Prawda o naszej wierze wychodzi w praktyce, każdego dnia. To, że ktoś będzie nadzwyczajnym czcicielem takiego czy innego świętego, że będzie bardzo gorliwie się modlił podczas mszy świętej i dużo mówił o Panu Bogu, również publicznie, to naprawdę niewiele znaczy.
Rozmawiają Wacław Oszajca SJ i Katarzyna Kolska
Kilka tygodni temu czytaliśmy w niedzielę Ewangelię, w której padło dość dramatyczne pytanie Jezusa: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Jak sobie ojciec na nie odpowiada?
Warto tę wypowiedź osadzić w konkretnym kontekście. Jezus wie, że z trudem dociera do ludzi ze swoim posłannictwem, ze swoją koncepcją Boga i wspólnoty wierzących. Apostołowie nie do końca rozumieją, o co Mu chodzi. Stara się ich przekonać do siebie, zbudować z nimi więź, bo trudno, żeby Mu uwierzyli, jeśli się z Nim nie zaprzyjaźnią. Stąd to pytanie, czy ten człowiek – bo Syn Człowieczy to przecież człowiek – z którym są w dzień i w nocy, jest godny zaufania? Jeśli tego zaufania nabiorą, wówczas potwierdzą to, co Jezus pragnie im przekazać.
To pytanie oczywiście wybrzmiewa również dzisiaj – czy my, tak jak apostołowie, próbujemy zrozumieć, o co chodzi Jezusowi? Odnoszę wrażenie, że mamy z tym ogromny problem. Jezus, ten ewangeliczny, nie pasuje do dzisiejszej mentalności. Bo jeśli Go nazywamy Zbawicielem, Pomazańcem, Królem, to te słowa niewiele mówią współczesnemu człowiekowi.
No tak, ale z drugiej strony tego samego Zbawiciela, Pomazańca, Króla poznajemy jako tego, który jest z ludźmi, który z nimi je, który uzdrawia, który nie osądza, który jest łagodny.
I w tym kierunku trzeba iść, jeśli chcemy, żeby nauka Chrystusa dotarła do współczesnego człowieka. Wtedy są dwa wyjścia: albo ktoś Mu zaufa i będzie pogłębiał tę więź, albo ją zaniedba. Jest właściwie jeszcze trzecie wyjście – ktoś może uznać, że propozycja Chrystusowa nie objaśnia życia, więc nie ma powodu, żeby w ogóle sobie nią zawracać głowę.
Bez więzi nie ma wiary?
Nie ma. Bo więź oznacza zaufanie, a z zaufania bierze się zmiana myślenia, sposobu postępowania. Tymczasem my w Kościele wymagamy zachowań bez przekonań. Stąd mamy niejednokrotnie taką dość pokraczną pobożność, dewocję. Rozum śpi, bo zagraża pobożności. Weźmy epidemię – nie liczy się zdanie lekarzy, nie liczy się zdanie fachowców, którzy kierują się wiedzą i doświadczeniem – myślę na przykład o szczepionkach i o komunii na rękę – bo pobożność jest ważniejsza. W ten sposób ośmieszamy Pana Boga. Wymagamy cudów, zapominając, że największym cudem, jaki Pan Bóg sprawił, jest ludzki rozum.
Oceń