Bez marginesu
fot. andrew buchanan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Mówi, że czuje się spełniony. – Zawsze chciałem być księdzem na ulicy, blisko ludzi.

Ogień masz? – zaczepił go w ciemnej ulicy młody chłopak.
– Nie mam.
– Ty ksiądz jesteś (zdradziła go koloratka), a ja ateista. Narkotyki biorę.
– No, widzę.
– Możesz mi pomóc?

Po powrocie do klasztoru otworzył Biblię. Przeczytał: „Jezus zlitował się nad nimi, bo byli jak owce bez pasterza”. Kilka lat później powstała Wspólnota Dobrego Pasterza – stowarzyszenie wiernych, które pomaga uzależnionej i zagubionej młodzieży.

Ojciec Ryszard Sierański, zakonnik ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, jest jej założycielem i duchowym opiekunem. – Chrystus też przychodzi do najuboższych, cierpiących i tych, którzy stracili nadzieję – powiada.

Niektórzy z jego podopiecznych są daleko od Kościoła. Ojcu Ryszardowi nie robi to różnicy. Mówi: – Ci niepobożni też są dziećmi Bożymi i ktoś musi się nimi zająć. Padło na niego.

Nie lubi, gdy nazywa się go ojcem. „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” – cytuje wtedy Pismo Święte. Jeśli już, to woli z włoska: padre.

Śniada twarz z posiwiałym zarostem, włosy dłuższe z tyłu – przypomina trochę podstarzałego hipisa. Ale choć dobiega sześćdziesiątki, czuje się młodo. Wciąż chodzi w dżinsach i gra na gitarze. Na to, że jest duchownym, wskazuje opierający się na piersi, na czarnej koszuli mosiężny krzyż, który oblaci noszą za pasem sutanny.

Ciągle w biegu. Chociaż lekarze powtarzają mu, żeby wyhamował. Łatwo powiedzieć. Wczoraj siedział półtorej godziny przy łóżku ciężko chorej dziewczyny. – Brała narkotyki, wyszła, ale pozostały komplikacje – mówi. Po jego minie widać, że się o nią martwi.

Kocham cię

Musimy przerwać rozmowę. Wybiła piętnasta. O tej porze padre Ryszard odmawia ze współpracownikami Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na adoracji spędza dużo czasu. Mówi, że to daje mu siły.

„Zawierzamy Ci, Panie, tych, którzy nie radzą sobie z życiem, którzy stracili nadzieję, którzy są uzależnieni od narkotyków i innych nałogów” – woła na głos w kaplicy. Modli się tak, jakby rozmawiał z kimś, kto stoi obok. – Każdego dnia spotykam kogoś, czyje życie woła o nadzieję – powie, gdy wyjdziemy z kaplicy.

Dlatego codziennie o nich myśli. Jak mógłby nie myśleć? Wczoraj na przystanku widział grupkę młodych, podpitych, znudzonych, zniszczonych ludzi. Często takich spotyka. Zna wielu, którzy na nic dobrego już w życiu nie czekają. Wie, że czasami tak niewiele trzeba, żeby tak nie myśleli. – To może być zwykły uśmiech. A czasem esemes: „Jestem z tobą”. Przecież taki esemes może uratować komuś życie – jest przekonany.

Sam też dostaje esemesy. W dziewięćdziesięciu wypadkach na sto są to wiadomości o bólu, cierpieniu, chorobach, śmierci. Przed chwilą dostał esemsa, że ktoś umarł i żeby się modlił.

– W jednym na sto ktoś mi napisze: „Kocham cię” (uśmiechnął się).

Dużo pogrzebów

– Tylko nam AIDS nie przynieś – powiedział z przymrużeniem oka prowincjał, kiedy dwadzieścia pięć lat temu posyłał go do Katowic. W zgromadzeniu wiedzą już, że Ryszard najlepiej czuje się jako duszpasterz wykolejonej młodzieży. Alkoholicy, narkomani, nosiciele HIV – to jego klientela.

Do Katowic przyjeżdża w lipcu osiemdziesiątego siódmego (oblaci mają tu parafię). Wita się ze współbraćmi, idzie do kaplicy, a potem zamyka się w pokoju i zastanawia się: co dalej?

Przez pierwsze dni wychodzi wieczorem na miasto i wędruje ulicami do późna w nocy. To wtedy zaczepia go Igor – chłopak, który pyta o ogień. Spotykają się potem wiele razy u Igora w domu. Schodzą się koledzy chłopaka, też narkomani. – Byli dumni, że ksiądz do nich przychodzi – mówi po latach ojciec Ryszard.

Tak się zaczęła jego przygoda ze śląskimi narkomanami. Sam chodził na „bajzel” – miejsce, gdzie można było kupić prochy. Czasem kogoś, kto ledwo już żył, udawało mu się zabrać do siebie. – Dzisiaj uzależnieni wyglądają elegancko – mówi. – Ale wtedy narkomani wyglądali odrażająco. Mieli ropiejące i śmierdzące rany od kłucia igłami.

Nigdy się ich nie brzydził. Pozwalał się wykąpać, karmił, prowadził na detoks. – I tłumaczyłem, że Bóg i tak ich kocha – opowiada. Jakoś tak się działo, że zdobywał ich zaufanie.

W grubym notesie ma z pół tysiąca imion i nazwisk dziewczyn i chłopaków, którym pomagał wyjść z nałogu. Pamięta ich twarze i historie. Nie wszystkich dało się uratować. Wielu odprowadził już na cmentarz. Pamięta pierwszy pogrzeb – Witka, miał dwadzieścia trzy lata. Potem była Aneta – dwadzieścia jeden lat, Maja – dwadzieścia cztery i Jacek – osiemnaście.

Jacek urodził się w więzieniu (matka odsiadywała wyrok, zaraz po urodzeniu zrzekła się praw do niego). Ktoś go adoptował, ale Jacek uciekał z domu. Wąchał klej, brał narkotyki, kradł. – Mnie też raz okradł – ojciec Ryszard uśmiecha się dobrotliwie na wspomnienie tamtego zdarzenia.

Jacka pochowano na koszt opieki społecznej. Na pogrzeb przyszły trzy osoby: jego koleżanka z mamą i ojciec Ryszard. – To był piękny pogrzeb – padre się zamyśla.

Damaszek w Warszawie

Księdzem chciał być od dziecka. Mama do dziś lubi mu opowiadać, że gdy miał cztery lata i wuj zapytał go, kim będzie, bez zastanowienia odpowiedział: „Kardynałem”.

Tego ojciec Ryszard nie pamięta. Ale pamięta dobrze, że pod koniec podstawówki miał już sprecyzowane plany: pójdzie do liceum, a po maturze do diecezjalnego seminarium duchownego w Poznaniu (jego rodzinny Ostrów Wielkopolski należał wtedy do archidiecezji poznańskiej).

Plany wzięły w łeb w ósmej klasie. Na drzwiach ostrowskiej fary zobaczył plakat powołaniowy Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Wrażenie zrobiły na nim słowa: „Ubogim głosić nadzieję”. – Mamo, ja już teraz idę do seminarium – oświadczył od progu.

Chodziło o niższe seminarium duchowne oblatów w Markowicach koło Inowrocławia. Kończyło się maturą, a absolwent wcale nie musiał zostać księdzem. Jednak Ryszard nie miał wątpliwości – po otrzymaniu świadectwa dojrzałości stawił się w Obrze, by odbyć u oblatów roczny nowicjat. Potem poszedł do wyższego seminarium.

Był już klerykiem, kiedy pojechał do Warszawy z zespołem seminaryjnym na przegląd piosenki religijnej. Miał wolne popołudnie i wałęsał się po Krakowskim Przedmieściu. Na drzwiach kościoła Świętej Anny zobaczył plakat: amerykański zespół Living Sound zaprasza na koncert ewangelizacyjny. – U nas takiego terminu, jak „koncert ewangelizacyjny”, jeszcze nie było – opowiada dziś ojciec Ryszard. Choć przyznaje, że bardziej od słowa „ewangelizacja” pociągało go wtedy to, że zespół był ze Stanów Zjednoczonych (w zapyziałym Peerelu nawet na duchownych słowo „amerykański” robiło wrażenie).

Poszedł. W przerwach między utworami członkowie zespołu podchodzili do mikrofonu i opowiadali o sobie: że szukali szczęścia na ulicy, w narkotykach, alkoholu, seksie, a znaleźli je dopiero w wierze.

Gdy kleryk Ryszard wyszedł z kościoła po koncercie, był zupełnie innym człowiekiem. Dziś mówi, że tamci ludzie pomogli mu odkryć, co to jest wiara. – Zrozumiałem, że to nie zbiór nakazów i zakazów, nie mit, ale spotkanie z osobą Chrystusa – mówi.

Właściwie wtedy się nawrócił – jak Szaweł w drodze do Damaszku – chociaż nosił już wtedy zakonny habit i był w seminarium.

Nikt nie opluł

Jest rok 1979. – Ryszard, z kim ty chcesz pracować? – pyta po święceniach prowincjał. Każdy młody ksiądz chce zajmować się młodzieżą. On też.

Posłali go do Gorzowa Wielkopolskiego – oblaci mają tam wielką parafię w przemysłowej dzielnicy Zawarcie. Ojciec Ryszard dostał katechezę (religii nie było wtedy w szkole, zajęcia odbywały się w parafialnych salkach). Ala, jedna z uczennic, opowiada mu, że ma w więzieniu brata. Napisał do niego list. Wkrótce Arek, prawie jego rówieśnik, wyszedł na wolność. Zaczął zabierać młodego księdza do knajp, na meliny, poznawał go z alkoholikami, ludźmi po kryminale.

– On mnie wprowadził w świat tych, którzy szukali szczęścia nie w tym miejscu i pogubili się – wspomina tamten czas ojciec Ryszard. Z Arkiem (wyszedł na porządnego człowieka) przyjaźni się do dziś.

Trzy lata po święceniach ojciec Ryszard jest już w oblackiej parafii w Kędzierzynie-Koźlu. Też zajmuje się młodymi ludźmi – ma pół tysiąca oazowiczów. Na spotkania zaprasza grupkę trudnej młodzieży. Biorą narkotyki, nazywają się ateistami, ale zwiedzieli się, że w mieście jest ksiądz, który lubi zajmować się takimi, jak oni. – Widziałem, że w tych młodych ludziach jest zraniony Chrystus – mówi o nich ojciec Ryszard.

Młodzi z oazy buntują się, że przyprowadza im zarazę. Nie chcą u siebie ćpunów, którzy omijają kościół z daleka. – Boicie się, że was do narkotyków wciągną albo zarażą bezbożnością? To jaka jest siła waszej wiary? – pyta pobożnych oazowiczów ojciec Ryszard. Nie wszystkich przekonał.

Przegląda „itd” – wydawany w Peerelu kolorowy tygodnik studencki. Pismo zamieściło reportaż z festiwalu rockowego w Jarocinie. Na zdjęciach młodzi ludzie w skórach nabijanych ćwiekami, glanach, z irokezami na głowach postawionymi na cukier. Czyta wypowiedzi młodych, którzy powtarzają: No future. – To co, Ryszard, jedziemy tam? – zapytał ojciec Andrzej Madej, współbrat ze zgromadzenia.

Pojechali w osiemdziesiątym trzecim. Na stacji w Jarocinie zwija ich Służba Bezpieczeństwa. Wiedzą, że przyjechali na festiwal. Pytają: Po co? I dlaczego w sutannach? – Maglowali nas długo – wspomina padre Ryszard.

Sutann nie ściągnęli. Chodzili tak wśród setek skinów, punków i satanistów. Nikt nie rzucił w nich kamieniem, nie popchnął, nie opluł. Niektórzy wdawali się w rozmowę. – To byli ludzie sfrustrowani i głodni miłości – opowiada ojciec Ryszard. – Dlatego nie widzieli przyszłości.

Nigdy nie zapomni ich spojrzeń. Jest pewien, że mówiły: „Ten w sutannie będzie pieprzył o moralności, ale nas nie skrzywdzi”.

Do Jarocina jeździł odtąd co roku.

Nie ma gorszych

Drzwi otwiera Kasia, ładna szatynka. Dwadzieścia trzy lata, drugi rok teologii. – Młodzi ludzie stawiają dziś takie pytania, że człowiek po szkolnej katechezie nie daje rady na nie odpowiedzieć – tłumaczy, dlaczego wybrała taki kierunek studiów.

Kasia ma dziś dyżur w siedzibie Wspólnoty Dobrego Pasterza. To kilka pomieszczeń w kamienicy przy Opolskiej 9. Centrum Katowic, parafia Przemienienia Pańskiego, którą od niedawna prowadzą dominikanie. W okolicy bary, dyskoteki. – Wystarczy tylko wyjść, żeby spotkać młodzież – mówi ojciec Ryszard.

Na początku było ich ośmiu. Wśród nich Benek po więzieniu, Leszek – świeżo nawrócony protestant, Justyna po narkotykach, Asia, która miała znajomych narkomanów. – Uznali, że skoro im się udało wyjść w życiu na prostą, powinni spłacić dług i pomagać tym, którzy są tam, gdzie oni kiedyś – opowiada padre.

Tak zrodziła się Wspólnota Dobrego Pasterza. Oficjalnie powstała w 1992 roku, choć o jej założeniu myśleli od kilku lat. – Ludzie szybko się zwiedzieli, że przy Opolskiej 9 jest ksiądz i że można do niego przyjść – opowiada ojciec Ryszard. Dziś to znany w Katowicach adres. Bywa, że drzwi się tu nie zamykają.

Wspólnota ma też dom w Góralach pod Częstochową. Nazwali go „Domem Życia”. – Jest dla osób, które przeszły przez różne trudne doświadczenia życiowe i nie mają do kogo wrócić – tłumaczy Leszek Szawiński, który prowadzi go z żoną Kaliną.

Zaczęło się kilkanaście lat temu. Wspólnota kupiła na odludziu opuszczony wiejski dom ze stodołą, oborą i polem. Wyremontowali go i zaczęli przyjmować pod dach ludzi, którzy przestawali pić albo ćpać, wychodzili z życiowych problemów, ale nie mieli się gdzie podziać. Kalina i Leszek wiedzieli, jakie to ważne – ich przyjaciel wychodził z nałogu, wydawało się, że już stanął na nogi, ale znowu znalazł się na zakręcie. – Gdyby wtedy był taki dom, może jego życie potoczyłoby się lepiej – mówią.

W Góralach mieszka kilka osób. – Żyjemy tu jak w rodzinie. Razem pracujemy, modlimy się – zapewnia Leszek. Mieszkańcy domu hodują kozy, robią sery. Kiedyś mieli pracownię ikon.

Szawińskim urodziło się tutaj troje dzieci. Nie przeszkadza im, że mieszkają z nimi obce osoby, do tego z różną przeszłością. – Nie dzielimy ludzi na lepszych i gorszych. Wszyscy jesteśmy dla siebie darem – tłumaczy Leszek. – Bycie tutaj, to nasza odpowiedź na pytanie, jak być chrześcijaninem.

Zbierali na wino

Co roku w święto Dobrego Pasterza członkowie wspólnoty podpisują deklaracje, które obowiązują ich przez cały następny rok. Uroczystość odbywa się podczas mszy świętej. W tym roku deklaracje podpisało osiemnaście osób.

Fragment deklaracji: „W szczególny sposób pragnę podejmować służbę wyrażającą się dzieleniem życia oraz głoszeniem Ewangelii poprzez świadectwo słowa i codzienności wobec młodych, ubogich, uzależnionych, których życie woła o nadzieję”.

W praktyce wygląda to tak: jeżdżą na rekolekcje po całej Polsce i opowiadają o swoim nawróceniu, o wierze. Raz w tygodniu wychodzą na ulice Katowic i ewangelizują napotkanych ludzi. – Młodzi reagują różnie, przeważnie mają dużo pretensji do Kościoła i księży – opowiada Kasia. Wtedy przydaje się jej teologia, którą studiuje.

Ostatnio zaczepiła ich grupka chłopaków. Zbierali na wino. Pytali, czy się dorzucą. – Powiedzieliśmy, że nie. Ale że mamy im co innego do zaproponowania – opowiada Kasia. Wywiązała się rozmowa. Tamci wyznali, że jeżdżą od miasta do miasta i żebrzą na ulicy o pieniądze na alkohol, czasem na jedzenie. Oni też opowiedzieli, czym się zajmują. Jeden z chłopaków przyznał, że słyszał o nich. Krzysiu ze Wspólnoty opowiedział, jak wyszedł z nałogu i jak odnalazł sens życia w wierze. – Mądrze gadasz – podsumował ten, który już o nich słyszał.

Kasia: – Owoców tego spotkania nie znamy, ale tamci chłopcy bardzo się otworzyli. Widać, że w ludziach jest głód rozmowy.

Ojciec Ryszard też ewangelizuje. Chodzi sam: po ulicach, marketach, kawiarniach, dyskotekach, nawet po stacjach benzynowych. Lubi chodzić tam, gdzie są ludzie. – Ale nie gonię za nimi, tylko jestem dla nich – mówi. – Jako kapłan mam być z ubogimi, przy ubogich i u ubogich.

Czasem ktoś do niego zagada. Wtedy podejmuje rozmowę. Nigdy nie prawi morałów.

Niedawno rozmawiał z osiedlowym pijaczkiem, który większość życia przesiedział w kryminałach. Padre wysłuchał jego narzekania na świat. Na koniec powiedział mu: „Wiesz, ja znalazłem pokój i szczęście w Jezusie Chrystusie”.

Tamtego zamurowało. Po chwili odpowiedział: „A, to ja kiedyś do księdza przyjdę”. – Nie wiem, czy przyjdzie – mówi ojciec Ryszard. – Ale może kiedyś to moje zdanie mu pomoże.

W strefie bezpieczeństwa

Załęże, okryta złą sławą dzielnica Katowic. – Bieda, dziadostwo, menelstwo – mówią sami mieszkańcy. Twierdzą, że gdyby mieli dokąd, dawno by się stąd wyprowadzili. Wielu ostrzega, żeby nie zapuszczać się tu po zmroku.

Za komuny prawie każdy mężczyzna na Załężu pracował albo w pobliskiej kopalni, albo w hucie. Zakłady upadły, ludzi pozwalniano i w dzielnicy zapanowały bieda i pijaństwo. O robotniczym charakterze Załęża przypominają stare, zaniedbane familoki.

Dziesięć lat temu ojciec Sierański wyżebrał w magistracie lokal na Załężu – starą piekarnię. Urządził w niej klub młodzieżowy. Nazwali go „Wysoki Zamek”. Można się tu napić kawy, herbaty, coś zjeść, posłuchać muzyki, nauczyć się gry na gitarze, rękodzieła, posłuchać znanych ludzi – w „Wysokim Zamku” gościli już benedyktyn Leon Knabit, aktorka Anna Dymna i założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej Janina Ochojska.

W kawiarni nie podaje się ani piwa, ani wina, ani wódki. Pilnuje się, żeby nikt nie wnosił prochów. – Stworzyliśmy strefę bezpieczeństwa bez alkoholu i narkotyków – mówi Wioletta Richter, która prowadzi klub z mężem Markiem. Uważa, że to bardzo ważne. – Kiedyś narkomania była związana z subkulturą, a dziś stała się powszechnym elementem kultury młodzieżowej. Narkotyki łatwo dostać w kawiarni, w klubach, w szkole – tłumaczy Wioletta.

Któregoś dnia do „Wysokiego Zamku” przychodzi Mariusz, siedemnastolatek. W domu ojciec i matka piją na okrągło. On pierwsze piwo wypił, gdy miał dwanaście lat. Teraz, jeśli ma pieniądze, pije piwo i wódkę. Jeśli nie – najtańsze jabole. Kolega mówi mu, że na Załężu jest klub, ale bez alkoholu. – Jak to bez alkoholu? – dziwi się Mariusz.

Poszedł z ciekawości. Podpity. Nie wpuścili go. Drugi raz to samo. W końcu zaczął chodzić na trzeźwo. Poznał Lindę – była wolontariuszką w klubie. Spodobała mu się. Wiedział, że jeśli się zmieni, to może ona go zechce. Przestał dla niej pić. Nawet do kościoła zaczął chodzić. – Nie dla Pana Boga, ale żeby spotkać Lindę – mówi. Kilka lat temu wzięli ślub. Mają troje dzieci.

Mariusz odniósł jeszcze jedno zwycięstwo. – Zdążyłem pokochać rodziców, bo wcześniej ich nienawidziłem – mówi. Mama zmarła trzy lata temu – zapiła się na śmierć. Za ojca się modli.

Stał się religijny. – Najpierw myślałem, że to dzięki Wioli, Markowi i Lindzie tak się zmieniłem. Potem zrozumiałem, że to Pan Bóg postawił ich na mojej drodze, bo zależało Mu na mnie – uważa Mariusz. Dwa razy w tygodniu przychodzi do klubu. Pomaga w kuchni. – Niech młodzi z Załęża widzą, że można służyć – mówi.

Kasię, ciemną blondynkę, do klubu przyprowadziła nauczycielka. – Miałam wtedy szesnaście lat, od czterech brałam amfetaminę i ekstazy, zaliczyłam nawet ośrodek dla narkomanów, ale niewiele pomogło – opowiada dwudziestolatka.

Pamięta pierwszą wizytę w „Wysokim Zamku”. Na powitanie Wiola, szefowa klubu, mocno ją przytuliła. „Boże, co za nawiedzona baba” – pomyślała Kasia.

Ale zaczęła tu przychodzić. Nikt nie proponował jej amfy, z czasem zapomniała o prochach. Teraz co wtorek staje za barem: robi kawę, herbatę, gorącą czekoladę. Przystąpiła do Wspólnoty Dobrego Pasterza. – Wolontariat w klubie to moja służba dla innych młodych – mówi.

Chce zdać maturę i studiować psychologię albo pedagogikę z resocjalizacją. Po to, żeby pomagać tym, którzy zagubili się w życiu. Zresztą już to robi. Niedawno na rekolekcjach w Mysłowicach opowiadała o swojej przemianie. Słuchało jej kilka tysięcy młodych ludzi.

Głód znaczy wiara

„Ojciec Sierański to wielki kapłan! Wciąż mam przed oczami sposób, w jaki patrzył na Jezusa w monstrancji, wytartą skórzaną kurtkę i mocny głos śpiewający przy akompaniamencie gitary kawałki Dżemu” – napisał ktoś na forum internetowym.

Często się zastanawia, jaki powinien być kapłan na dzisiejsze czasy. – Co ma zrobić, żeby pokazać zagubionym młodym, że Bóg jest atrakcyjny? – pyta często sam siebie. – Może powinien założyć wór pokutny?

Nie lubi, kiedy księża narzekają, że młodzież nie chodzi do kościoła. – A to, że wołają o miłość i o piękne życie, to nie jest głód Boga? – pyta ojciec Ryszard.

Nie podoba mu się, gdy nazywa się kogoś narkomanem. Często słyszy narzekające matki. Mówią: mam syna narkomana. Albo: mam córkę narkomankę. – Mój tato umierał na raka płuc. Ale gdy chorował, to mówiłem: mój tata, a nie gruźlik – mówi ojciec Ryszard.

I jeszcze nie lubi, gdy na kogoś mówi się: margines. – Dla Pana Boga nie ma marginesu.

Może wrócę do domu

Zadzwoniła dzisiaj do domu i powiedziała, dlaczego tak się zachowywała. Dlatego, że tamten chłopak ją zgwałcił. Miała wtedy dziesięć lat. Dziś ma dwadzieścia cztery.

Przedtem były ciągłe awantury z rodzicami, ucieczki z domu, agresja, podcinanie żył. – Miałam ze sobą problemy – przyznaje Sylwia. Dziś wie, że nazywa się to autoagresja. I że powodem może być uraz z dzieciństwa.

To był syn sąsiadów. O gwałcie nie powiedziała. – Mama i tak by mi nie uwierzyła – mówi. Zresztą z mamą zawsze trudno się jej rozmawiało – w domu było za dużo alkoholu.

Po tamtym zamknęła się w sobie. Z byle powodu wpadała w złość. Cięła się żyletką po rękach, nogach, po brzuchu. – Chciałam się zabić – mówi. Zaczęła uciekać z domu. Była u ciotki, u sióstr zakonnych, które zajmują się trudnymi dziewczętami. Niewiele jej to dało.

Trzy lata temu trafiła do Wspólnoty Dobrego Pasterza. – Dopiero tutaj zostałam zaakceptowana i czułam się potrzebna – mówi. Dwa lata mieszkała w „Domu Życia” w Góralach. Nauczyła się sprzątać, gotować, opiekowała się dziećmi Kaliny i Leszka. – Zobaczyłam, jak wygląda prawdziwa rodzina – mówi. Teraz jest na terapii – leczy się z nerwicy. W weekendy uczy się w zaocznym ogólniaku. Chciałaby się zajmować dziećmi niepełnosprawnymi. Dziś zadzwoniła do mamy. Powiedziała: „Przepraszam”. – Może niedługo wrócę do domu.

Bez marginesu
Stanisław Zasada

urodzony w 1961 r. – dziennikarz, reporter, absolwent polonistyki na UMK w Toruniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Gazetą Wyborczą”. ...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze