Po co nam odpusty?
fot. chuttersnap / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Nerw święty. Rozmowy o liturgii

0 opinie
Wyczyść

Nauka o odpustach przypomina, by spowiedzi nie traktować jak magii, która w cudowny sposób rozwiązuje wszystkie życiowe problemy, lecz jak sakrament, który gładząc grzechy, wprowadza na drogę nawrócenia i pokuty.

Kiedy dominikanin zabiera się do pisania o odpustach, każdemu, komu nieobca jest historia Kościoła, powinno się zapalić pomarańczowe światło. Przecież to właśnie nie do końca poprawna interpretacja odpustów oraz nadużycia z nimi związane doprowadziły ostatecznie do wystąpienia Marcina Lutra.

Po co nam zatem odpusty? Czy nie jest to zbędny balast lub temat tabu, którym ze względu na ekumeniczną polityczną poprawność lepiej się nie zajmować? Zanim dotrzemy do końcowego stwierdzenia „tak” lub „nie”, warto włożyć odrobinę wysiłku w próbę zrozumienia, kiedy i w jakim kontekście zrodziły się odpusty oraz jak prawidłowo powinno się do nich podchodzić. Bez tego, niestety, wciąż będziemy ryzykować poruszanie się niekoniecznie we właściwym kierunku, i przyznawanie racji przede wszystkim emocjonalnej sile argumentów.

Odpuszczenie

Co o odpustach przeczytać można w Kodeksie Prawa Kanonicznego? Kanon im poświęcony znajduje się w części dotyczącej sakramentu pokuty. To przez pryzmat tego sakramentu musimy patrzeć na instytucję odpustów. Odpust nie jest bowiem świętem parafii, podczas którego proboszcz mniej lub bardziej skutecznie namawia, by przyjść do kościoła, a sklepikarze z radością zacierają ręce w nadziei na duży utarg. Nie jest też formą promocji, na którą załapać się mogą zmarli czy bardziej zaradni kościelnie. Czym zatem jest?

„Odpust jest to darowanie wobec Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu pewnych określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych” (kan. 992).

Żeby zrozumieć przytoczoną definicję, musimy odpowiedzieć na trzy pytania: po pierwsze, co oznacza „kara doczesna za grzechy”, po drugie, w jakim sensie Bóg może odpuścić grzechy, pozostawiając jednocześnie jakąś karę, i wreszcie: co to jest „skarbiec zadośćuczynień Chrystusa i świętych”.

Słowo „odpust”, po łacinie indulgentia, zostało zapożyczone z języka świeckiego. W starożytności indulgentia oznaczała „odpuszczenie”, „absolucję” w odniesieniu do wyzwolenia ze stanu niewolników. Odpust w znaczeniu teologicznym pojawia się dopiero w XII wieku. Wyraża zatem praktykę Kościoła (consuetudo ecclesiastica) w konkretnym momencie jego rozwoju. Ma to daleko idące konsekwencje: odpusty – w odróżnieniu od siedmiu sakramentów – nie pochodzą z ustanowienia Bożego. Na próżno ich także szukać w Piśmie Świętym. Skąd zatem się wzięły?

Pierwsi chrześcijanie nie znali sakramentu pokuty w dzisiejszej formie: nie uczyli się na pamięć pięciu warunków dobrej spowiedzi, nie korzystali też z konfesjonału. Nie oznacza to jednak, że nie było sakramentu lub że wszystko, co pozostało, to późniejsze dodatki, które należy obśmiać i wyrzucić, domagając się powrotu do Kościoła pierwszych wieków. Bynajmniej. Po prostu inna była praktyka sprawowania tego sakramentu, bo w różnych momentach swojej historii Kościół różnie odpowiadał na potrzeby czasu. Notabene: pod tym względem wydaje się, że sakrament pokuty zawsze znajdował się w kryzysie, nie tylko dzisiaj, jak wieszczą niektórzy.

System taryfowy

W średniowiecznej Europie w miejsce wcześniejszej publicznej pokuty pojawił się i na kilka wieków zadomowił penitencjarny „system taryfowy”, w którym konkretnemu grzechowi przypisana była konkretna pokuta. I to wcale nie symboliczna, jak dziś jesteśmy przyzwyczajeni (dziesiątka różańca, krótka modlitwa lub fragment z Pisma Świętego). Zdarzało się niestety, że z praktycznych względów była ona niewykonalna. System taryfowy nie należał do elastycznych, nie brał pod uwagę sytuacji osobistej penitenta. Jego surowość tłumaczy to, że narodził się w środowisku monastycznym. Wszystko odbywało się zgodnie z procedurą: wyliczenie grzechów i za konkretne przewinienie – konkretna pokuta. Żadnej dyskusji. Z tego powodu proces pojednania ciągnął się niejednokrotnie latami, nie tylko uniemożliwiając pokutnikom pełne uczestnictwo w życiu społeczeństwa i Kościoła, lecz także narażając ich na śmierć w takim stanie. To właśnie w tym kontekście na horyzoncie pojawiły się dwa rozwiązania: albo inna pokuta jako substytut tej nałożonej, albo wstawiennictwo i instytucja pokuty zastępczej.

Pierwsze rozwiązanie jedynie częściowo niwelowało zmartwienie pokutników, drugie odwoływało się do przywileju męczenników z III wieku. Mowa o problemie upadłych chrześcijan, tak zwanych lapsi, którzy zawiedli podczas prześladowań, a którzy – zrozumiawszy następnie własną słabość – prosili o przywrócenie do pełnej jedności z Kościołem. Jeśli chrześcijanie, którzy wytrwali w godzinie próby, gotowi ponieść śmierć, wstawili się u biskupa za odstępcami, wówczas mógł on (tylko on) darować nałożoną pokutę. Innymi słowy lapsi w części wypełniali wyznaczoną pokutę, resztę dopełniało libellum męczennika, w którym zapewniał o wstawiennictwie za konkretnym grzesznikiem. Owo wstawiennictwo trzeba rozumieć właściwie: nie tyle miało ono wyeliminować pokutę, co dawało możliwość jej skrócenia lub uproszczenia. Odbywało się także przed publicznym aktem pojednania z Kościołem.

Krucjata jako pokuta

W X wieku pojawia się w Kościele tendencja, by większy nacisk kłaść na szczegółowe wyznanie grzechów oraz by traktować je jako część pokuty. Każdy, kto się spowiadał, wie bowiem, że wyznanie grzechów nie jest ani przyjemne, ani łatwe. Wspomnianym przemianom towarzyszy także jedno, niezmienne przeświadczenie: z każdym grzechem (peccatum) związana jest należna mu kara (poena). Trochę jak w życiu codziennym: nie wystarczy powiedzieć „przepraszam”, choć to konieczne. Ważne jest także odpokutowanie za popełnione zło. Podobnie w relacjach z Bogiem: za grzech należy zadośćuczynić albo na ziemi – wraz z pokutą, którą zainicjowało wcześniejsze wyznanie grzechów – albo, gdy zabraknie czasu, po śmierci. Taką możliwość otwierał przed grzesznikiem czyściec. Nie są to jednak dwie odrębne rzeczywistości, lecz jedna, choć podzielona granicą czasu. Istnieje zatem efektywne powiązanie między nimi, między pokutą w tym życiu i karą doczesną w czyśćcu. Proces pokuty traci więc swoje wcześniejsze, tak istotne, znaczenie. O ile wcześniej w centrum stała nakierowana na nawrócenie praktyka pokutna, którą wykonywało się w trakcie całego doczesnego życia, o tyle z czasem ustępuje ona miejsca idei kary doczesnej za grzechy, którą trzeba dopełnić po śmierci, w czyśćcu.

Spróbujmy raz jeszcze, innymi słowami, opisać przemiany, które się dokonały. Otóż pokuta nadal obowiązuje, choć równoczesne podkreślenie wagi wyznania grzechów oraz rozgrzeszenia, zdolnego zniwelować znaczną część pokuty oraz kary doczesnej, sprawiło, że czas pokuty się skrócił. Nie oznacza to jednak, że zniknął zupełnie. Uczestnictwo w celebracjach liturgicznych pod przewodnictwem biskupa, na przykład w uroczystości poświęcenia kościoła, mogło być traktowane jako dzieło pokutne. Biskupi jednak często dołączali dodatkowe warunki, takie jak jałmużna czy ofiary na budowę świątyni, by nie sprowadzać mszy do dzieła pokutnego. Na przykład papież Urban II był przekonany, że udział w krucjacie – dobrym dziele w obronie Kościoła – całkowicie niweluje pokutę, a zarazem całość kary doczesnej za grzechy dotychczas popełnione.

Fundusz inwestycyjny

W tej właśnie optyce rodzi się praktyka odpustów sensu stricto. Interesujące, że w XI i XII wieku papieże udzielają ich rzadko, w przeciwieństwie do niektórych biskupów, którym odpusty otwarły drogę do nadużyć. Sobór Laterański IV w 1215 roku próbuje uregulować tę kwestię, przeciwdziałając ich lekkomyślności:

„Nierozważne i nadmierne odpusty, których nie wstydzą się udzielać niektórzy zwierzchnicy Kościołów, są lekceważeniem [władzy] kluczy Kościoła oraz osłabianiem pokutnego zadośćuczynienia. Dlatego postanawiamy, że z okazji konsekrowania bazyliki odpust nie może przekraczać okresu jednego roku, niezależnie od tego, czy dokona jej jeden biskup czy wielu; w rocznicę zaś poświęcenia złagodzenie nakazanych pokut nie może przekroczyć czterdziestu dni. Chcemy także, ażeby listy odpustowe wydawane przy rozmaitych okazjach podawały właśnie tę liczbę dni, ponieważ biskup Rzymu, posiadający pełnię władzy, zachowuje zazwyczaj w tych sprawach takie ograniczenie” (Kan. 62, 6).

Kościół usiłował więc uporządkować zagadnienie odpustów i nadać im pewne ramy. W znacznej mierze dokonało się to już wcześniej, w drugiej połowie XII wieku, dzięki scholastyce, która próbowała teologicznie opisać obecną praktykę. Tym, co budziło niepokój teologów, było niebezpieczeństwo udzielania odpustów w sposób całkowicie zautomatyzowany, bez konieczności wewnętrznego nawrócenia. Wówczas taką praktykę można by potraktować jak fundusz inwestycyjny, mający po śmierci zagwarantować dostatnie życie.

Z czasem teologowie pogłębiają teorię „skarbca Kościoła” (thesaurus ecclesiae), pokazując, że we Krwi Chrystusa mamy nie tylko odpuszczenie grzechów (por. Mt 26,28), lecz także zadośćuczynienie za wszystkie grzechy całego świata, wszystkich czasów. W tę optykę wpisuje się także krew męczenników. Skarbiec, o którym mowa, jest zatem w posiadaniu Kościoła. Może on nim dysponować w sposób dowolny. Swego rodzaju nowość stanowi owa dobrowolność: o ile wcześniej miała ona swe źródło w modlitwie wstawienniczej Kościoła, teraz dołączył także element prawny. A zatem to, co odnosi się do odpustu, nie jest tylko problemem równowagi między grzechem i pokutą, lecz czymś znacznie więcej. To, czego pokuta nie zdoła spełnić, dopełnione zostaje przez thesaurus ecclesiae.

W obawie przed śmiercią chorego Piusa IV, a tym samym w lęku, by nie przedłużać trwającego już ponad 18 lat Soboru Trydenckiego, w trakcie ostatniej XXV sesji (4 grudnia 1563) Ojcowie ograniczyli się zaledwie do kilku punktów dyscyplinarnych w dekrecie o odpustach:

„Ponieważ Chrystus udzielił Kościołowi władzy udzielania odpustów, a Kościół od najdawniejszych czasów korzystał z tej władzy otrzymanej od Boga, święty sobór naucza i poleca, aby zachować w Kościele praktykę udzielania odpustów, która jest nader zbawienna dla ludu chrześcijańskiego i potwierdzona autorytetem świętych soborów. Kościół wyklucza natomiast ze swej społeczności tych, którzy twierdzą, że odpusty są bezużyteczne i tych, którzy odmawiają Kościołowi władzy ich udzielania. Pragnie, żeby przy nadawaniu odpustów zachowano umiar, wedle od dawna przyjętego w Kościele zwyczaju nie osłabiania dyscypliny kościelnej przez nadmierną łatwość ich uzyskiwania. Pragnąc usunąć i naprawić nadużycia, które wkradły się do praktyki udzielania odpustów, i z powodu których wspaniałe słowo »odpust« staje się dla heretyków bluźnierstwem, ogólnie postanawia w tym dekrecie, że należy gruntownie zwalczać wszelkie niegodne metody zdobywania odpustów dla zysku, skąd wynikają liczne nadużycia wśród ludu chrześcijańskiego (…)”.

Spowiedź to nie magia

Dotarliśmy więc do obecnych czasów, choć nie znajdziemy tu wielu nowości. Ojcowie Soboru Watykańskiego II nie zaakceptowali przedstawionego im schematu na temat odpustów. Do tematu powrócił jednak papież Paweł VI, który we wstępie do konstytucji apostolskiej Indulgentiam doctrina z 1967 roku podał definicję, dając teologom sygnał i klucz do ich nowej teologicznej interpretacji. Przytacza ją także, wspomniany przeze mnie na początku, Kodeks Prawa Kanonicznego oraz Katechizm Kościoła Katolickiego (nr 1471).

By nie utknąć w teologicznych niuansach, lecz ze świadomością historii oraz możliwych nadinterpretacji, zapytajmy na koniec, czy w obecnych czasach nauka Kościoła o odpustach może nam coś wartościowego powiedzieć? A jeśli tak, to co?

Po pierwsze, wyraża ona podejście Kościoła do grzechu, nie ograniczając go do sakramentalnego rozgrzeszenia (lub jego braku). Przypomina, że każdy grzech nie tylko dotyka Boga, choć oczywiście też, lecz ma też następstwa, reliquiae peccati, które nie znikają automatycznie tuż po odpuszczeniu grzechów. Jak głęboko sięgają one w relacje międzyludzkie, przeszkadzając i wywołując różnorakie kryzysy, najlepiej może zaświadczyć obecna popularność psychologów. Innymi słowy, nauka o odpustach przypomina, by spowiedzi nie traktować jak magii, która w cudowny sposób rozwiązuje wszystkie życiowe problemy, lecz jak sakrament, który gładząc grzechy, wprowadza na drogę nawrócenia i – nie bójmy się niemodnego oraz unikanego dziś słowa – pokuty.

Po drugie, odpusty są „tak” skierowanym przez wspólnotę wierzących do grzesznika, któremu odpuszczono już grzechy. Kiedy traktujemy to, co dzieje się między Bogiem a nami, jako „moją prywatną sprawę”, ryzykujemy sprowadzenie Kościoła wyłącznie do ziemskiej instytucji. Nauka o odpustach przypomina, że w zmaganiu się z grzechem oraz jego konsekwencjami nie jesteśmy sami. Jakkolwiek górnolotnie to brzmi, mamy za sobą wstawiennictwo Kościoła, nie tylko w jego widzialnym wymiarze. Notabene w encyklice „na cztery ręce” Lumen fidei papież Franciszek idzie dalej, pokazując, że „wiara z konieczności ma formę kościelną”. Zatem w odpustach „tak” wspólnoty Kościoła (także jako rzeczywistości ponadnaturalnej) przekracza „tak” zranionej jednostki i je wspiera: „Nie zostawiamy Cię samego, ale idziemy dalej razem z Tobą”. W takiej perspektywie z odpustami jest tak jak z chrześcijańską modlitwą, która zaczyna się od Chrystusa i zostaje dopełniona przez Niego samego i Jego świętych (thesaurus ecclesiae). Dotyczy to także tych momentów, w których doświadczamy realnych, duchowych trudności, „przechodząc przez ciemną dolinę” (por. Ps 23,4), mając zarazem świadomość, że są inni, którzy za nas się modlą. To istotne zawłaszcza wtedy, gdy mamy ochotę, by na odpusty patrzeć jedynie przez pryzmat kościelnego dekretu, do nabycia w taki czy inny sposób, prawnych warunków do jego uzyskania. Nie oznacza to bynajmniej, że autorytet Kościoła należy odrzucić. Tak jak we wcześniejszych wiekach urząd biskupa był gwarantem skuteczności wstawiennictwa danego świętego, tak w obecnie jest nim autorytet Stolicy Apostolskiej, która określa precyzyjnie, jaki czyn pokutny należy „wykonać”. Oczywiście, w żaden sposób nie chodzi tu o odklepanie przepisanych modlitw, które zagwarantują nam zbawienie, lecz o wejście na drogę modlitwy i pokuty. Zazwyczaj jej początek stanowią: „Ojcze nasz”, „Wierzę w Boga”, modlitwa w intencjach wyznaczonych przez papieża, wyrzeczenie się przywiązania do grzechu, bycie w stanie łaski uświęcającej, no i oczywiście samo dzieło pokutne… Warto zauważyć, że zawężenie prawa udzielania odpustów wyłącznie do biskupa Rzymu skutecznie wyeliminowało nadużycia, z którymi borykały się wcześniejsze pokolenia. Konieczne jest jednak poprawne rozumienie odpustów także z naszej strony, by nie taktować ich w sposób zautomatyzowany, na zasadzie magii czy funduszu inwestycyjnego. Stwierdzenie, że z daną praktyką pokutną związany jest odpust cząstkowy (a zatem uwalniający od kary doczesnej jedynie w części) lub zupełny (czyli taki, który w całości uwalnia od kary doczesnej), powinno skłaniać nas do konkretnego wyrzeczenia. W tej perspektywie, uzyskując na przykład odpust zupełny za zmarłego, możemy być pewni, że z naszej strony zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić. Resztę zostawmy Bogu samemu. Tym sposobem doszliśmy do ostatniej obserwacji, która odnosi się do naszej relacji ze zmarłymi. W nauce o odpustach to element tajemnicy komunii Kościoła w niebie i na ziemi. Lubię ten fragment Katechizmu Kościoła, który odnosi się do tego wymiaru: „Nasza modlitwa za zmarłych nie tylko może im pomóc, lecz także sprawia, że staje się skuteczne ich wstawiennictwo za nami” (nr 958). A zatem, modląc się za zmarłych, uzyskując za nich odpusty, nie tylko ich wspieramy, lecz pomagamy także sobie. Nasze błagania sprawiają, że oczyszczeni skuteczniej mogą wstawiać się za nami. Czy to egoizm? A może bezduszna kalkulacja? Bynajmniej. To świadomość, że jesteśmy Kościołem, Ciałem przekraczającym czasoprzestrzeń, Ciałem, któremu wspólna modlitwa nadaje swoisty dynamizm.

Rozważając temat odpustów, myślę, że nie było można dojść do piękniejszej wizji. Chrześcijaństwo jest naprawdę zbyt fascynujące, by poruszać się jedynie po powierzchni…

Po co nam odpusty?
Dominik Jurczak OP

urodzony w 1980 r. – dominikanin, rekolekcjonista, liturgista, absolwent teologii UPJPII, doktor nauk liturgicznych Pontificium Institutum Liturgicum, wykładowca w Papieskim Instytucie Liturgicznym (Anselmianum) i w Angelicum, od marca 2023 r. dziekan Wydziału Teologicznego...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze