Wielkie cuda małej figurki
fot. katherine gu / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 votes
Wyczyść

– Łatwiej mi prosić o zdrowie Matkę Boską Gidelską niż Maryję w Częstochowie – mówi pani Teresa. – Jest taka maleńka. W koronie ma zaledwie jedenaście centymetrów. I nigdy nie odmawia pomocy.

Brat Fabian jedną ręką owija butelki z winkiem gidelskim taśmą klejącą, a drugą odbiera telefon. Ludzie proszą o wysyłkę winka. Podają adresy. Zgłaszają przyjazdy grup pielgrzymkowych. Roboty w zakrystii jest dużo. – Teraz się ruszyło – mówi brat Fabian. – Od października do marca mamy błogosławiony czas wolny. A w sezonie potrafi przyjechać dwadzieścia autokarów dziennie. Jeden ojciec odprawia mszę, drugi spowiada, kolejni czekają na pielgrzymów w zakrystii z pamiątkami. No i trzeba odbierać telefony.

Fabian jest organistą. Za chwilę skończy się jego dyżur w zakrystii. Przyszedł już jego zmiennik ojciec Michał Szałkowski.

– Słyszał pan o cudownie ocalonych dzieciach św. Jacka? – pyta dominikanin, częstując mnie krówką spod lady. W zakrystii jest wielka lada. W szeregu leżą na niej karnie maleńkie buteleczki z winkiem. – W Gidlach był silny kult św. Jacka. Małżonkowie oczekujący potomstwa powierzali świętemu zagrożone ciąże. Po latach w dniu odpustu ocalone dzieci chodziły w habitach dominikańskich. Rzecz zapomniana, a warta podkreślenia. Zwykle to Dominik kojarzy się z dziećmi nienarodzonymi, prawda?

Wielu gidlan to ocaleńcy św. Jacka. Jest nim klasztorny konserwator. Każe mówić na siebie Rumcajs. Prosi, by nie podawać imienia. Miły pan Rumcajs odrestaurował już dwie trzecie kościoła. Skończył słynną zakopiańską szkołę plastyczną im. Antoniego Kenara. Później były studia w Krakowie, ale dyplomu nie obronił. Może dlatego chce pozostać Rumcajsem? Po drodze było wojsko i nauka w ośrodku szkolenia politycznego. Dlatego gidelski Rumcajs zna się na marksizmie-leninizmie, na odnawianiu pozłacanych ołtarzy i wie, gdzie są krypty pod posadzką. Do lat pięćdziesiątych chowano w kościele przeorów, ale Sanepid ukrócił ten zwyczaj. – Gdy odnowię wszystko, to mnie położą w ciemnej mogile, Fabian zaśpiewa Salve Regina i będzie koniec – śmieje się Rumcajs, prowadząc mnie za boczny ołtarz. Ocalało tam kilka oryginalnych płytek na podłodze z początków kościoła, czyli z XVII wieku. Bazylikę konsekrowano w 1656 roku. Konserwator dumnie pręży palec, pokazując mi niepozorne miejsce na murze, w którym biskup włocławski namaszczał świątynię.

– Mój ojciec przyjechał do Gidel przed wojną budować organy, poznał moją mamę i urodziłem się ja i moi bracia. Żona pracuje w kuchni klasztornej – mówi Rumcajs.

Rozmowę przerywają nam dwie panie z grupy pielgrzymkowej ze Śląska. Szukają zakrystii.

Czy winko uzdrawia?

Pani Teresa przyjechała z pielgrzymką z Tychów. Jest w Gidlach trzeci raz i nie może się nadziwić, ile to już razy Matka Boska Gidelska z Dzieciątkiem pomogła jej i jej rodzinie. – W Częstochowie jest mnóstwo ludzi i mam wrażanie, że Matka Boska Częstochowska ma dużo pracy – uśmiecha się pani Teresa. – Niech pan spojrzy na ołtarz z tą naszą gidelską Maryją i Jezuskiem. Aż by się chciało ją przytulić, chociaż podobno jest z kamienia.

Nie wiadomo dokładnie, z jakiego materiału wykonano figurkę. Najprawdopodobniej została wykuta ze skały wulkanicznej. Figurka ma jedenaście centymetrów razem z koronami. Jest brązowa. Rysy twarzy Maryi i Pana Jezusa są wytarte. Oczy rozstawione szeroko. Całość statyczna. Patrząc na Matkę Bożą z daleka, mamy wrażenie, jakby się uśmiechała. Z brązu bije ciepło.

Być może Maryja wypadła z wozu kupcowi w podróży. Miejscowy chłop Jan Czeczek orał pole. W pewnej chwili dostrzegł w ziemi maleńką figurkę Matki Boskiej. Woły stanęły i nie chciały dalej ciągnąć pługa. Czeczek poganiał je, przemawiał do nich, ale one nic. Z ziemi bił blask. Legenda mówi, że woły przyklęknęły.

Czeczek zabrał figurkę do domu i schował ją w skrzyni. I zapomniałby o niej, gdyby nie nieszczęście, które spadło na niego i jego rodzinę. Czeczkowie oślepli. Pobożna kobieta, która opiekowała się Czeczkami, znalazła figurkę w skrzyni i zaniosła proboszczowi. Figurkę umyto w wodzie. Tą wodą Czeczkowie przemyli oczy i stał się cud uzdrowienia. Pamiątką tego wydarzenia jest „kąpiółka”. Raz w roku, w pierwszą niedzielę maja, obmywa się Matkę Boską z Dzieciątkiem w winie, a wino zlewa do małych buteleczek.

Kąpiółka to wielka uroczystość. Przed południem rusza procesja z figurką z kaplicy do ołtarza polowego. Tam odprawiana jest msza. Koncelebrans delikatnie moczy dół figurki w kilku dzbanach z winem. Po mszy jeden z ojców chodzi między ludźmi i zanurza figurkę w przyniesionych przez wiernych słoikach z winem. Uwija się z moczeniem, bo przed kościołem czeka kilkuset pielgrzymów z całej Polski. Wino chlupocze w słojach i dzbanach. Niektórzy po umoczeniu szybko zakręcają słoik, jakby się bali, że ktoś im ukradnie świętą tajemnicę.

Winko w malutkich fiolkach można zamówić telefonicznie albo przyjechać po nie do Gidel. W miejscu, w którym Jan znalazł figurę, jest sanktuarium. W tym roku mija 500 lat od wyorania przez Jana Czeczka cudownej figurki. Pierwszego maja w Gidlach będzie wielka uroczystość.

Marketing pielgrzymkowy

– Tylko proszę pamiętać, że to nie wino uzdrawia – mówi ojciec Jerzy Bakalarz. – Przypominam pielgrzymom przypowieść o tym, jak Jezus splunął na ziemię, błoto nałożył na oczy niewidomego, niewidomy poszedł do sadzawki i obmył twarz wodą. Pytam pielgrzymów, czy uzdrowiła go ślina, błoto, droga do sadzawki, woda z tej sadzawki czy może wiara, i wtedy ludzie od razu odpowiadają, no tak, wiara. A Jezus? I następuje konsternacja.

Pielgrzymi z Tychów wyszli z kaplicy. Idą do zakrystii. Tam już czeka ojciec Marek Kosacz, który przepyta dzieci z dziesięciu przykazań. Kupa śmiechu, wygłupy, żarty. Nawet ksiądz proboszcz, opiekun pielgrzymów, uśmiecha się pod wąsem. – Do pielgrzymów przemawiają rzeczy, na które często nie zwracamy uwagi – mówi ojciec Kosacz. – Ciepły kościół, miłe przywitanie, to, że nie mówi się o polityce i pieniądzach, że jest duża i czysta toaleta, wygodny parking, ogród. Nasza wspólnota jest nastawiona tylko na pielgrzymów. Nie mamy parafii. Czasem głosimy rekolekcje. Od rana do wieczora czekamy na ludzi i jesteśmy dla nich.

