W McPułapce
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 votes
Wyczyść

George Ritzer, McDonaldyzacja społeczeństwa, Warszawa 1999

W makdonaldyzacji znajdują swe odbicie główne cechy postmodernizmu, jakimi są brak głębi intelektualnej, osłabienie więzi międzyludzkich czy utrata poczucia historii. Mamy do czynienia z „pożeraniem na chybił trafił wszystkich stylów z przeszłości”, a relacje między personelem a klientami to jedynie „fałszywe bratanie się” wedle ściśle określonego scenariusza.

Kiedy w 1938 roku bracia Mack i Dick McDonald otwierali swoją pierwszą restaurację w Kalifornii, w najśmielszych nawet fantazjach nie mogli widzieć, jak złote łuki McDonaldsa stają się dla wielu symbolem cywilizacji Zachodu.

Po świętym Mikołaju

Już w 1955 roku konsumenci uznali sieć restauracji za „jeden z najważniejszych obiektów kultury materialnej”, a badania przeprowadzone w szkołach w roku 1986 dowiodły, że 96% dzieci rozpoznaje bez większego trudu Ronalda McDonalda, stawiając go tym samym pod względem popularności na drugim miejscu po św. Mikołaju! Bracia założyciele zdziwiliby się też zapewne na dźwięk słowa „makdonaldyzacja”, zdefiniowanego przez Georga Ritzera jako „proces stopniowego upowszechniania się zasad działania restauracji szybkich dań we wszystkich dziedzinach życia społecznego w Stanach Zjednoczonych oraz na całym świecie”. Pytanie: zdziwiliby się czy przerazili? Treść definicji może bowiem przyprawiać o dreszczyk, podobnie jak dziesiątki przykładów i wnikliwe obserwacje, z których utkana jest McDonaldyzacja społeczeństwa.

George Ritzer — profesor socjologii Uniwersytetu w Maryland — sformułował swoją tezę w oparciu o weberowską teorię dotyczącą biurokracji. Weber określa ją jako nieludzką i zniewalającą, snuje czarne wizje społeczeństwa oplecionego jej siecią, ogarniającą coraz to nowe obszary życia i zmieniającą się w klatkę, z której niebawem nie będzie już wyjścia.

Czy makdonaldyzacja jest następczynią biurokracji? Ritzer stara się tego dowieść, analizując w jej kontekście główne cechy systemu racjonalnego, bo tak Weber nazywa biurokrację. Nie ograniczając się jedynie do Królestwa Hamburgerów, przedstawia pęd do racjonalizacji w świecie polityki, szpitalach, uniwersytetach, gospodarstwach domowych etc. Z Autorem można się zgodzić lub nie, lecz precyzja i rzetelność analizy są niezaprzeczalne. W tej części książki pojawia się wiele błyskotliwych spostrzeżeń. Cytowane poniżej dotyczy jednej z cech systemu — przewidywalności: „Widzowie lubią ciągi dalsze, chętnie wydają pieniądze na znajomy, więc «bezpieczny», film. To tak jak z jedzeniem w McDonaldzie, nie jest specjalnie udane, ale wiadomo, czego się po nim spodziewać”.

Innym czynnikiem jest, paradoksalnie, iluzoryczność. Zdaniem Ritzera, to złudzenie efektywności, przewidywalności i pozostałych cech decyduje o sukcesie makdonaldyzacji. Pisze: „McDonald sprawia iluzję, że jego klienci świetnie się bawią, że otrzymują górę frytek i że kupując u niego posiłek, robią świetny interes”.

Całość obrazu uzupełniają opisy poprzedniczki makdonaldyzacji, jaką dla Autora była m.in. taśma montażowa. Ritzer cytuje tu jednego z krytyków kwitującego bary szybkiej obsługi określeniem „maszyny do karmienia”. Proces unifikacji tak szczegółowo badany nie jest według niego niczym nowym, lecz jedynie ukoronowaniem tendencji obecnych w całym stuleciu.

Kuzynka postmodernizmu

Socjolog nie unika kwestii spornych, polemizując z Danielem Bellem, który twierdzi, jakobyśmy znajdowali się obecnie w społeczeństwie postindustrialnym. Wskazywać na to miałby odwrót od zachowań skrępowanych przepisami oraz nacisk położony na twórczą inwencję pracowników, w odróżnieniu od mechanicznego wykonywania obowiązków. Tymczasem za ladą Burgerkinga — krewniaka naszego McDonalda —„nawet wytresowana małpa dałaby sobie radę”, mówią członkowie personelu restauracji. W zmakdonaldyzowanym świecie panuje nadal ścisła hierarchia, zaś drobiazgowe przepisy dławią w zarodku ewentualne próby inwencji własnej (w podręczniku dla makdonaldystów Ray Kroc precyzował co do milimetra grubość frytki i nakazywał, by z 2 kg sera otrzymywać ani nie mniej, ani nie więcej niż 71 plasterków). Pojawia się tu problem dehumanizacji środowisk pracy: od pracownika wymaga się, aby korzystał zaledwie ze znikomego procentu swych umiejętności. Skłania to do postawienia sobie pytania: co dalej? Czy za parę lat będziemy składać zamówienie, patrząc w świecące żarówki oczu robotów, stokroć bardziej przecież efektywnych i przewidywalnych niż sfrustrowana kelnerka?

W makdonaldyzacji znajdują swe odbicie główne cechy postmodernizmu, jakimi są brak głębi intelektualnej, osłabienie więzi międzyludzkich czy utrata poczucia historii. Mamy do czynienia z „pożeraniem na chybił trafił wszystkich stylów z przeszłości”, a relacje między personelem a klientami to jedynie „fałszywe bratanie się” wedle ściśle określonego scenariusza.

George Ritzer nie sili się wcale na profetyzm, podkreśla, że chciałby się mylić w swoich dywagacjach na temat zgubnych skutków makdonaldyzacji. Nie zamyka też oczu na niewątpliwe zalety procesu, jakimi są dostępność towarów i usług czy przedsięwzięcia Ronalda McDonalda: szkolenie zawodowe młodzieży lub pomoc pracownikom w ukończeniu studiów.

Czytelnik może się zbuntować przeciw sądowi o makdonaldyzacji większości uczelni i spytać: czy to nie lekka przesada? Jako studentka nie czuję się wcale „przesuwającym się na pasie transmisyjnym naczyniem, w które mechanicznie wlewa się wiedzę”, bo wiem, że kameralność i partnerskie więzi wszystkich wykładowców ze wszystkimi studentami na roku, liczącym nieraz sto lub więcej osób, są praktycznie niemożliwe. Nie sposób jednak zlekceważyć wiejących grozą przykładów makdonaldyzacji w sferze narodzin i śmierci, kasandryczne wizje McPorodówek i McUmieralni przeplatają się tu z refleksjami o eutanazji i aborcji — rzekomymi racjonalizacjami ludzkiego życia. Pytania i wątpliwości rodzące się w czasie lektury, a dotyczące nieraz kwestii drażliwych, czynią ją godną polecenia.

Wieśmac Kowalskiego

Jedno z takich pytań może brzmieć: jak wygląda nasza polska makdonaldyzacja? Bary szybkiej obsługi królują niepodzielnie przy każdym większym centrum handlowym, hipermarkecie czy stacji benzynowej, wchodzą niemal pod nogi potencjalnemu klientowi, kusząc ogrodzonymi płotkiem McOgródkami. Zatem zdrożony warszawiak może przysiąść przy stoliczku obok skrzyżowania dwóch najruchliwszych ulic stolicy i w przyciężkawej atmosferze unoszących się spalin rozkoszować się smakiem bladej bułki z kotletem jako żywa reklama idiotycznego szyldu głoszącego zza płotka, że „Wieśmac podbija miasto”. Z miłości do konsumenta polski McDonald oferuje za słoną opłatą swe wnętrza małoletnim fanom frytek, których rodzice stwierdzili, że urodzinowy McKinderbal to wychowawczy strzał w dziesiątkę.

Jednak z drugiej strony mania rodzinnych wypadów na McObiadek nie przekroczyła jeszcze granic Polski: interes kwitnie głównie dzięki wagarującym licealistom, plotkującym przyjaciółkom i parom zakochanych.

Makdonaldyści budują mit o własnej doskonałości i efektywności, ułatwiają klientowi życie, filetując kurczaki z nieestetycznych kości, by jak najlepiej się sprzedać. Ale nie tylko kurczaki i hamburgery są w cenie, bo jak się okazuje, sprzedać można dosłownie wszystko — trzeba tylko umiejętnie (czytaj estetycznie) opakować. Tak zapewne pomyśleli twórcy serialu dokumentalnego Pierwszy krzyk emitowanego od paru miesięcy przez TVP. Złakniony rewelacji telewidz może przez 30 minut śledzić autentyczne, nieraz bardzo skomplikowane, perypetie życiowe ciężarnych kobiet, przygotowujących się do rozwiązania. Niebezpieczeństwo serialu tkwi w tym, że mimo sztuczności dialogów, które „muszą wypaść naturalnie”, bardzo przyjemnie się go ogląda. Pytanie tylko, czy rozmowa psychologa z matką oddającą do adopcji swoje nienarodzone jeszcze dziecko powinna odbywać się przy kamerze telewizyjnej? Tak! — powie makdonaldysta.

Kolejnych przykładów nie trzeba daleko szukać. W styczniowym numerze „Wprost” ukazał się artykuł Krzysztofa Grabowskiego pt. „McSolidarność” o planach stworzenia w Stoczni Gdańskiej nowoczesnego muzeum pełnego atrakcji rodem z Disneylandu, jak chociażby walki z wirtualnym ZOMO.

Nie mylił się Ritzer, twierdząc, że ślady makdonaldyzacji można dostrzec we wszystkich dziedzinach życia. Nie brak ich niestety i na naszej scenie politycznej, gdzie pojawiają się w postaci soc–postmodernizmu — używam sformułowania ojca Macieja Zięby, trafnie oddającego polski charakter tego procesu. Daleko posunięty ahistoryzm jednej z partii dał o sobie znać podczas jej kongresu: wielkie słowa podkreślające wagę pamięci narodowej padały w atmosferze ogólnej wesołości i tańców disco–polo, przeplatane uwagami lidera sugerującymi, że „naród, który żyje nieustannie historią, staje się bezradny wobec przeszłości”. Usuwając z kierowniczych stanowisk osoby niepozwalające tak całkiem o historii zapomnieć, partia ukazała swoje Nowe Oblicze, a przy tym wysokoprocentową efektywność, o której informowały telebimy wyświetlające rankingi popularności (swojego czasu nad McDonald’sami umieszczane były wielkie tablice z liczbami sprzedanych hamburgerów…).

Absurdem byłoby wydawanie jednoznacznych sądów na temat stopnia zmakdonaldyzowania polskiego społeczeństwa, ponieważ głosów sprzeciwu wobec tego zjawiska nie brakuje. Już u Ritzera przeczytamy o proteście mieszkańców Krakowa przeciwko otwarciu McDonald’sa na Starym Rynku, warszawiacy zbojkotowali pomysł Michaela Jacksona otwarcia w mieście parku tematycznego. Może nawet doczekamy się realizacji planu konkurencyjnego, tzn. powstania parku rdzennie polskiego, w którym bawiące się dzieci poznawałyby historię narodu? Na wszelki wypadek lepiej podejść do tego z rdzennie polskim pesymizmem.

Klatka z gąbczastego ciasta

Teraz odrobina wskazówek praktycznych. Jak przetrwać w zmakdonaldyzowanym świecie? Pół żartem, pół serio spisuje Ritzer długą listę przykazań np.: „unikaj jedzenia frytek” lub „jeśli zadzwoni do ciebie telefon, łagodnie połóż słuchawkę na ziemi i pozwól mu gadać, w ten sposób przynajmniej na chwilę ochronisz przed nim innych”. Weberowska klatka biurokracji zmieniła się, zdaniem Georga Ritzera, w „klatkę makdonaldyzacji”. Do głębszej refleksji skłaniają wymienione przez Autora różne rodzaje owych klatek. Jej pręty mogą być aksamitne, co czyni ją w rezultacie przytulnym mieszkankiem, albo gumowe, co sprawia, że można z niej uciec i po zjedzeniu porcji frytek zająć się „nieracjonalizowanymi” czynnościami, np. buszowaniem po antykwariatach czy rozbijaniem biwaku w dziewiczym lesie. Jednak Ritzer, bojownik–pesymista, widzi ją jako żelazną.

Myślę, że klatka makdonaldyzacji ulepiona jest po prostu z gąbczastego ciasta hamburgera: pozornie miękka i niegroźna, ale ograniczająca horyzont widzenia. Jej niebezpieczeństwo polega na tym, że niektórzy wcale nie mają ochoty z niej wyjść, gdyż nie dostrzegają żadnego zniewolenia w kolejnych udogodnieniach swojego życia.

George Ritzer w interesujący sposób pomaga je dostrzec, a szczęśliwcom niezamkniętym w klatce dostarcza materiału do rozmyślań i polemik na temat rozlicznych pułapek naszej cywilizacji.

W McPułapce
Katarzyna Wiśniewska

urodzona w 1979 r. – absolwentka filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, publikowała w „Azymucie”, „Znaku”, „Tygodniku Powszechnym” i „W drodze”. Mieszka w Warszawie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze