Złe mówienie o księżach
Oferta specjalna -25%

Wiara i teologia

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 29,90 PLN
Wyczyść

U mnie w pracy codziennie spotykamy się na herbatce i już przyzwyczaiłam się do tego, że złe mówienie o księżach jest nieuleczalnym nawykiem moich kolegów i koleżanek. Staram się nie brać w tym udziału, ale przeciwstawić się temu nie mogę. Po prostu w naszym środowisku taka atmosfera dominuje. Myślałam, że gorzej o księżach niż w mojej pracy mówić się już nie da. Okazuje się, że można jeszcze gorzej. Byłam ostatnio w sanatorium i tego, co się tam nasłuchałam, nie da się nawet opowiedzieć.

Wnioski z tych moich doświadczeń są, niestety, czarne. Bo jeśli wiele dzieci w naszych katolickich rodzinach słucha na temat księży i Kościoła tylko jedną dwudziestą tego, co ja się nasłucham, to już praktycznie nie mają one szans, żeby Kościół stał się ich Kościołem. Po takiej indoktrynacji ze strony własnych rodziców i krewnych — przykro o tym mówić, ale przeważnie katolików! — dzieci te są praktycznie skazane na to, żeby wobec Kościoła ustawić się z zewnątrz, a na księży patrzeć jak na ludzi obcych i niegodnych zaufania, bo obarczonych wszelkimi wadami i grzechami.

Ostatni fragment Pani listu każe mi zrewidować moją prywatną interpretację naszego polskiego antyklerykalizmu. Mianowicie wydawało mi się, że tak rozpowszechniony dzisiaj hiperkrytycyzm w stosunku do księży jest — co prawda, bezwiednym i fatalnie wyrażonym — ale w gruncie rzeczy słusznym wołaniem o przyznanie wiernym świeckim nowego miejsca w Kościele, o umożliwienie im bardziej aktywnego udziału w jego życiu i ponoszenia większej odpowiedzialności za Kościół.

Zjawisko to — wydawało mi się — można porównać z surowymi, wprawdzie zrozumiałymi, ale w dużej mierze niesprawiedliwymi krytykami, jakie formułują kilkunastoletnie dzieci pod adresem swoich rodziców, również te dzieci, które swoich rodziców bardzo kochają. Myślałem sobie tak: rady parafialne będą przejmować odpowiedzialność finansową za parafię, ludzie zaangażują się bardziej w rozliczne i dzisiaj przez wielu nie dostrzegane działania przy swoim kościele — a krytykowanie od zewnątrz w naturalny sposób zostanie zastąpione przez wspólną troskę o to wszystko, co obecnie niemal w całości spoczywa na barkach księży.

Coś słusznego w tym moim myśleniu pewnie było. Pani jednak zwraca uwagę na to, że moda na krytykowanie księży jest straszliwie skutecznym instrumentem dechrystianizowania młodego pokolenia przez własnych rodziców i dziadków, zazwyczaj przecież katolików. Dodajmy, że cała ta atmosfera — powiedzmy oględnie — mało sprzyja powstawaniu i rozwojowi powołań kapłańskich. Mówiąc krótko, robimy bardzo wiele, żeby naszymi własnymi rękami jak najwięcej osłabić Kościół i wpędzić go w możliwie najgłębszy kryzys.

„Ale gdyby księża nie dawali powodu do krytyk, to by ich tak nie krytykowano!” — ktoś mi na to odpowie. Proszę zauważyć, że argument ten ma idealnie tę samą strukturę, co klasyczny argument antysemitów, że „gdyby Żydzi nie dopuszczali się nieuczciwości, to by nie było antysemityzmu”. Ktoś może znać dwadzieścia albo i sto przypadków, kiedy jacyś Żydzi dopuścili się niesprawiedliwości, ale gdyby z tego powodu stał się antysemitą, świadczyłoby to tylko o jego moralnym zaślepieniu. Antysemityzm — tak jak antyklerykalizm — zbudowany jest na przesądzie, że hołdowanie zasadzie odpowiedzialności zbiorowej jest postawą słuszną i racjonalną.

Zauważmy jednak istotną różnicę między antysemityzmem i antyklerykalizmem. Etykieta antysemity dzisiaj hańbi, etykietą antyklerykała niektórzy się chlubią. Nawet autentyczny antysemita protestuje dziś gorąco, kiedy go tak ktoś nazwie. Natomiast antyklerykałami najbardziej szacowni ludzie nazywają się chętnie i dumnie się z tą nazwą obnoszą.

Osobiście nie słyszałem jeszcze, żeby ktoś z tych, którzy publicznie narzekają na nietolerancję naszego społeczeństwa, zwrócił uwagę na to, że jej przejawem jest również publiczne okazywanie niechęci księdzu lub zakonnicy, którzy pojawili się na ulicy. Nawet kulturalny i moralnie wrażliwy antyklerykał raczej nie pomyśli o tym, że istnieje realny związek między jego nie ukrywaną niechęcią do księży, a pojawieniem się komputerowej gry pt. Operacja Glemp, polegającej na strzelaniu do „wszystkiego, co czarne i się rusza”, której celem jest zabicie Prymasa.

Wielkie wrażenie zrobiła kiedyś na mnie uwaga pewnego rabina, który napisał, że „grzechy Izraela są wprawdzie liczne jak piasek morski, ale nie z powodu tych grzechów Izrael jest znienawidzony; jest on znienawidzony z powodu swoich zalet”. Uwaga ta wydała mi się dziwnie zbieżna ze spostrzeżeniem mojej znajomej, że tak się jakoś składa, iż w jej środowisku na księży najgłośniej nadają ludzie, którzy albo żyją w drugim lub trzecim małżeństwie, albo mają na sumieniu nie odżałowany grzech aborcji czy jakieś inne ciężkie rozminięcie się z Bożymi przykazaniami.

„Jednak księża mogliby się więcej pilnować i zwłaszcza w dzisiejszych czasach nie drażnić ludzi swoją chciwością, bezdusznością, stylem życia”. Na taką uwagę odpowiem, że nie tylko mogliby, ale powinni. Co gorsza, wśród duchowieństwa zdarzają się, niestety, również ciężkie grzechy obyczajowe, pijaństwo, przestępstwa ekonomiczne. Ciężko one ranią Kościół, powodują wiele zgorszenia. Pana Boga trzeba mocno za nie przepraszać.

Zarazem zwyczajną niesprawiedliwością jest rozciąganie tych faktów na całe środowisko duchownych. Dokładnie na tym polegał pomysł zrobienia kampanii antykatolickiej, z jakiego jeszcze przed wojną zwierzał się Adolf Hitler Hermanowi Rauschningowi: „Będę ich oskarżał jak zwykłych kryminalistów. Zerwę im z twarzy maskę budzącą szacunek. A jeśli to nie wystarczy, ośmieszę ich i zlekceważę. Każę kręcić filmy opowiadające historię księży w czarnych sutannach z nagromadzeniem głupoty, nieokrzesania i oszustwa, jakim jest ich Kościół. Zobaczymy, jak rywalizowali w chciwości z Żydami, jak pochlebiali najbardziej skrytym praktykom. Sprawimy, by obrazy były tak ekscytujące, że wszyscy zechcą je zobaczyć i ustawią się przed kinem w długie kolejki” 1.

Hitler rzeczywiście organizował w społeczeństwie niemieckim histerie antykatolickie. Atak szedł głównie w dwóch kierunkach: że większość księży to homoseksualiści i malwersanci. Rzecz jasna, niektóre oskarżenia, jakie z zajadłą tendencyjnością nagłaśniano w tej kampanii oszczerstw, oparte były na jakichś konkretnych faktach. Kłamcy i oszczercy od dawna wiedzą o tym, że najskuteczniej okłamuje się wtedy, kiedy w kłamstwo włoży się przynajmniej trochę prawdy.

Dochodzę do momentu, który wydaje mi się szczególnie ważny. Kiedy Pana Jezusa prowadzono na ukrzyżowanie i litościwe kobiety użalały się nad Jego losem, On im wówczas powiedział: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną, ale raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi” (Łk 23,28). Analogicznie chciałoby się powiedzieć w związku z naszym tematem: królująca w niektórych środowiskach ostra niechęć do księży, żywiąca się rozdmuchiwaniem wad i grzechów rzeczywistych, ale bardziej jeszcze pomówieniami i oszczerstwem, czyni zapewne więcej zła tym środowiskom i całemu naszemu społeczeństwu, niż duchowieństwu i Kościołowi.

Jeżeli totalitaryzm zdefiniujemy jako narzucanie ludziom urojonego obrazu w miejsce rzeczywistości autentycznej, zasadne staje się pytanie, czy to tylko przypadek, że niejedna nieludzka akcja, podejmowana niegdyś w ustrojach totalitarnych, znajduje tak zdumiewające paralele w krajach kwitnącej demokracji. Z tą zatrważającą różnicą, że w ustroju demokratycznym ludzie dobrowolnie i z zapałem walczą o to, co hitlerowcy narzucali siłą.

Wystarczy przypomnieć instrukcje Himmlera czy Hansa Franka o popieraniu na ziemiach polskich aborcji i środków antykoncepcyjnych czy świadomie prowadzoną akcję rozpijania Polaków. Do tego dodajmy realizowanie programu eutanazji w szpitalach psychiatrycznych i ośrodkach leczenia gruźlicy 2. W te zdumiewające podobieństwa między akcjami narzucanymi siłą w ustrojach totalitarnych i dobrowolnie realizowanymi w ustroju demokratycznym wpisuje się również promocja antyklerykalizmu i oszczerstw antykatolickich. Moim zdaniem, fakty te potwierdzają doniosłość przestrogi Jana Pawła II, że „demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Encyklika Centesimus annus, 101).

O tym, że wspomniane paralele powinno się wydobywać i analizować, dodatkowo przekonuje mnie fakt, że współcześni zwolennicy aborcji czy eutanazji dostają białej gorączki od samego zauważenia tych podobieństw. Ludzie, dla których prawda stanowi istotną wartość, tak się nie zachowują. Wybuchem wściekłości, że ktoś śmie zestawiać niegodziwości hitlerowców z jakimiś postawami i tendencjami w społeczeństwie demokratycznym, można co najwyżej wymusić milczenie, ale nie można zmienić prawdy.

Bo cóż z tego, że np. między realizowaniem programu eutanazji przez hitlerowców i jej dopuszczeniem przez medycynę holenderską da się stwierdzić kilka niewątpliwych różnic, skoro istota tej niegodziwości jest ta sama: i tu, i tam zabija się człowieka słabego, zamiast wspomagać go i otoczyć szczególną miłością.

Również istota antyklerykalizmu jest ta sama, kiedy jest on promowany przez totalitarne mass media i kiedy rozwija się spontanicznie (bez najmniejszej krytyki ze strony autorytetów pozakościelnych, a często z ich współudziałem) w społeczeństwie demokratycznym: i tu, i tam do całego środowiska stosuje się zasadę odpowiedzialności zbiorowej za winy jakichś jego poszczególnych członków, i tu, i tam oskarżenia z łatwością przybierają postać pomówień i oszczerstw.

Żeby wszystko było jasne: mówię o antyklerykalizmie, a nie o tym, jakoby zauważanie wad i złych uczynków księdza było czymś niewłaściwym. (Inna sprawa, że krytycyzm wtedy jest najbardziej sensowny, kiedy towarzyszy mu chęć przyczynienia się do zmiany na lepsze u tego, kogo krytykujemy). Natomiast co do występków poważnych, z pewnością zasługują one na mocniejsze potępienie, kiedy dopuścił się ich ksiądz, niż kiedy je popełnił tzw. szary człowiek.

Na koniec słowo na temat dominacji postaw antyklerykalnych w środowiskach, gdzie nie brak ludzi, którzy tych postaw nie podzielają. To, co chciałbym powiedzieć, spróbuję pokazać na przykładzie z nieco innej dziedziny. Opowiadał mi kapelan pewnego więzienia o niezwykle trudnych początkach swojej pracy. Mszę świętą więźniowie przyjmowali w atmosferze ostentacyjnego lekceważenia: głośno rozmawiali, dowcipkowali, raz któryś przyszedł ze szczurem na ramieniu, itp. Kapłan ten miał poczucie, że sprawowanie liturgii w takich warunkach ociera się o świętokradztwo.

Sytuacja radykalnie się zmieniła, kiedy komendant więzienia pozwolił mu odwiedzić po kolędzie więźniów w ich celach. Okazało się, że większość z nich ma poważny stosunek do religii, ale są zdominowani przez prześmiewców. Kolęda spowodowała przełom w religijnych zachowaniach całej grupy. W krótkim czasie na Mszach świętych zapanowała atmosfera autentycznie religijna, zgodna z prawdziwym nastawieniem większości więźniów.

Otóż wydaje mi się, że modny dzisiaj antyklerykalizm nie jest postawą większości nawet w tych środowiskach, gdzie zapanował. Gdyby przynajmniej co dziesiąty człowiek — katolik czy niekatolik — który nie zamierza przyłączać się do tej mody, reagował na wypowiedzi antyklerykalne tak, jak nauczyliśmy się reagować na wypowiedzi antysemickie, w krótkim czasie z naszym antyklerykalizmem stałoby się to, o czym mówi Psalm 37:

Widziałem, jak występny się pysznił
i rozpierał się jak cedr zielony.
Przeszedłem obok, a już go nie było;
szukałem go, lecz nie można było go znaleźć.

1 H. Rauschning, Hitler m’a dit, Paris 1939. Cyt. za: „Fronda”, 1998 nr 11/12, s. 242. 
2 Por. Zagłada chorych psychicznie w Polsce 1939–1945, red. Zdzisław Jaroszewski, Warszawa 1993, s. 252. O popieraniu aborcji i antykoncepcji jako instrumentów polityki ludnościowej na podbitych ziemiach polskich, por. Hitlerowski plan wschodni („Zeszyty Oświęcimskie”, 1958 nr 2, s. 49–50): „Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, krótkie broszury, odczyty uświadamiające, itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać na koszty, jakie dzieci powodują, na to, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki. Nie może być karalne zachwalanie i rozpowszechnianie środków zapobiegawczych ani też spędzanie płodu. Można np. wykształcić akuszerki lub felczerki w powodowaniu sztucznych poronień. Im bardziej fachowo będą przeprowadzane poronienia, tym większego zaufania nabierze do nich ludność. Rozumie się samo przez się, że i lekarz musi być upoważniony do robienia tych zabiegów, przy czym nie może tu wchodzić w rachubę uchybienie zawodowej lekarskiej godności. Należy również propagować dobrowolną sterylizację. Nie powinno się zwalczać śmiertelności niemowląt. Nie może mieć miejsca również uświadamianie matek w zakresie pielęgnacji niemowląt i chorób dziecięcych”.

Złe mówienie o księżach
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze