Jestem przeorem bogatego klasztoru
fot. andrew buchanan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 20,52 PLN
Wyczyść

Pogodzenie duchowego ubóstwa, które ślubowaliśmy, z rzeczywistą skromnością w używaniu rzeczy materialnych jest łatwe w teorii, w praktyce jest nieustannym ciągiem pytań i decyzji.

Ostatnie miesiące przyniosły w mediach wiele materiałów, które mówiły o bogactwie i pazerności Kościoła. Punktem wyjścia było zakończenie prac Komisji Majątkowej oraz rządowa propozycja zlikwidowania Funduszu Kościelnego. Politycy i dziennikarze rozpisywali się o wrednej chciwości kleru i nieprawidłowościach w procesie odzyskania majętności kościelnych zagrabionych przez komunistów. Towarzyszyły temu wielkie emocje. Z jednej strony temperaturę podgrzewały media, które nie przepuściły żadnej okazji, by w nagłówkach publikować wszystko, co stawiało Kościół w niekorzystnym świetle, a gdy okazywało się, że zarzuty są bezpodstawne, zbywały to milczeniem lub notką na dziesiątej stronie. Z drugiej strony do zagęszczenia atmosfery przyczyniały się wypowiedzi hierarchów, którzy Funduszu Kościelnego bronili z determinacją godną obrony prawd wiary i gorliwością dorównującą zapałowi apostołów głoszących Dobrą Nowinę.

W tych medialnych przepychankach swoje miejsce znalazła również Polska Prowincja Dominikanów i jej krakowski klasztor. W maju 2011 roku można było przeczytać, że „prokuratora wszczęła śledztwo w sprawie doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem Skarbu Państwa przez wprowadzenie w błąd Komisji Majątkowej co do uprawnienia prowincji dominikanów do uzyskania zwrotu nieruchomości o łącznej pow. ponad 41,5 ha. Działki te zabrane zostały bowiem klasztorowi dominikanów”. Jednym słowem, prokuratora zastanawiała się, czy złamaniem prawa nie było oddanie skradzionej ziemi polskim dominikanom, skoro skradziono ją klasztorowi krakowskiemu, a nie Polskiej Prowincji Dominikanów, do której ten klasztor należy.

Dziś, gdy w mediach majątek Kościoła ustąpił miejsca marnym wynikom polskich sportowców na igrzyskach olimpijskich, aferze Amber Gold i powiązaniom między Tuskiem seniorem a Tuskiem juniorem, spróbuję popatrzeć na ten konkretny przypadek bogactwa polskiego kleru, jakim jest krakowski klasztor dominikanów.

Ubogi zakonnik w bogatym klasztorze

Każdy zakonnik, składając śluby zakonne, przyrzeka życie w ubóstwie. Jest to wejście na drogę naśladowania Jezusa Chrystusa, który ogołocił samego siebie i „dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić” (2 Kor 8,9). Zakonnik stara się poprzestawać na tym, co konieczne do życia i pełnienia apostolskiej misji. Teoria ubóstwa przywołuje słowa Pana Jezusa skierowane do bogatego młodzieńca: „Idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim (…) Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). Dominikanie pamiętają ponadto postawę swojego założyciela, św. Dominika, który postanowił „nie mieć posiadłości, dochodów, pieniędzy i głosić słowo Ewangelii, żebrząc codziennie o chleb dla wspólnoty”. W praktyce ślub, który składa każdy dominikanin, oznacza, że od momentu profesji nie będzie posiadał niczego na własność, ale będzie zależny od swojego zakonu. Wszystkie zarobione i otrzymane pieniądze przekazuje do klasztornej kasy, a chcąc kupić to, co konieczne, pyta przełożonych o zgodę. Również otrzymane przedmioty podlegają ocenie przełożonego. Takie ustawienie sprawy nie załatwia problemu posiadania i ubóstwa. A to dlatego, że śluby mają wymiar indywidualny, nie wspólnotowy, i choć konstytucje dominikańskie mówią, że wspólnota „nie powinna dopuszczać do gromadzenia się własności wspólnej niesłużącej celowi Zakonu”, to może zaistnieć sytuacja, gdy ubogo egzystujący zakonnicy żyją w klasztorze posiadającym spore majętności. Taka sytuacja przydarzyła mi się, gdy dwa lata temu bracia z klasztoru krakowskiego wybrali mnie na swojego przeora.

Krakowski Konwent Trójcy Świętej, założony na początku trzeciej dekady XIII wieku, obrósł przez stulecia w liczne dobra. Gdy św. Jacek przybył do Krakowa, otrzymał od ówczesnego biskupa Iwona Odrowąża mały kościółek. Kolebka polskich dominikanów po licznych rozbudowach, przebudowach i remontach rozrosła się w potężny, zabytkowy kompleks, który tworzą bazylika, klasztor i przylegające do niego kamienice. Zabytkami są nie tylko budynki, ale wiele zgromadzonych wewnątrz eksponatów. Pomimo pożarów i zawieruch wojennych, które bezpowrotnie zniszczyły wiele cennych przedmiotów, klasztor dysponuje rękopisami i starodrukami, obrazami i rzeźbami, paramentami i szatami liturgicznymi… Trzeba też wspomnieć, że w minionych wiekach zaopatrzenie klasztoru zapewniały ziemie w podkrakowskim Prądniku, odkupione jeszcze w średniowieczu od benedyktynów. Dziś, włączone w administracyjne granice miasta, stanowią wartościowe działki. Jednym słowem, jestem przeorem bogatego klasztoru. Pieniędzy przez kasę klasztoru przepływa sporo. Wynajęte pomieszczenia w kamienicach, wydzierżawiona ziemia, pieniądze zarobione przez braci oraz hojne ofiary wiernych, przychodzących licznie do naszego kościoła, składają się na całkiem duże sumy. Patrząc z boku, można łatwo stwierdzić, że dominikanie z Krakowa, chcąc pozostać wierni ewangelicznym ideałom i złożonym ślubom, powinni sprzedać te majętności, rozdać ubogim i wyruszyć na krańce świata, by głosić Ewangelię.

Czcigodne mury

Problem polega na tym, że bogactwo klasztoru nie jest kapitałem, który generuje kolejne zyski, pozwalające krakowskim dominikanom żyć z odsetek, ale wielkim wyzwaniem, które przyprawia o ból głowy ludzi starających się ogarnąć materię klasztoru. Wbrew pozorom nie jest to łatwe. Gdy po kilku miesiącach sprawowania funkcji przeora spotkałem się z zespołem osób przeprowadzających inwentaryzację klasztoru, otrzymałem cztery tomy grubych skoroszytów, wypełnionych mapami, schematami i opisami, oraz płyty CD z cyfrowymi wersjami dokumentów. Otrzymałem też czterdziestokilkustronicowe streszczenie, w którym wyszczególniono remonty i naprawy, jakich domagają się nasze zabytkowe budynki. Literą „A” oznaczono interwencje konieczne ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa i zdrowia ludzi; literą „B” – interwencje potrzebne, bo ich zaniechanie może prowadzić do kłopotów, a literą „C” – interwencje proponowane, które mogą poprawić sytuację. Interwencji koniecznych naliczyłem w raporcie 46. Ich skala i rozległość sprawia, że choćbyśmy wyzbyli się wszelkich nieruchomości, to nie udałoby się sprostać wyzwaniu, jakie stanowi nasz klasztor. Wystarczy napisać, że w sierpniu 2012 roku remontujemy ze środków unijnych wymagających wkładu własnego krużganki klasztoru, ze środków Społecznego Komitetu Ochrony Zabytków Krakowa – wejście do bazyliki i mur klasztorny, a inwestując zgromadzone pieniądze, wymieniamy dach o powierzchni ponad 2 tys. m2

na bazylice i remontujemy kamienicę przy ul. Dominikańskiej, którą udało się nam odzyskać całkiem niedawno jako kompletną ruinę. Ktoś, kto nie jest ignorantem w dziedzinie ekonomii, łatwo zrozumie, że takie zaangażowanie wymusza starannie ułożony budżet wpływów i wydatków, by nie przeinwestować i nie stracić płynności finansowej.

Wezwanie, by sprzedać wszystko, brzmi bardzo pięknie i chwytliwie, ale w praktyce sprawdza się najwyżej przez jedno pokolenie radykalnych apostołów. Historia naszego oraz wielu innych zakonów i wspólnot pokazuje, że można tak czynić dopóty, dopóki jest się młodym i zdrowym. Gdy bowiem kaznodziejom przybywa lat, ubywa sił i zdrowia, ciało, stargane niewygodami apostolskiego życia, odmawia posłuszeństwa, warto pomyśleć o dachu nad głową i niezbędnej opiece medycznej. Jedno i drugie wymaga budynków i pieniędzy. Zatem czy należy postępować jak lilie na polu i ptaki w powietrzu i nie przejmować się wiekiem emerytalnym naszych seniorów? Analogiczny problem tworzą ludzie wstępujący do zakonu. Naszych najmłodszych braci: nowicjuszy i studentów, trzeba utrzymać i wykształcić. Liczenie, że do dominikanów będą wstępowali tylko dojrzali ludzie po studiach teologicznych, jest absurdem. Ile trzeba łożyć na młodych, wie chyba każdy rodzic, który ma dzieci w wieku szkolnym czy studenckim. Co prawda na dzieło formowania młodych dominikanów składają się wszystkie klasztory dominikańskie w Polsce, ale mieszkają oni w krakowskim klasztorze i tu zlokalizowane jest Kolegium Filozoficzno-Teologiczne, zatem to tu pogłębiają swoje życie duchowe i intelektualne, przygotowując się do złożenia ślubów wieczystych i przyjęcia święceń kapłańskich.

Sielskie życie?

Stwierdzenie „sprzedaj wszystko” każe postawić dwa powiązane z sobą pytania: „Czy wolno wyzbyć się ojcowizny?” oraz: „Na rzecz kogo?”. Gdy piszę o ojcowiźnie, nie myślę o hektarach gruntu czy kamienicach, ale o klasztorze, który od blisko ośmiu wieków nieprzerwanie funkcjonuje w Krakowie. Ta kolebka polskich dominikanów jest ich żywą historią, ich dziedzictwem stanowiącym o tożsamości zakonu. Oczywiście w dzisiejszych czasach pojawili się technokratyczni troglodyci, dla których historia i tożsamość nie mają znaczenia, a kultura jest tyle warta, ile na niej można zarobić. Trzeba tu również powiedzieć, że zabytek, który udostępniamy w znacznej części do swobodnego zwiedzania, jest częścią kultury polskiej. Świadczą o tym grób św. Jacka, nagrobki Leszka Czarnego, Teofilii i Marka Sobieskich, płyta upamiętniająca Kallimacha, kaplice Myszkowskich czy Lubomirskich. Nie wiem, ile na terenie naszego kraju jest obiektów i instytucji, które mogłyby się poszczycić ośmiowiekową tradycją nieprzerwanej działalności. Zatem historyczne bogactwo klasztoru krakowskiego pojmuję bardziej jako odpowiedzialność niż jako profit, dzięki któremu możemy prowadzić sielskie życie. Częściej myślę o wybudowaniu muzeum, które w efektowny sposób pozwoli wyeksponować i udostępnić zwiedzającym nasze zbiory dzieł sztuki, spoczywające w magazynach, niż o ich wyzbyciu się na rzecz nieokreślonego nabywcy.

Komu sprzedać? 

Jeśli piszę o nieokreślonym nabywcy, to zadaję pytanie, komu mielibyśmy sprzedać swój klasztor i majętności. Pomijam już to, że według prawa kościelnego sprzedaż nieruchomości czy przedmiotów znacznej wartości wymaga zgody Stolicy Apostolskiej, a o zabytki upomniałby się pewnie Wojewódzki Konserwator Zabytków, więc w dysponowaniu naszym majątkiem nie jesteśmy niezależni od władzy zwierzchniej kościelnej i państwowej. Potencjalnych nabywców można by szukać wśród instytucji kościelnych albo świeckich. Te drugie z góry odpadają, nie dawałyby bowiem gwarancji zaopiekowania się dziedzictwem, jakim jest klasztor. To, co widziałem w Belgii czy Holandii, najlepiej świadczy o tym, że państwo, przejmując zabytkowy obiekt sakralny, może zachować jego charakter, udostępniając go do zwiedzania przez turystów, ale równie dobrze może go przerobić na salę koncertową, galerię sztuki współczesnej albo dyskotekę czy pub. Już sama wizja narażenia naszego dziedzictwa na takie potraktowanie wyklucza drogę sprzedaży osobom publicznym czy prywatnym. Nie mamy bowiem żadnych gwarancji, że w nieokreślonej przyszłości jakaś opcja polityczna będąca u władzy, opętana obsesją chrystofobiczną, nie będzie się starała usuwać wszelkich śladów chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej – w tym z zabytkowych kościołów, skoro są finansowane z budżetu państwa.

Pozostaje zatem trwanie wymuszające mądre decyzje i staranne gospodarowanie posiadanymi pieniędzmi. Utrzymanie zabytkowych obiektów wymaga bowiem corocznych nakładów, które są w stanie pochłonąć wszystkie nasze dochody. Opieka nad materialną stroną klasztoru krakowskiego nie jest więc luksusem, tylko obowiązkiem wobec naszych ojców i następnych pokoleń.

Idźcie i głoście 

Komentując wezwanie, by po sprzedaniu nastąpiło głoszenie Ewangelii, powinienem wskazać na działalność duszpasterską naszego klasztoru. Oprócz codziennych mszy świętych i całodziennej spowiedzi można wymienić Duszpasterstwo Szkół Średnich „Przystań”, Duszpasterstwo Akademickie „Beczka”, Dominikańskie Duszpasterstwo Rodzin, Dominikański Ośrodek Liturgiczny, Dominikański Instytut Historyczny, Dominikańskie Studium Filozofii i Teologii, kursy przedmałżeńskie, katechumenat, grupy absolwenckie i charyzmatyczne, stowarzyszenia zajmujące się niepełnosprawnymi i wiele innych, które trudno byłoby wyliczyć. Mógłbym jeszcze dorzucić sesje naukowe i kulturalne, koncerty muzyki chóralnej i kameralnej, wystawy i wiele jednorazowych wydarzeń kulturalnych. Nie jest zatem tak, że dopiero pozbycie się balastu krakowskich majętności sprawi, że tutejsi dominikanie zaczną głosić Ewangelię. Tworząc krakowski klasztor, czynią to od wieków, a dziś na wiele różnych sposobów. Stwierdzenie, że jestem przeorem bogatego klasztoru, nabiera w tym kontekście innego znaczenia: bogatego w historyczną tradycję oraz w różnorodne działania duszpasterskie, apostolskie i kulturalne. Gdy piszę te słowa, już słyszę tych, którzy będą powtarzali jak mantrę, że Kościół powinien pamiętać o ubogich. Spieszę zatem poinformować, że nasz klasztor przeznacza pewien procent swoich dochodów na wspieranie kuchni dla ubogich pani Sawickiej oraz funduje stypendia studentom w trudnej sytuacji materialnej. Warto też wspomnieć, że w ubiegłym roku odbyło się w naszym kościele ponad trzydzieści kwest, podczas których Kościół gromadzący się u nas (ok. 10 tysięcy wiernych każdej niedzieli) wsparł rozmaite dzieła charytatywne i fundacje sumą bliską pół miliona złotych.

Nie jest łatwo

To, co napisałem powyżej, nie oznacza, że w moim przekonaniu wszystko jest w naszym klasztorze w porządku, że doskonale utrzymujemy równowagę między indywidualnym ubóstwem a wspólnotowym posiadaniem. Wręcz przeciwnie. Cały czas zastanawiam się, czy strumień pieniędzy przepływający przez nasz klasztor nie psuje mnie i moich braci, nie przyzwyczaja do obracania mamoną w duchu tego świata, czy nie daje nam złudnego poczucia bezpieczeństwa w wolności od trosk o chleb powszedni. Mam zbyt wielu znajomych żyjących z pracy rąk własnych, obciążonych wieloletnimi kredytami, zatroskanych o materialny byt swoich dzieci, abym nie wiedział, że żyję wraz z moim braćmi w bezpiecznym komforcie. Pogodzenie duchowego ubóstwa, które ślubowaliśmy, z rzeczywistą skromnością w używaniu rzeczy materialnych jest łatwe w teorii, w praktyce jest nieustannym ciągiem pytań i decyzji. Niektórzy z moich braci radzą sobie z tym znakomicie, inni wydają sporo pieniędzy w poczuciu, że kupują tylko to, co niezbędne. Jedni są bardzo świadomi, z jakimi problemami materialnymi borykają się ludzie, inni zdają się być oderwani od rzeczywistości. Jedni kupują spodnie w lumpeksie za 40 złotych, inni bez mrugnięcia okiem wydają na spodnie 240 złotych. Cały czas stawiam sobie pytania, czy nie powinniśmy podjąć wysiłku, by bardziej dzielić się z ubogimi, sensowniej wspierać potrzebujących. Musimy też bardziej chronić naszych braci zajmujących się administracją i finansami, by obracanie pieniędzmi i bardzo absorbująca praca nie niszczyła ich życia zakonnego i kapłańskiego. Wreszcie zastanawiam się, czy mając tak dobrą sytuację materialną, nie powinniśmy podejmować jeszcze większego wysiłku duszpasterskiego, odważniej angażować się w dzieła apostolskie. Są to problemy i pytania, których jestem świadomy, a na które nie mam łatwych odpowiedzi i rozwiązań. Powiedzenie, że „od przybytku głowa nie boli”, w wypadku przeora klasztoru krakowskiego jakoś słabo się sprawdza.

Jestem przeorem bogatego klasztoru
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego, odznaczony Krzyżem Wolnośc...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze