Uderz w stół
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Parę lat temu przeczytałam artykuł Jacquesa Lacana i był to pierwszy tekst w moim życiu, z którego nie zrozumiałam NIC. Nie wybrałam łatwego rozwiązania, jako człowiek „normalny”, czyli ten, który nic nie zrozumiał. Postanowiłam szukać dalej, ale najpierw musiałam znaleźć nowy sposób poszukiwań.

Moja wypowiedź inspirowana jest artykułem Tomasza Włodka pt. „Idioktualiści” z lutowego numeru „W drodze”, ale zrozumienie jej, mam nadzieję, nie będzie wymagać wertowania wspomnianego artykułu, bo nie będę przeprowadzać tutaj szczegółowej i systematycznej krytyki jego kolejnych części. Czując się „postmodernistką”, mam przywilej doskakiwania od razu do istoty rzeczy, nie troszcząc się o to, czy będę zrozumiana przez ludzi „normalnych”. Swoją wypowiedź chciałabym adresować właśnie do „nienormalnych” (według typologii pana Włodka), czyli do tych, którzy kalają się lekturą „postmodernistów”, mało tego, wydaje się im, że coś niecoś z tego rozumieją. Niech się nie boją rozumieć i niech się nie boją etykietki „nienormalnych”. Osobiście znam wielu takich, są nawet profesorami i to nie tylko filozofii, lecz również fizyki czy matematyki, i w przeciwieństwie do pana profesora Alana Sokala wydaje im się, że lektura postmodernistów przynosi owoce, pomaga rozumieć świat ponowoczesny.

Kolektyw z szuflady

Dlaczego ponowoczesny, a nie po prostu nowoczesny? Nowoczesność jest już zawsze jakoś określona, natomiast ponowoczesność dzieje się na naszych oczach, jest jak najbardziej aktualna i nie można na nią spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Owej perspektywy jeszcze nie ma, nie stworzy się sama, wymaga wytężonej pracy wielu ludzi i stąd cudowne rozmnożenie filozofów i innych humanistów, którzy próbują się w nią wpisać. Z powodu braku rozeznania w takim ogromie intelektualistów wrzuca się ich wszystkich do jednej szuflady nazwanej „postmodernizm”. Większość z nich oczywiście próbuje się stamtąd wymknąć, bo tam straszny tłok i nawet nie można swobodnie oddychać. Gdy tylko któryś zaczerpnie więcej powietrza, napisze bardziej rozbudowane zdanie, sięgnie po śmiałą metaforę, natychmiast biorą go na warsztat „normalni”, czyli ci z szuflad bardziej komfortowych (czasami cała szuflada przypada na jednego „normalnego” specjalistę) — nie wiem, czy z braku zajęcia? — tropią co ciekawsze zdania i bezczelnie wyrywają je z kontekstu. Bo najtrudniejsze to poznać cały kontekst, w którym funkcjonują „postmoderniści”, uczestnicząc w kolektywnym wysiłku tworzenia nowej perspektywy oglądu świata. I stąd ciągłe odwołania do siebie nawzajem: poznać jednego z nich, to poznać od razu wszystkich. Ale nie jest to kolektyw w tym znaczeniu, które znamy ze smutnej przeszłości, nie wszyscy „postmoderniści” „lewicują”, są wśród nich także tacy, którzy wierzą, że mimo panującego bałaganu (a dodać zaraz trzeba, że współczesność jest zawsze postrzegana jako bałagan) świat zmierza do wyższej, boskiej harmonii, niekoniecznie dającej się ściśle (czytaj: konwencjonalnie) wyrazić w języku. I wśród „postmodernistów” jest o tyle przyjemnie, że gdy już ktoś zgodzi się zostać „postmodernistą” (a być nim to ciągle walczyć przeciw tej etykiecie), znajduje się w olbrzymim intelektualnym, żywym polu, gdzie lewica dyskutuje z prawicą, mężczyzna z kobietą, ateista z wierzącym, normalny z nienormalnym, w tym polu akurat te podziały nie są najważniejsze, bo największe dokonania myśli następują wtedy właśnie, gdy je przekroczymy, i to w każdej dziedzinie. Weźmy na przykład płaszczyznę duchową, dążenie do moralnej doskonałości. Ewangelia pokazuje, że skruszony celnik może stać wyżej w rozwoju moralnym niż zadufany w sobie faryzeusz. W polityce na przykład, zwłaszcza tak zwanych krajów „wysoko rozwiniętych”, możemy zaobserwować ciągłą oscylację między dwoma biegunami. Ma ona zabezpieczać przed katastrofą, do jakiej może dojść w momencie, gdy zwycięża któraś ze skrajności. Weźmy w końcu odkrycia w dziedzinie myśli, zauważmy, jak się rodzą. Zygmunt Freud na przykład odkrył psychoanalizę dzięki temu, że szalone „histeryczki” potraktował jak ludzi i zaczął z nimi rozmawiać, zamiast izolować je od świata.

Zrozumieć NIC

A gdyby potraktować poważnie „postmodernistów”? To wymaga, niestety, zbyt wiele wysiłku, to ogromna dziedzina myśli, którą wygodniej odrzucić, podsumowując zbiorem luźnych cytatów czy krótkim artykułem.

Parę lat temu przeczytałam artykuł Jacquesa Lacana i był to pierwszy tekst w moim życiu, z którego nie zrozumiałam NIC. Najprościej byłoby więc podsumować to słowami p. Włodka: „Jeżeli dzieła Lacana, Kristevy i innych są dla normalnego człowieka niezrozumiałe, to jest tak nie dlatego, że niosą one niezgłębione pokłady treści, ale dlatego, że nie niosą one nic”. Nie wybrałam tego łatwego rozwiązania jako człowiek „normalny”, czyli ten, który nic nie zrozumiał. Postanowiłam szukać dalej, ale najpierw musiałam znaleźć nowy sposób poszukiwań. Pozwolę sobie w celu lepszego przedstawienia mojej (ale nie tylko mojej) przygody z „postmodernizmem”, posłużyć się pewnym opowiadaniem. Weźmy opowiadanie Egdara Poego Skradziony list 1, które stało się inspiracją dla „królów postmodernizmu”, takich jak Jacques Lacan, Jacques Derrida i Gilles Deleuze.

Historia pewnego listu

„Może tajemnica jest nieco za przejrzysta?” — pyta prywatny detektyw prefekta policji. Rzecz dotyczy listu skradzionego w pokojach królewskich. Wiadomo, kto go ukradł, tylko nie wiadomo, gdzie go ukrył. Złodziej jest znany osobie okradzionej, ale nie można go postawić przed sądem, bo najlepiej by było dla osoby okradzionej ukryć fakt, że list w ogóle istnieje.

Królowa otrzymała list w obecności króla. Gdy go czytała, do pokoju wszedł jeszcze minister. Królowa nie mogła ukryć listu, bo wzbudziłoby to podejrzenia króla, że list zawiera jakąś tajemnicę. Położyła go więc na wierzchu. Minister szybko zorientował się, co to za list, położył zaraz obok niego swój, który akurat miał przy sobie, dotyczący spraw małej wagi. Kiedy wychodził, odbywszy kurtuazyjną rozmowę, wziął ze stołu list królowej. List użyczał złodziejowi dużej władzy nad osobą, do której był adresowany. Właśnie jego posiadanie, a nie użycie, zapewniało władzę.

Prefekt policji ze swoimi podwładnymi przeszukał dokładnie pałac ministra, wykorzystując sposobność, że nie bywał on całymi nocami w domu. Sam minister został wielokrotnie przeszukany przez policjantów przebranych za rzezimieszków. Podczas fikcyjnych napaści dokładnie przetrząśnięto jego odzież. Wszystkie meble w pałacu, najdrobniejsze sprzęty zostały zbadane przy użyciu najbardziej wymyślnych w XIX wieku (w czasie, w którym toczy się akcja) technik. Prefekt podzielił całą powierzchnię, po czym za pomocą szkieł powiększających badano każdy cal kwadratowy pałacu oraz dwóch przyległych domów. Dziewiętnastowieczna policja paryska była nadzwyczaj biegła w swym zawodzie, a pracujący w niej urzędnicy — wytrwali, pomysłowi i doskonale obeznani z wszystkimi gałęziami wiedzy, wchodzącymi w zakres ich obowiązków. Ale list, mimo że zajmował określoną przestrzeń, wchodzącą w skład badanej powierzchni, nie znajdował się w zasięgu poszukiwań policji. Detektyw (główny bohater opowiadania Edgara Poego) poszedł więc inną drogą, nie drogą szczegółowego przeszukiwania całej przestrzeni możliwości, lecz wydzielenia przestrzeni oryginalności. Policjanci mieli na oku tylko swe własne przebiegłe pomysły i kiedy szukali czegoś ukrytego, myśleli, w jaki sposób sami by to ukryli. Nie umieli zmieniać zasad, na których opierali swoje dochodzenie śledcze, doprowadzali do przesady dawne sposoby praktyczne, ale nie tykali samych zasad. Zdaniem detektywa — wyszukane skrytki bywają używane przez pospolite umysły, dlatego wszelki taki sposób ukrycia jakiejś rzeczy od razu daje się odgadnąć, znalezienie jej nie zależy od przenikliwości, lecz tylko od pilności, cierpliwości i stanowczości szukającego. Gdyby zasada ukrycia listu była zgodna z zasadami, którymi posługiwał się prefekt, to odszukanie go nie nasuwałoby trudności, ale minister nie należał do ludzi przeciętnych, był matematykiem i w dodatku poetą. Fakt ten pozwolił detektywowi wnioskować, że minister w swoim postępowaniu dąży do prostoty, jeżeli nie rozmyślnie, to chociażby z „zawodowego” upodobania, jednak z racji posiadania również artystycznej duszy dąży do prostoty wcale nie najprostszą drogą. Minister wykorzystał zasadę, że umysł nie ogarnia spostrzeżeń zbyt namacalnie i wyraźnie oczywistych, wpadł więc na przenikliwy i iście szatański pomysł, by nie ukrywać listu wcale. Zostawił go w widocznym miejscu, wywrócił tylko kopertę na lewą stronę i zaadresował do siebie.

Myślenie zagęszczone

W opowiadaniu Poego struktura zdarzeń inscenizuje dwie serie działań, w których zmieniający się osobnicy zajmują swoje stanowiska: król, który nie widzi listu — królowa, która za najlepszą kryjówkę dla listu uważa pozostawienie go na widocznym miejscu — minister, który widzi wszystko i list zabiera (seria pierwsza); następnie zaś policja, która niczego u ministra nie znajduje — minister, który za najlepszą kryjówkę dla listu uważa pozostawienie go na widocznym miejscu — detektyw, który widzi wszystko i odzyskuje list (seria druga). Obie struktury zdarzeń są rozbieżne, ale osobliwy element (w tym wypadku list) jest punktem, w którym się zbiegają. Punkt ten wydziela serie i przemieszcza je względem siebie, zapewnia między nimi łączność. Dodatkowo, element ten jest zawsze przesunięty względem siebie samego, ponieważ zmienia się jego status. Do jego właściwości należy to, że nie jest tam, gdzie się go szuka, lecz w zamian znajduje się go tam, gdzie go nie ma, jako ukrytego. Jest zawsze „nie na swoim miejscu”, a przez to jest zawsze czymś więcej, niż jest 2. Nie wystarczy postępować według znanej metody (policja), żeby odszukać taki element, punkt. Trzeba raczej poszukać paradoksu, w którym następuje zagęszczenie myślenia zdobywającego się na oswojenie z możliwością zaskoczenia (detektyw). Paradoks to coś zadziwiającego i nieoczekiwanego, co narusza automatyzm skojarzeń (ukryte nie może być na wierzchu). Cechy paradoksu może przybrać prawie każda myśl, gdy na przykład zmieni się jej kontekst, „miejsce”, być może najtrudniej jest dostrzec to „inne miejsce”.

Derrida, dokonując interpretacji Skradzionego listu Poego 3, pisze, że list ów jest nie tylko skradziony, nie tylko się ulotnił (volée), ale także nieustannie znajduje się w przelocie (volante). Nie może on posiadać żadnego naturalnego miejsca, stabilnego sensu, znaczenia, treści. List ten nie jest niczyją własnością, a możliwość nieobecności odbiorcy konstytuuje istnienie samego przekazu i to owa nieobecność odciska swe znamię na wiadomości — jej sens może być przemieszczony, może znajdować się nie tam, gdzie się go spodziewaliśmy. Jeśli nadawca i odbiorca byliby ze sobą całkowicie tożsami i w pełni obecni, to w jaki sposób przekaz mógłby między nimi krążyć? Trzeba — według Derridy — porzucić naiwne przekonanie o opozycji między erą klasyczną komunikacji a nowoczesną epoką telekomunikacji — cały obszar komunikowania zawarty był zawsze w pojęciu telos, w odległości i w idei miejsca przeznaczenia 4.

Każde przekształcenie tekstu jest nie tylko interpretacją, ale przede wszystkim błędną interpretacją. Jest przede wszystkim zapożyczeniem, bez pożyczki nie można niczego rozpocząć, nie istnieją tu bowiem fundusze własne. Potrzeba więc zawłaszczeń, szczególnych ułatwień dostarcza im nieobecność właścicieli znaczeń (idei), pracuje się przecież nad ich pismami, stąd płynie możliwość ulatniania się sensu. Lecz jest jeszcze inna nieobecność (prawdziwsza?) — śmierć narratora. Pożyczka daje możliwość nie tylko zwrotu, ale wyprodukowania wartości dodatkowej, jest pierwotnym motorem wszelkiej inwestycji. W ten sposób, rozpoczynając od spekulacji, pozwalamy na to, aby wartość wytworzyła się niejako z niczego, od nowa 5.

Nie ulec złudzeniu wiedzy

W ten sposób owo nic naszego rozumienia — fiasko poszukiwań rozumienia tradycyjnymi metodami pozwala nam stworzyć nową perspektywę oglądu rzeczywistości, która pozwoli spostrzec, że rzeczywistość jest pełna zagadek czekających na odkrycie. „Postmodernista” to ten, który nie spieszy się z rozumieniem. Gotów jest przystać na paradoksalność rządzącą zaistniałą sytuacją, tak jak detektyw w opowiadaniu Poego znajdujący rozwiązanie dzięki nieuleganiu złudzeniu wiedzy, narzucającej się i oczywistej, można powiedzieć za Kartezjuszem — oczywistej, więc pewnej — przecież list musi się gdzieś znajdować, zajmować jakąś określoną, a więc znaną przestrzeń.

Lacan, wydzielając dwie sceny opowiadania Poego, wyróżnia zarazem trzy możliwości stosunku do prawdy (stopnie otwartości na nią):

  • ten, który nic nie widzi (król, policja);
  • ten, który widzi, że pierwszy nie widzi i to wykorzystuje, ukrywając rzecz, o którą chodzi (prawdę) w sposób paradoksalny — poprzez pozostawienie jej na wierzchu (królowa, wykorzystująca fakt, że nie widzi król, minister, wykorzystujący to, że nie widzi królowa);
  • ten, który wykorzystuje przebiegłość drugiego i zawłaszcza rzecz pozostawioną na wierzchu (minister wykorzystujący przebiegłość królowej, detektyw wykorzystujący przebiegłość ministra) 6.

Ale gra na tym się przecież nie kończy, chociaż kończy się opowiadanie Poego. Jest ono inspirujące właśnie dlatego, że tak jak nie posiada końca, nie posiada początku. Ukazana tu rozgrywka między detektywem a ministrem nie rozpoczęła się tylko na prośbę bezsilnej wobec — danej w opowiadaniu — sytuacji policji. Detektyw był emocjonalnie zaangażowany w przechytrzenie ministra, który kiedyś miał nad nim przewagę z powodów politycznych. Szczegółów sytuacji zaistniałej w praczasie opowiadania autor bliżej nie nakreśla, zaznacza jednak, że sprawa opisywana w opowiadaniu jest tylko konsekwencją jakiegoś wcześniejszego łańcucha zdarzeń. Łańcuch ten ciągnie się także dalej, poza opowiadanie…

CD może N

1 E. A. Poe, Skradziony list, w: Opowiadania, t. 1, wyb. W. Kopaliński, przeł. S. Wyrzykowski, Warszawa 1989.
2 G. Deleuze, Po czym rozpoznać strukturalizm?, przeł. S. Cichowicz, w: Drogi współczesnej filozofii, wyb. M. J. Siemek, Warszawa 1978, s. 308–314.
3 J. Derrida, La carte postale, de Socrate ŕ Freud et au–delŕ, Paris 1980.
4 K. Loska, Kino jako karta pocztowa, w: „Kultura współczesna” nr 1–2 (9–10) 1996, Warszawa, s. 110–117.
5 Tamże. 6 J. Lacan, La seminaire sur „La Lettre volée”, w: Écrits, Paris 1966, s. 24.

Uderz w stół
Agnieszka Doda

urodzona w 1971 r. – polska psychoanalityk, dr hab. nauk humanistycznych, profesor uczelni Wydziału Antropologii i Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Instytutu Filozofii Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze