Wady główne, nazywane przez nas niekiedy grzechami głównymi, to bardzo ciekawa lista. Nie ma na niej grzechów naprawdę ciężkich: morderstw, kradzieży, rozbojów. Są za to wymienione słabości, które moglibyśmy uznać za zupełnie niegroźne przywary – na przykład nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Gdzież mu do zabójstwa! Mało tego. Czyż nie każdy musi jeść? To zaś, że niekiedy przesadzimy i nie powiemy w porę: „Dość!”, to raczej słabostka niż wielki grzech. Niby racja. Dlaczego zatem słabostka trafiła na tak poważną listę? Właśnie dlatego, że to, co wygląda na słabostkę, tolerowane i niezauważane przez dłuższy czas potrafi zgubnie wpływać na nasze życie. Kiedy pojawia się ten moment, że zaczynamy zajadać problemy? Kiedy nie potrafimy odstresować się inaczej niż za pomocą alkoholu? Kiedy zaczynamy niszczyć sobie zdrowie i życie, nie zważając na to, co i ile jemy czy pijemy? Tak działają wady główne. Chciałbym się dziś przyjrzeć siedmiu wadom, czyli potencjalnym zagrożeniom tkwiącym w kaznodziejstwie internetowym. Czy to oznacza, że uważam tę formę przepowiadania za złą? Żadną miarą. Tak samo jak nie uważam za nic złego jedzenia czy picia. Ale mam poczucie, że nie jest to forma wolna od niebezpieczeństw.
Rozwód słowa z sakramentem
Znajomy ksiądz opowiedział mi kiedyś ciekawą historię. Zaprosił do kościoła, w którym jest proboszczem, jednego z popularnych internetowych kaznodziejów. Znany mówca przyciągnął wielu słuchaczy. Ksiądz, słuchając w zakrystii homilii głoszonej podczas Eucharystii, przygotowywał się do wyjścia z tacą. Kiedy kaznodzieja skończył, ksiądz rzucił okiem na ekran kościelnego monitoringu i zdziwiony zauważył, że po kazaniu wielu ludzi zaczęło wychodzić z kościoła. Ponieważ kościół opuszczało sporo osób, pomyślał nawet, że coś się stało. W treści homilii, którą sam słyszał, nie było nic, co mogłoby sprowokować ludzi do wyjścia ze świątyni. Postanowił więc sprawdzić, co się stało. Kiedy znalazł się przy głównych drzwiach, sporo ludzi wciąż jeszcze wychodziło. Zatrzymał kilka osób i zadał im to samo pytanie: „Czy coś się stało? Dlaczego wychodzicie?”. Zdziwieni słuchacze nie bardzo rozumieli, o co księdzu chodzi. Odpowiedzi były jednak zaskakująco podobne: „Nie, nic się nie stało. Ja nie przyszedłem na mszę. Chciałem tylko posłuchać X, którego znam z sieci”.
Można byłoby powiedzieć, że opisana sytuacja jest zupełnie normalna i że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa również katechumeni albo pokutnicy musieli opuścić świątynię tuż po liturgii słowa. To wszystko prawda, ale tym razem z kościoła po homilii nie wychodzili ani katechumeni, ani pokutnicy, tylko zwykli wierni, którzy kompletnie nie byli zainteresowani uczestnictwem w Eucharystii, a jedynie zobaczeniem i posłuchaniem internetowego kaznodziei. Przytaczam tę historię, bo myślę, że jest ona symptomatyczna wobec zjawiska, które głęboko dotyka dziś Kościół w Polsce. Zjawiskiem tym jest oderwanie głoszonego i słuchanego słowa od sakramentów – zwłaszcza od sakramentu Eucharystii. Mówi się niekiedy o protestantyzacji albo pentakostalizacji wspólnot katolickich w Polsce. Zazwyczaj jako przyczynę wskazuje się działalność tzw. ruchów odnowowych. Myślę jednak, że proces nazywany protestantyzacją zaczyna się w takim sposobie przepowiadania, który odrywa głoszone słowo od celebracji
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń