Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Macondo, reż. Sudabeh Mortezai, występują Ramasan Minkailov, Aslan Elbiev, Kheda Gazieva, Rosa Minkailova, Austria 2014
Jest w filmie Macondo zagadka, której nie potrafię do końca rozwiązać. Coś sobie wymyśliłem, ale mam poczucie, że to nie wszystko. Chodzi o Ramasana, jedenastoletniego chłopca, który jest głównym bohaterem tego filmu. Niemal przez cały czas oglądamy jego plecy. Chodzimy za nim na tyle blisko, że trudno to nazwać śledzeniem czy podglądaniem. Idziemy jak za przewodnikiem, który prowadzi po mało uczęszczanej trasie. Kraina, do której jesteśmy zaproszeni, to świat ludzkich przeżyć i dylematów. Rzeczywiście, przewodnik jest potrzebny, bo dorosły widz może być zaskoczony, że „młodzi i niczego nieświadomi” potrafią przeżywać rzeczywistość w tak różnorodny i skomplikowany sposób. Być może zabieg z plecami Ramasana miał zupełnie inny podtekst, a może reżyserka filmu – urodzona w Niemczech, ale wychowywana w Wiedniu i w Teheranie Sudabeh Mortezai – zdziwiłaby się, że ktoś zwraca na to w ogóle uwagę. Jednego możemy być pewni – świat emocji i wydobycie na zewnątrz tego, co rozgrywa się w naszym wnętrzu, są w tym filmie bardzo autentyczne.
Dziecięce salto
Ważną rolę w Macondo odgrywa miejsce akcji – obóz dla uchodźców na południowych przedmieściach Wiednia, którego nazwa posłużyła za tytuł filmu. Oczywiście musimy rozumieć pojęcie „obóz” we właściwym kontekście. Oglądamy bowiem całkiem przyzwoicie wyglądający blok mieszkalny, z placem zabaw dla dzieci i schludnym mieszkaniem bohaterów. W podwiedeńskim obozie mieszka około trzech tysięcy uchodźców z ponad 20 krajów. Tygiel kultur, religii, ras i pomysłów na lepsze życie w Europie Zachodniej. Kamera rzadko zabiera nas poza granice tego azylu. Możemy odnieść wrażenie, że przybysze z różnych części globu, szukający w bogatym zachodnim kraju spokojnego życia, najbezpieczniej czują się w murach swojego małego świata. Na tym tle poznajemy rodzinę Ramasana: jego matkę i dwie młodsze siostry. Przyjechali do Austrii z Czeczeni, przywożąc ze sobą przede wszystkim pamięć o poległym na wojnie z Rosją mężu i ojcu. Zgodnie z muzułmańską tradycją to właśnie jedenastoletni Ramasan jest teraz głową rodziny. Przyglądając się tej sytuacji, można odnieść wrażenie, że chłopak jest niezwykle odpowiedzialny i dobrze radzi sobie z obowiązkami, które na niego spadły. Troszczy się o matkę, surowo i stanowczo opiekuje się kapryśnymi siostrami, podejmuje decyzje, przeżywa rozterki – jak człowiek dorosły. Z pewnością wiele w tym zasługi młodego aktora – Ramasana Minkailova, który oddał przeżycia swojego bohatera bez kiczowatej przesady. Punktem zwrotnym akcji jest pojawienie się w Macondo Isy – mężczyzny, który podaje się za przyjaciela ojca. Ramasan jest nim mocno zainteresowany. To przecież ktoś, kto znał ojca, kto oddaje synowi zegarek poległego taty, kto w końcu w naturalny sposób staje się dla dorastającego chłopaka wzorem mężczyzny. Widzimy wiele symbolicznych scen, jak choćby tę, gdy Isa przekazuje Ramasanowi swój nóż, albo gdy razem konstruują łuk. Na szczęście nie jesteśmy zmęczeni ciężarem takich gestów. Są nam podane bez patetycznej muzyki i natarczywych kadrów. To w ogóle film bardzo oszczędny, jeśli chodzi o dźwięki.
Ciekawym paradoksem, który niesie w sobie postać głównego bohatera, jest połączenie odpowiedzialnej roli głowy rodziny z właściwymi dla jego wieku sztubackimi wybrykami. Nie chodzi tu jedynie o niewinne zabawy na podwórku, ale o kradzież i włamanie, które mogą uniemożliwić całej rodzinie uzyskanie legalnego pobytu w Austrii. Czy naprawdę jedenastoletni chłopak jest już dorosłym mężczyzną? W jednej ze scen muzułmańska tradycja i porządek rodzinnych zależności zderzają się z prawem, dla którego chłopiec w tym wieku jest jeszcze dzieckiem – nieoczekiwana śmierć ojca nie przyspieszy bowiem procesu dojrzewania. Ono ma swoje tempo. W pewnym momencie Isa staje się zagrożeniem – Ramasan obawia się, że mężczyzna zajmie miejsce ojca przy boku jego matki. I to właśnie tu przebiega główna nić dramatu skonstruowanego przez debiutującą w pełnometrażowej fabule Sudebah Mortezai i zaprezentowanego na tegorocznym Berlinale. Dorosłymi oczami oglądamy dramat chłopca. Wchodzimy na chwilę do obozu Macondo, by spojrzeć na życie uchodźców i odkryć, że sami jesteśmy, albo czasem bywamy, uchodźcami z codzienności, poszukującymi lepszego życia. Przez kilkadziesiąt minut uczestniczymy w rozterkach i bezsennych nocach jedenastolatka, by zadać sobie pytania o dojrzewanie do odpowiedzialności. Czy jest coś, czym moglibyśmy się zasłaniać, mówiąc, że jeszcze nie czas, że musimy dorosnąć, przeżyć, doświadczyć i dopiero wtedy weźmiemy życie w swoje ręce? Widzimy chłopca, dla którego to wszystko dzieje się za wcześnie albo inaczej: który nie zdaje sobie sprawy z tego, że dorosłość nie jest biało-czarna, tylko pełna dylematów. Wszystko to rozgrywa się na przedmieściach bogatego i eleganckiego miasta, które może symbolizować świat wiecznych dzieci, zastępujących odpowiedzialność dobrą i wymyślną zabawą w życie.
Ramasan rzadko się uśmiecha. Jego twarz jest surowa i smutna. Kiedy jednak urządza sobie z kolegami trampolinę ze starych materacy i łóżek, ćwicząc przy tym wymyślne fikołki, odsłania przed nami na chwilę swój dziecięcy uśmiech. Salta w powietrzu są bardziej odpowiednie dla jego wieku niż rozterki dorosłości. Na te drugie z pewnością przyjdzie jeszcze czas, a dzieciństwo zawsze upływa za szybko.
Oceń