– A co, jeśli ojciec ma zły dzień i nie chce się ojcu czekać?

– To jest moja praca – śmieje się zakonnik. – Nie mam nic innego do roboty. Jeśli będę chodził naburmuszony, to oni nie wrócą.

Pojęcie marketingu miejsc świętych to nie abstrakcja. Trzeba myśleć o pielgrzymach, bo ruch pielgrzymkowy maleje. – Polacy są coraz bogatsi – mówi ojciec Jerzy. – Chętnie pielgrzymują za granicę. Nie wszystkie autokary wjeżdżają na nasz parking pełne. To już nie jest tak, jak kiedyś. W jubileuszowym 2000 roku mieliliśmy dwa tysiące grup, a w zeszłym roku tysiąc pięćset. Dlatego trzeba, przepraszam za słowo, dbać o ofertę. Nasz przeor rok temu dołożył spowiedź. Czasem ksiądz, który przyjeżdża z pielgrzymami mówi: Nie, my wszyscy wyspowiadani, jest po świętach, po odpuście, a tu nagle przychodzi kierowca autokaru. Byłoby dobrze, gdyby było kilku spowiedników. Co ten jeden ojciec ma zrobić, widząc kolejkę przed konfesjonałem. A tam autokar już czeka.

Dominikanie przybyli do Gidel w 1615 roku. Zaprosiła ich właścicielka Gidel Anna z Rososic Dąbrowska. Na stronie internetowej sanktuarium czytamy, że „sprowadziła tu dominikanów, którzy zgodnie z nazwą swego zakonu – Zakon Kaznodziejski – mieli głosić sławę Maryi, strzec miejsca Jej cudownego wizerunku i szerzyć modlitwę różańcową. To właśnie św. Dominik, założyciel tego zakonu, jest twórcą modlitwy różańcowej”.

Dominikanie wybudowali nowy kościoł i klasztor. Dziś mieszka w nim jedenastu ojców i dwóch braci.

Nikt nie umrze zdrowy

Uśmiechający się w zakrystii proboszcz z Tychów mówi, że raz w roku parafianie namawiają go na wyjazd, więc wynajmuje autokar i w drogę. – Są wśród nas rodzice dzieci, które przystępują do wczesnej komunii świętej. To forma podziękowania za trud, jaki włożyli w wychowanie. Dla dzieci przyjazd tu to też przeżycie, chociaż w programie pielgrzymki musi być obowiązkowo wizyta w McDonaldzie – śmieje się mój rozmówca.

Dzieciaki do wczesnej pierwszej komunii świętej przygotowała katechetka pani Ewa. Trzydzieści lat w zawodzie nauczycielki.– Uderza nas małość figurki i wielkość cudów – mówi pani Ewa. – Do małej Matki Boskiej łatwiej człowiekowi się zbliżyć. Idę jej śladem i też staram się być taka malutka. Już sześć lat mamy figurkę w domu. Zamieszkała z nami, gdy mąż zachorował na raka. Wiem, że porozmawiam kiedyś z Maryją i zapytam, dlaczego zdecydował się z nami zostać – szkliste oczy katechetki z Tychów nabierają blasku.

Mówią, że Matka Boska Częstochowska jest lekarką dusz, a Matka Boska Gidelska ciał, ale ojciec Jerzy Bakalarz podkreśla, że nikt nie umrze zdrowy. Lepiej odejść z tego świata w stanie łaski uświęcającej. – Ludzie chcą znaków. Tego dnia, o tej godzinie, ten człowiek wyzdrowiał, i żeby trąbiły o tym media – mówi zakonnik. – Nawrócenie czy łaska dobrej spowiedzi nie są spektakularne, ale przecież równie ważne.

– Mamy mszę z modlitwą o zdrowie, ale u nas nikt nie wstaje w hałasie, nikt nie upada na posadzkę – tłumaczy ojciec Marek. – W centrum zawsze jest Jezus.

Pani Ela z Tychów opowiada mi o swojej sąsiadce, która ogłosiła w bloku, że była na mszy o uzdrowienie u znanego charyzmatyka i że nie ma już przerzutów. Nowotwór płuc zaatakował kości nóg. Twierdziła, że miesiąc po mszy badania nie wykazały w kościach ani jednej komórki rakowej. – Pytałam ją, czy jest pewna cudu uzdrowienia, a ona, że tak, bo była na mszy, przywiozła słoik wody święconej, że na pewno jest zdrowa. Ale cały czas mówiła o sobie, o tej wodzie, o mszy. Ani słowa o Bogu, o modlitwie, o Panu Jezusie. To było podejrzane. Ta pani żyje. Wiem, że przechodzi bardzo silną chemię. Przestała się chwalić uzdrowieniem. Tego mnie uczą Gidle. Prosić w ciszy, w pokorze, w modlitwie. Bez wielkich słów i zaklinania rzeczywistości. I ze świadomością, że ma się dziać Jego wola.

Cudowne uzdrowienia

Choć ojcowie podkreślają, jak ważne jest uzdrowienie dusz, ludzie chwalą się uzdrowieniem ciał. Klasztorne kroniki obfitują w opisy niewyjaśnionych medycznie uzdrowień. W 1680 roku trzy dziewczynki utonęły w Warcie. Rodzice wnieśli do kaplicy ciała wyłowionych córek. I stał się cud. Wszystkie ożyły. Od 1516 do 1743 roku zanotowano dwadzieścia jeden przypadków odzyskania wzroku. Ale uzdrowienia to nie pieśń przeszłości. Dominikanie w Gidlach dokumentują współczesne cuda i wrzucają nagrania na stronę internetową sanktuarium.

Wzrusza historia pewnej starszej pani, o której opowiada wnuczka. Kobieta złamała kość biodrową, ale nie mogła być operowana, bo przypętało się zapalenie płuc. Antybiotyk nie pomagał. Staruszka traciła kontakt z rzeczywistością. Wezwano księdza z ostatnim namaszczeniem. Z rzadka zaglądająca do kościoła wnuczka przyjechała do Gidel. Akurat była w okolicy. Coś ją tu przyciągnęło. Usiadła w kaplicy na podłodze i wiedziała, że Matka Boska Gidelska słucha. „Maryjo, daj mi tylko znak, co mam zrobić, żeby babcia przeżyła. Słyszałam tylko: jedź, jedź, jedź. Pojechałam do szpitala”. Babcia nie miała siły ścisnąć ręki. Lekarze podjęli się operacji, mimo że ta była obarczona wielkim ryzykiem. Trzy razy spadało ciśnienie. Babcia wyjeżdżała z bloku operacyjnego świadoma i uśmiechnięta. Chirurg mówił o cudzie.

– Ludzie paradoksalnie wstydzą się mówić o uzdrowieniach – opowiada brat Fabian. – Biegną do proboszcza, którego znają tylko z niedzielnej mszy, mówią o cudzie, a proboszcz wysłucha, pokiwa głową i tyle. Znam księży, którzy nie chcą udzielić sakramentu namaszczenia chorych, bo dopytują, czy naprawdę stan zdrowia jest ciężki. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś idzie do takiego księdza opowiadać o uzdrowieniu.

Tu, w Gidlach, nikt się nie dziwi.

Przyjechałam podziękować

Wujek małego Joachima opowiedział w Gidlach o cesarskim cięciu, inkubatorze, obietnicy lekarzy wypisujących chłopca do domu, że dziecko będzie się rozwijało prawidłowo, i o wodogłowiu. Dużo nieszczęścia. Wodogłowie, do tego problemy z widzeniem i liczne wodniaki przekreślały świetlaną przyszłość Joachima. Lekarze w Warszawie, Przemyślu i Rzeszowie byli bezradni. Dziadkowie Joachima przypuścili modlitewny szturm w Częstochowie. W drodze powrotnej wstąpili do Gidel. Wzięli winko. Podali kilka kropel dziecku. Od tego momentu wodogłowie zaczęło się cofać, by w końcu zniknąć. Cała rodzina uważa, że to cud.

Pewna kobieta wstąpiła do sanktuarium po figurkę Matki Boskiej z Dzieciątkiem i po winko. Po pewnym czasie rozchorowała się jej sześcioletnia córka Madzia. Nie mogła zrobić siusiu. Boleści były nie do zniesienia. Przyjechało pogotowie. Już miała iść do karetki, ale mama uklękła z chorą do modlitwy. Oczywiście przed figurką Matki Przenajświętszej z Gidel. Dziecko wstało, przeszło pokój dwa razy i pobiegło do łazienki załatwić potrzebę. Piasek w nerkach ustąpił.

Do Gidel przyjechała niedawno pewna ogrodniczka z mężem, ofiara wypadku w sadzie. 2012 rok, ładny dzień, w sadzie cisza i spokój. Mąż poprosił, żeby pomogła przy maszynie. Pług aktywny nie chciał wgryźć się w ziemię. Kobieta już wiele razy stawała na maszynie, żeby ją dociążyć. Poczuła, jak pług pożera jej nogę. Krzyczała „stój”, ale mąż nie słyszał. Dopiero, gdy krzyknęła: „O Jezu”, mąż zatrzymał ciągnik. Noga weszła w wąską szczelinę. Kobieta stała, a noga tkwiła w maszynie poziomo. Nie pamiętają momentu, w którym wyciągnęli kończynę. Złamanie spiralne z odparzeniem mięśnia mogło się skończyć jedynie amputacją. Na zdjęciu rentgenowskim widać było zbełtaną maź. Modlili się przyjaciele, znajomi księża. Prośby zostały wysłuchane. Kobieta tańczy w butach na obcasach. Po wypadku nie ma śladu. Przyjechała z mężem do Gidel dziękować za to, że jest cała i zdrowa.

Daniel niczym Pan Jezus wśród mędrców

Zdarzają się typowe wycieczki. Nie bardzo wierzą, nie bardzo chcą się czegoś dowiedzieć. Ręce w kieszeniach. Głośno. Ojciec Jerzy trafił na taką wycieczkę, ale nie chciał odpuścić. Przeczytał świadectwo Daniela, który przeszedł operację stawu skokowego i cierpiał z powodu niegojącej się rany. Daniel był akurat w sanktuarium. Stanął przed wycieczką i opowiedział swoją historię. A było tak. Przyjechał z dziadkami, modlił się, później stanął w kolejce po winko, ale nieletniemu nie chcieli dać buteleczki. Wyżebrał winko, poprosił, żeby dziadek otworzył samochód i wylał całą butelkę na ranę. Minęło dwadzieścia sekund i rana zniknęła.– Daniel przed tymi ludźmi zdjął but, skarpetę rzucił w kąt i pokazał ślad po operacji – wspomina ojciec Jerzy Bakalarz. – Ludzie milczeli. Jedenastoletni Daniel niczym dwunastoletni Pan Jezus przemawiał do mędrców w świątyni.

Mój rozmówca przypomina sobie pewną panią, która wyszła z autokaru o kulach, a wróciła z kulami w ręku. – To była pielgrzymka z Sieradza. Wszedłem do autokaru przywitać się i powiedzieć, że w kościele jest wielu pielgrzymów, ale można spróbować dopchać się do kaplicy. Po paru godzinach wracam do nich i pytam, jak się udała wizyta w Gidlach. Byli źli, bo chcieli jechać, a nie wracała kobieta o kulach. Patrzymy, a ona idzie o własnych siłach. „Proszę ojca, ojciec to nie wie, ale kierowca jest moim sąsiadem i potwierdzi, że nie mogłam w niedzielę do kościoła pójść, ale ojciec mówił, żeby się dopchać, więc się dopchałam, uklękłam, dwie godziny się modliłam i wstałam”.

Ojciec Jan Skłodowski stara się tłumaczyć pielgrzymom, czym było posłuszeństwo Maryi. Bez sensu byłoby opowiadać ludziom tylko o historii miejsca w oderwaniu od Ewangelii. – Modlimy się słowami „bądź wola Twoja” – mówi ojciec Skłodowski. – Tak modlą się tylko usta, bo człowiek chce wybierać. Maryja miała poukładane życie, plany, Józefa, a tu nagle interweniuje Bóg. Była posłuszna Jego woli, z czym współczesny świat ma problem. Pewien chłopak z pielgrzymki z Radomia powiedział mi, że Kościół zniewala, że ciągle coś nakazuje albo zakazuje. Wytłumaczyłem mu sens posłuszeństwa na przykładzie wyprawy na Giewont: Jeśli chcesz wejść na Giewont, musisz wejść na szlak. Czy szlak cię determinuje? Jeśli chcesz dojść bezpiecznie na szczyt, to szlak daje ci taką możliwość. Jest imperatyw, ale niezniewalający. Wiara jest wyborem, moją akceptacją. To miejsce uczy tej akceptacji. Maryja uczy nas posłuszeństwa.

Minęło 500 lat

Nie zachowały się ślady grobu Jana Czeczka. Może to dobrze świadczy o ludziach, że ważniejsza była Matka Boska niż człowiek i jego grób? Dlaczego Czeczek oślepł? Gdyby nie cudowne odzyskanie wzroku, o Gidlach nie byłoby tak głośno. Skąd słowo „kąpiółka”? Dlaczego nie kąpiel? Nikt tego nie wie. Słowo „kąpiółka” zapisała kapituła prowincji w Krakowie w 1618 roku, a więc to stary zwyczaj. Czy wprowadzili go dominikanie, którzy przybyli do Gidel w 1615 roku? Tego również nie wiemy. Tak samo niewiele możemy powiedzieć o Czeczku. Pewne jest to, że był rolnikiem, ale czy orał swoje pole, czy pracował u kogoś? Dlaczego kąpie się Matkę Boską Gidelską w winie, a nie w wodzie? Wino jest płynem szlachetnym, wykorzystywanym do najświętszej ofiary. Czy wino nie niszczy kamienia, z którego wykonana jest postać Maryi z dzieciątkiem? Nie niszczy. Nie wkłada się całej figurki do naczynia. Zanurza się na sekundę jedną trzecią. Czy naukowcy chemicy zbadają Matkę Boską Gidelską? Raczej nie, bo po pierwsze trzeba by oderwać fragment kamienia do badania (a figurka jest zbyt mała, by ją uszczuplić), a po drugie tajemnica jest świętością. Nie musimy wszystkiego wiedzieć. – Faktem jest, że Matka Boska objawiła się rolnikowi we wsi Gidle – mówi ojciec Julian Różycki. – Reszta to interpretacja.

Starsza pani z Tychów płacze w kącie kościoła. Odstała swoje w kolejce po butelkę z winkiem. Zawiezie je siostrze. Siostra jest zdrowa, tylko skłócona z rodziną. Starsza pani ma jedno marzenie. Żeby usiąść z siostrą do stołu i porozmawiać jak za starych dobrych czasów. Może Matka Boska Gidelska pomoże?

Wielkie cuda małej figurki
Piotr Świątkowski

urodzony w 1980 r. – autor słuchowisk i audycji historycznych w Radiu Poznań, dziennikarz Polskiego Radia w Poznaniu, współpracownik dominikańskiego miesięcznika „W drodze”, autor reportaży historycznych. W 2017 roku w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze