzą społeczeństwo. Jaką wizję społeczeństwa ma Jan Paweł II w tej encyklice?

Papież wielokrotnie używa terminu „podmiotowość społeczeństwa” i ma na myśli ludzi, którzy się „samorządzą”, są aktywni i twórczy. Chodzi o społeczeństwo, w którym ludzie biorą los w swoje ręce. Im mniej odgórnie zarządzających instytucji, w szczególności państwowych, tym lepiej. Ważna jest bowiem zasada pomocniczości, mówiąca, że dana społeczność lepiej realizuje dobro wspólne, niż odgórne instytucje. Realia uczą nas, że trzeba jak najwięcej ludzi, którzy działają dla dobra wspólnego, pełnią pewne społeczne posługi. W społeczeństwie jedni dobrze grają na fortepianie, inni świetnie grają w piłkę, a jeszcze inni potrafią błyskotliwie myśleć. To wszystko może się przenikać. Jest pewna cecha, którą Amerykanie uznają za cnotę, a której się w Polsce nie ceni — zdolności przywódcze. Ktoś obdarzony takim talentem przewodzi nie dla siebie, nie po to, by pokazać, że jest lepszy, ale by pomóc zorganizować życie wspólnoty, stać się lokalnym autorytetem, bo ma zdrowy rozsądek, bo potrafi przekroczyć swój egoizm. I służyć społeczności swoją inteligencją, wiedzą oraz roztropnością. Społeczeństwo takie powinna cechować solidarność, pamięć o tym, że zawsze istnieją ludzie słabsi, którzy sobie nie radzą, którzy się gubią z różnych powodów, ale nie można ich zostawić.

Człowiek jest grzeszny. Zawsze się będzie rodził konflikt między interesem własnym a dobrem wspólnym.

Konflikt jest wpisany w życie społeczne i często ma on znaczenie twórcze, bo szlifujemy racje różnych stron. To zapobiega monopolizacji. Jednak należy zadać pytanie: czy staramy się konflikty z wszystkich sił minimalizować, czy przyjmujemy dzisiejszą filozofię polityki mówiącą, że konflikt jest czymś nieusuwalnym i naturalnym, i godzimy się z tym, że będą one stale narastać, grożąc przerwaniem tkanki społecznej?

A co jest największym zagrożeniem dla życia społecznego dzisiaj? Jakie zagrożenia pokazuje Papież?

Zagubienie pojęcia prawdy, której razem poszukujemy, która jest polifoniczna, ale która powinna być wspólna. Inaczej społeczeństwo rozbija się na zespół monad. To nie są już miliony obywateli, ale miliony jednostek w świecie swoich przekonań, swoich sądów. Zanika racjonalny dyskurs społeczny na temat tego, jak tworzyć, jak czynić nasze życie lepszym. Przestaje istnieć niesłychanie ważny kapitał, którym jest zaufanie społeczne.

Zakładając nawet „samorządzenie” społeczeństwa, Papież mówi jednak o roli państwa, które powinno spełniać swoje obowiązki wobec obywateli. Jaką wizję państwa znajdziemy w „Centesimus annus”?

Struktura społeczna jest potrzebna — w pojedynkę znacznie gorzej będziemy sobie radzili. Państwo jest strukturą, która pomaga rozwiązywać i osiągać pewne cele, dzięki niej możemy lepiej rozwijać się jako społeczność i jako jednostki. Państwo jest tworem dobrym, ale jak wszystko może być źle użyte. W XX wieku widzieliśmy, jak państwo potrafiło zniewolić swoich obywateli i użyć siły przeciwko nim. Stąd Jan Paweł II, który doświadczył na własnej skórze przejęcia państwa przez monopartię komunistyczną czy nazistowską, jest pierwszym papieżem, wyraźnie ograniczającym zbyt dużą rolę państwa, choć widzi jego potrzebę i sensowność. Krytykuje on państwo opiekuńcze, mówiąc trzy ważne rzeczy. Po pierwsze, państwo jest kosztowną instytucją, która łatwo marnotrawi zasoby przez upartyjnienie i narastającą biurokrację, coraz większe biurowce, pensje, samochody, coraz większą liczbą sekretarek, pieczątek, ekspertów. Po drugie, państwo wytwarza zbyt bezosobowe więzi. Petent stanowi w nim ciężar dla urzędnika. Po trzecie, łatwo uzależnia tych, którym pomaga. Jako przykład mogę podać poważny problem społeczny, którym są nieletnie matki. W Stanach Zjednoczonych podjęto decyzję, żeby ustanowić dla nich wysokie zasiłki. Pozornie inicjatywa bardzo pożądana. Problem społeczny realny, reakcja rozsądna. Tylko że w ciągu piętnastu lat liczba nieletnich matek podwoiła się. Z jednej strony mężczyźni łatwiej uznali, że można zostawić dziewczynę, bo państwo i tak jej zapłaci. Ich odpowiedzialność za wspólne dziecko wyraźnie zmalała. Poza tym matki te pochodziły najczęściej z rodzin patologicznych, które zaczęły wręcz naciskać na nieletnie dziewczyny, żeby zachodziły w ciążę, gdyż w ten sposób stawały się dla tych rodzin źródłem stałego dochodu. Na tym przykładzie widać, że potrzebna i sensowna reakcja państwa stała się nieskuteczna. Tak jest z większością interwencji państwa, które się szybko petryfikują i biurokratyzują. Dlatego Papież mówi, że państwo musi interweniować, kiedy jest tego potrzeba. Pomoc ta jednak powinna być interwencją ad hoc, bez tworzenia instytucji permanentnie działających i uaktywniać się tylko tam, gdzie widać patologie i niebezpieczeństwa. Zatem tyle państwa, ile to jest konieczne, ale jak najwięcej społeczeństwa.

Papież bardzo wyraźnie wskazuje plusy i minusy państwa demokratycznego. Czy mógłbyś opisać papieskie podejście do demokracji?

Znamienna jest tu ewolucja. Nowożytna demokracja rodziła się w opozycji do Kościoła, a nawet w politycznej i ideologicznej wrogości do niego. Kościół podchodził więc do tego ustroju ze sporym dystansem. Często było to również spowodowane historycznymi związkami Kościoła z ancien régime’em. To się radykalnie zmieniło w pierwszej połowie XX wieku, kiedy powstało państwo bolszewickie, a potem państwo nazistowskie. Okazało się, że pewna jednostka, grupa, ideologia mogą zawładnąć państwem. Wtedy Pius XII zaczął mówić dobrze o demokracji jako o ustroju, w którym brany jest pod uwagę głos wszystkich. Trudniej wtedy zawładnąć państwem. Choć trzeba pamiętać, że nazizm wykorzystał struktury demokratyczne, by zawładnąć państwem.

Jan Paweł II mówi o demokracji najbardziej przychylnie z dotychczasowych papieży, choć świadomy jest różnych negatywnych stron tego ustroju. Dziś bowiem mamy do czynienia z myśleniem o demokracji w podwójnie nierozsądny sposób. Wydaje się nam, że demokracja jest systemem niezwykle łatwym rozstrzygającym wszystkie ludzkie problemy, bo wystarczy wrzucić kartki do urny i już mamy wyniki. Papież pokazuje ograniczenia takiego myślenia, ale też mówi o jej plusach — w tym systemie możliwa jest partycypacja szerokich grup ludności. Mała jest waga pojedynczej kartki, a jednak każdy jest włączony w odpowiedzialność, ma wpływ na decyzje. Po drugie, demokracja jest lepiej kontrolowalna niż inne systemy. Lord Acton napisał, że każda władza korumpuje, a absolutnie korumpuje władza absolutna. Demokracja pozwala władzy patrzeć na ręce. Po trzecie, umożliwia bezkrwawą, spokojną wymianę elit rządzących, inaczej niż to się działo częstokroć w historii.

Czy ustrój demokratyczny jest najbliższy chrześcijaństwu?

Takie stwierdzenie jest nieco ryzykowne. Patrząc na tradycję myśli chrześcijańskiej, myślę, że wielu chrześcijan by się tu zżymało. Sobór naucza, że chrześcijaństwo może się realizować w różnych ustrojach. Można też jednak podzielić ustroje polityczne na dwa typy: demokrację i systemy, w których rządzą kuratorzy, którzy wiedzą lepiej niż ogół ludności. To może być grupa, duża albo mniejsza, partia albo elita, albo nawet jedna osoba, która rządzi samodzielnie. Jednakże systemy kurateli niczego nie rozwiązują, bo trudno uwierzyć, że władcy czy członkowie partii są ulepieni z lepszej gliny, że nie dotyczą ich problemy korupcji, grzechu itd.

Myślę jednak, że z założenia godności, równości wszystkich ludzi, a także powszechności grzechu pierworodnego wynika pewna implikacja demokratyczna, że demokracja jest co najmniej kompatybilna z chrześcijaństwem. Zarazem, demokracja to wyzwanie bardzo trudne, wymaga ogromnego pielęgnowania, postępowania jak z delikatną roślinką. Już w starożytności pokazywano, jak wielkie są zagrożenia demokracji. Ona dopiero coś otwiera, jest właściwie projektem ustroju, a nie ustrojem. Sama w sobie jeszcze nic nie znaczy, bo może być bezlitosna, bezduszna, populistyczna, zabijająca wolność, zabijająca jednostki. W końcu to demokracja ateńska zniszczyła Sokratesa. Demokracja jest pięknym ustrojem, który ma bardzo słabą barierę immunologiczną, łatwo zapada nawet na śmiertelne choroby.

Jaka jest zatem rola Kościoła w państwie demokratycznym i czego może się on nauczyć od demokracji?

Kościół dojrzały, posoborowy jest niesłychanie ważnym elementem budowania i umacniania demokracji, bo potrzebuje ona niedemokratycznego otoczenia. Nie wszystko musi być demokratyczne. Dobra rodzina nie może być demokratyczna. Podobnie szkoła, podobnie firma. Nie może być tak, że wszyscy są równi i wszystkich trzeba tak samo traktować, rodziców i dzieci, nauczycieli i uczniów, szefów i podwładnych. To absurd. A jednak to niedemokratyczne struktury: dobra rodzina, dobra edukacja, skuteczna ekonomia czy prężny Kościół są wartościami społecznymi, na których można budować demokrację. Kościół powinien spełniać funkcję krytycznego sumienia pokazującego słabości różnych projektów, wyzwalać energię społeczną poprzez nawoływanie do daru z samego siebie. Musimy demokrację wypełnić treścią, zorganizować się, obdarować dobrem najsłabszych. Kościół może być wielkim zaczynem i motorem społeczeństwa demokratycznego.

Z drugiej strony demokracja jako system polityczny może być dla Kościoła wielkim, twórczym wyzwaniem. Mamy tu bowiem do czynienia z sytuacją niezależności między Kościołem a państwem — nie ma sojuszu pomiędzy tronem a ołtarzem. Musimy zatem nauczyć się trafiać do konkretnego społeczeństwa, nauczyć się żyć z ludźmi, odczuwać ich troski i myśleć z nimi ich pojęciami. Jest to wyzwanie trudne, ale jednocześnie twórcze, bardzo dla Kościoła rozwijające.

Papież mówi o „słusznej autonomii systemu politycznego”. Na czym ta autonomia polega?

Kościół apeluje, nawołuje, ale szanuje decyzję większości obywateli. Odnieśmy się znów do tematu aborcji, bo to sytuacja w Polsce wywołała ogólną dyskusję i zaowocowała zorganizowaniem przez kardynała Josepha Ratzingera sympozjum, a potem napisaniem Evangelium vitae. Na początku lat 90. istniało w Polsce bardzo liberalne, stalinowskie prawodawstwo aborcyjne, do którego ludzie byli przyzwyczajeni. Pojawiła się realna możliwość radykalnego zawężenia pozwolenia na aborcję, do sytuacji gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, gdy uszkodzony jest płód lub zagrożone życie matki. Z praktyki wynikało, że te trzy sytuacje stanowią około 5% przyczyn aborcji, społeczne zaś, pozostałe 95%. Niektórzy katoliccy posłowie argumentowali, że jeśli zaakceptujemy te trzy wyjątki, to akceptujemy aborcję. Należy zatem przegłosować całkowity jej zakaz. Ale taka postawa oznaczałaby brak szans na zmianę ustawy, bo społeczeństwo powszechnie akceptuje te trzy wyjątki, więc ludzie się nie zgodzą na całkowity zakaz i pozostanie poprzednia ustawa, czyli zgoda na masowe gładzenie dzieci nienarodzonych. Odpowiedź kardynała Ratzingera, a potem Papieża w Evangelium vitae jest taka, że polityk chrześcijański musi zawsze publicznie się wypowiedzieć, że aborcja jest złem sama w sobie, a zarazem dążyć do maksymalnego realnego jej ograniczenia. W ten sposób uznaje się autonomię demokratycznego społeczeństwa. Jeżeli ludzie, istniejące struktury nie są w stanie przyjąć najlepszych rozwiązań, to zgódźmy się na tyle, na ile się da, i pracujmy na rzecz zmiany konsensusu społecznego.

Naturalną przestrzenią życia człowieka jest działalność gospodarcza. Dlaczego Kościół wypowiada się na temat życia gospodarczego?

Trzeba nazywać dobro i zło. Kościół cały czas będzie uczył unikania zła i wspierał budowanie dobra. Życie gospodarcze nie jest wyłączone z przestrzeni etycznej. Skoro w Katechizmie jest napisane, że płacenie podatków jest obowiązkiem etycznym, to możemy te podatki w systemie demokratycznym zmieniać, ale nie możemy tego obowiązku ignorować albo prywatnie łamać. Trzeba o tym przypominać zwłaszcza tam, gdzie moralność ekonomiczna jest zdewastowana. A tak jest w krajach Europy Środkowo– –Wschodniej. Stoimy na straży tej rzeczywistości etycznej i musimy kompetentnie pokazywać, co jest dobre, a co złe. Drugi poważny argument jest taki, że musimy jako Kościół pomóc ludziom, opisać całość życia w kategoriach ewangelicznych. Nie można uznać, że sfera ekonomiczna jest neutralna moralnie lub areligijna albo że nie mamy w niej żadnej kompetencji. Skoro uczymy ludzi, jak budować życie rodzinne, mówimy o etyce życia seksualnego, o tym jak wypoczywać po chrześcijańsku w dzień Pański, mówimy o edukacji chrześcijańskiej i o działaniach charytatywnych, to nie możemy myśleć, że człowiek przebywając w pracy odkłada na bok moralność, zawiesza swe chrześcijaństwo na kołku. W domu jest kochającym mężem, pilnuje dnia Pańskiego, działa w wolontariacie, a w biznesie jego chrześcijaństwo nie funkcjonuje. To nieprawda. Człowiek jest też chrześcijaninem w pracy zawodowej i trzeba pomóc mu nim być tam, gdzie pracuje, gdzie zarabia pieniądze, gdzie działa twórczo, trzeba pomóc mu nazwać, czy spełnia swoje powołanie czy nie, czy czyni dobro czy zło.

Czy uprawniona jest opinia, że Papież opisując życie gospodarcze, krytykuje je z zewnątrz; że nie proponuje chrześcijańskiej wizji gospodarki?

Ale to jest krytyka z wewnątrz. Papież aprobuje przecież wolny rynek i demokrację, nie pozwala jedynie na ich ubóstwienie, uczynienie z nich idoli. Pokazuje ich ograniczenia, ich fundament i przestrzeń kulturową, w której żyją. To jest krytyka od wewnątrz. To nie jest krytyk, który sądzi z zewnątrz, z dłuższego dystansu. Akcentuje przecież, że ten sposób sprawowania władzy ma głęboki sens, że niesie ze sobą wiele dobra, ale nie bezwzględnego, nie absolutnego. Ta krytyka od wewnątrz systemu jest dużym osiągnięciem Jana Pawła II.

Innym wielkim osiągnięciem pontyfikatu, ukazanym zarówno w Solicitudo rei socialis, jak i w Centesimus annus, jest wyeliminowanie pokusy „trzeciej drogi”, marzenia o idealnym ustroju społeczno–politycznym, który byłby zarazem socjalistyczny, bez błędów socjalizmu, i kapitalistyczny, bez błędów kapitalizmu. To jest zupełnie nierealistyczne, niemożliwe. Papież mówi: Kościół nie ma budować trzeciej drogi, bo nigdy nie stworzy idealnego ustroju. Przypomina podstawową prawdę, że nie zbudujemy królestwa Bożego na ziemi. Bo królestwo Boże to osoba — Jezus Chrystus, a nie instytucje społeczne czy polityczne. Według Papieża zadaniem chrześcijan jest czynienia życia lepszym, konsekwentne, permanentne poprawianie tego, co mamy.

Za co więc Papież krytykuje kapitalizm?

Jan Paweł II wskazuje, że w warunkach wolnorynkowej gospodarki człowiek łatwo może być potraktowany jako homo oeconomicus, że jest on tyle wart, ile jest wart na rynku pracy oraz jako konsument, bo nakręca koniunkturę, a także, że liczą się tylko te potrzeby człowieka, na których można zarobić. To wszystko tworzy kulturę konsumizmu, redukuje człowieka do sumy doznań. Papież pokazuje ponadto, że absolutyzacja instytucji wolnorynkowych, sytuacja, w której wolność gospodarcza nie jest niczym ograniczona, przekonanie, że sama z siebie wolność gospodarcza załatwia wszystkie potrzeby, a wolny rynek posiada mechanizm samoregulacji, jest absolutyzacją nieuprawnioną i niebezpieczną.

A na czym polega papieska pochwała kapitalizmu?

Trzeba podkreślić, że wolny rynek bazuje na ludzkiej wolności i kreatywności, że promuje cnoty, takie jak przedsiębiorczość, twórcze myślenie, wzajemne zaufanie, hart ducha, odpowiedzialność, wytrwałość oraz wiele zachowań etycznych. Do niedawna obowiązywał śmieszny oświeceniowy dogmat o rozbieżności gospodarki i etyki i o tym, że niewidzialna ręka rynku wszystko wyreguluje. Ostatnio coraz lepiej się dostrzega, że przedsiębiorstwa, które bazują na etycznym podejściu do gospodarki, są bardziej rentowne niż te, w których się stawia na bezosobowe, samoczynne mechanizmy rynkowe. W tych drugich jest mniej zaufania, mniejsza jest kreatywność, każdy czuje się bardziej zagrożony. Okazuje się, że jeśli ludzie przywiązują większą wagę do zachowań etycznych, mają więcej wzajemnego zaufania, zrozumienia w przedsiębiorstwie, to koszty spadają. Okazuje się, że etyka się opłaca. Kapitalizm lepiej też wykorzystuje ludzkie zasoby i odpowiada na ludzkie potrzeby. Chyba wszyscy się zgodzimy, że znacznie lepiej jest, gdy to rynek odpowiada na moje potrzeby i upodobania, niż gdy ktoś z Politbiura decyduje o tym, jakiego koloru ubranie mam nosić, ile mięsa czy mydła mi przysługuje miesięcznie. Na wolnym rynku jest większa wolność jednostki. To są znaczące pozytywy.

Jaką wizję przedsiębiorstwa rysuje „Centesimus annus”?

Kiedyś katolicyzm nie rozumiał, że zysk jest czymś pozytywnym. Kojarzył się on z wyzyskiem, z przekonaniem, że gdy ktoś zarabia, to ktoś inny traci. Dzisiaj Papież podkreśla, że tak jak kiedyś ziemia była źródłem bogactwa, a potem był nim kapitał, tak dzisiaj źródłem bogactwa jest człowiek, jego twórcze myślenie. Pieniądze i ziemia są wtórne. Trzeba przy tym pamiętać, że zysk nie musi być wyzyskiem, a przedsiębiorstwo, które przynosi stratę, staje się pasożytem, bo żeby mogło egzystować, trzeba zabierać tym, którzy zarabiają.

Papież wprowadza nowy wymiar etyczny. Dotąd Kościół skupiał się na etyce dystrybucji, czyli jak dobrze dzielić to, co zostało wyprodukowane. Jan Paweł II pokazuje, że istnieje etyka wzrostu, że odpowiedzialność za rozwój przedsiębiorstwa jest czymś etycznym. Powiedzmy jednak od razu, że zysk nie może być jedynym kryterium rozwoju przedsiębiorstwa, bo przede wszystkim jest ono zespołem ludzi, istot wolnych, rozumnych, uzdolnionych, obdarzonych godnością, zrzeszonych, powołanych do życia w pewnej społeczności — jest zrzeszeniem osób.

Czy można mówić o personalistycznej koncepcji przedsiębiorstwa?

Tak. Warto na przedsiębiorstwo spojrzeć nie przez pryzmat liczb, ale osób, odkrywania ludzi, ich talentów, możliwości i limitów, tworzenia klimatu współpracy, zaufania, rzetelności. To są wartości humanistyczne, etyczne, chrześcijańskie. One też sprzyjają efektywności na wolnym rynku. Wcale nie jest tak, że efektywność na wolnym rynku jest sprzeczna z etyką. Efektywność nie jest wartością absolutną. Bez etyki nie osiągniemy wielkich rezultatów. Bez osobowych przedsiębiorstw, w których człowieka się szanuje.

Gdy kierowałem wydawnictwem „W drodze”, było dla mnie niezmiernie ważne, że tworzymy zespół ludzi, którzy się lubią, szanują, którzy lubią swoją pracę i chcą ją twórczo rozwijać. To owocuje, praca staje się wówczas zajęciem twórczym, wyzwaniem dla wszystkich, miejscem budowania przyjaźni międzyludzkiej, zaufania między ludźmi. Takich przedsiębiorstw jest coraz więcej i musimy je stale budować. Nie zrobią tego anonimowe jednostki, handlujące swoimi talentami dla zysku, bo to jest coś dehumanizującego. Na szczęście okazuje się, że na wolnym rynku coraz mniej skutecznego.

Przypominając sobie ostatnie 14 lat i mając w pamięci „Centesimus annus”, powiedz, na ile był to czas zmarnowany, a na ile czas wykorzystany?

Bardzo dużo zrobiono i nie wolno tego nie dostrzec. Strasznie dużo jednak zmarnowano i odpowiedzialność ponosi za to cała generacja komunistyczno–solidarnościowa. Te lata rzeźbiło pokolenie PRL–u, władzy i opozycji. Pod spodem jest nowa kultura, pod spodem jest młodzież, która urodziła się w wolnym kraju albo w nim dorastała. Ona w dużej mierze jest nastawiona na prawo moralne, które jest naturalnym sposobem opisywania świata, ale brakuje jej przewodników. Z drugiej strony widać różne patologie i ograniczenia związane z pop–hedonizmem, z przekonaniem, że religia to anachronizm, że każdy ma swoją prawdę. W Polsce widzę sporo młodzieży pasywnej, bezradnej, lub takiej, która pilnuje tylko swojej kariery. Jest jej dużo, ale widzę też niesłychanie dużo pięknej młodzieży, ideowej i twórczej. Która grupa zdefiniuje kulturę w naszym kraju, która zabuduje przestrzeń wolności, tego nie wiem. Kościół w naszym kraju stoi ciągle przed wielką szansą, szansą unikalną — co Papież podkreślał podczas ostatniej pielgrzymki — powiedzenia czegoś twórczego w kulturze światowej czy przynajmniej w kulturze europejskiej. Stoi też przed wielkim niebezpieczeństwem, że nie potrafi z szansy skorzystać i nurt hedonizmu, konsumpcjonizmu stanie się w życiu tej generacji czymś dominującym.

Co gorsze, demokracja ostatnio weszła w fazę stagnacyjno–gnilną. Jeśli będzie to stan permanentny, czeka nas dramatyczna przyszłość. A może nastąpi nowe rozdanie, powszechny sprzeciw, jakaś druga „Solidarność”, ale już w nowej rzeczywistości? To wciąż nie jest całkowicie niemożliwe.

Bez prawdy wolność traci sens
Maciej Zięba OP

ur. 6 września 1954 r. we Wrocławiu, zm. 31 grudnia 2020 r. we Wrocławiu. Polski dominikanin, teolog, filozof, publicysta, badacz, znawca i popularyzator myśli Jana Pawła II oraz katolickiej nauki społecznej, założyciel i prezes...

Bez prawdy wolność traci sens
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze