Dorwać młodego
fot. sdf rf iV / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 votes
Wyczyść

Zygmunt Miłoszewski, Bezcenny, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, s. 496

Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta, Dama z gronostajem Leonarda da Vinci oraz Portret Młodzieńca Rafaela Santi to trzy najcenniejsze obrazy malarstwa europejskiego znajdujące się w polskich zbiorach. Malarska trójca, nazywana w żargonie LRR, została rozdzielona w latach II wojny światowej. W czasie zachłannego szabru dokonanego przez najeźdźców, później przez wyzwolicieli, a wreszcie przez przyjaciół, udało się odzyskać jedynie „polskich” Leonarda i Rembrandta. Co się stało z Portretem Młodzieńca Rafaela Santi – nie wie nikt. Czy wypłynie podczas którejś z niemieckich aukcji sztuki? Czy spoczywa w podziemiach Kremla? A może znajduje się po przeciwnej stronie, gdzieś na linii łączącej Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone? Jakkolwiek by było, tymczasowy właściciel miałby wiele trudności z publicznym napawaniem się jego posiadaniem. Ze względu na swoją wyjątkowość – dość wspomnieć, że obraz jest uważany za męski odpowiednik Mony Lisy, z równie zagadkowym, błąkającym się uśmiechem, podobnym ustawieniem ciała, wreszcie z tajemnicą wpisaną w malarskie płótno – jak również na to, że od pół wieku nikt go nie widział, Portret Młodzieńca staje się obrazem bezcennym. Niektórzy uważają, że jest widmem: prawdopodobnie nie istnieje, rozszarpany przez wojenną zawieruchę. Innego zdania jest rząd polski – obraz istnieje, ma się dobrze, a premier chce go z powrotem. Problem w tym, że obecny właściciel nie poczuwa się do oddania skradzionego płótna, a podjęcie kroków dyplomatycznych spowoduje zniknięcie obrazu Rafaela na kolejne lata. Czy trzeba dodawać, jak bardzo Polska chce mieć Młodzieńca znów u siebie?

Fantastyczna czwórka plus jeden

I tu wkracza Zofia Lorentz. Doktor historii sztuki, urzędniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jednoosobowy oddział do odzyskiwania legalną drogą skradzionych dzieł należących do Polski. Emocji w tej pracy zbyt wiele nie ma, są za to żmudne ekspertyzy, wielogodzinne siedzenie w archiwach, szukanie dowodów uzasadniających polskie roszczenia. I rozczarowanie, gdy raz po raz okazuje się, że ojczyzna nie zawsze jest w stanie konkurować na rynku z pojedynczym, pragnącym zachować anonimowość kupcem płacącym gotówką. Premier składa Lorentz propozycję niemal nie do odrzucenia: jeśli nie chcą po dobroci, to oddadzą to w inny sposób. Pieniądze na realizację – są, ludzie potrzebni do wykonania zadania – są, wdzięczność kraju wyrażona w uścisku dłoni premiera – będzie. Jeśli jednak zostaną złapani na obcej ziemi, nie będzie niczego. Również przyznania się do nich, państwo polskie bowiem, ucząc się od najlepszych, nie ma nic wspólnego z działaniami przekraczającymi literę prawa.

Tak formułuje się zadanie, o którym Zofia Lorentz powie: „Chciałabym, żebyście wiedzieli, w imię czego to robimy. Bo uwierzcie mi, to nie są tylko plamy na desce. Ten chłopak – Lorentz jedynie w myślach pozwalała sobie na nazywanie Młodzieńca »skurczybykiem« – widział więcej, niż powinien, był świadkiem dramatycznych wydarzeń, powiernikiem sekretów, przyjacielem wielkich i więźniem podłych. Nie ratujemy plam z pigmentów na kawałku drewna. Ratujemy ostatniego więźnia dwudziestego wieku, koronnego świadka historii”.

Skojarzenia czytelnika biegną nieuchronnie w stronę Parszywej dwunastki i Dział Nawarony: zadanie prawie niemożliwe do wykonania, brawura wpisana w plan, a przede wszystkim oni, czyli zespół. Ktoś na górze pomyślał za Zofię Lorentz i ludzi już dostała, bez możliwości wyboru. Anatol Gmitruk, komandos, który właśnie przeszedł na emeryturę, zatem państwo może się domagać od niego rzeczy, których nie mógłby robić oficjalnie. Przypisana rola w zespole: cyngiel, logistyka, dokumenty. Karol Boznański, znawca sztuki, ale z czegoś trzeba żyć, wybrał więc profesję marszanda. Handluje, sprzedaje, negocjuje ceny, ma kontakty, zna adresy. Poza tym: bawidamek, który rozśmiesza i denerwuje na przemian wszystkich wokół. I jeszcze ona, Lisa Tolgfos, szwedzka złodziejka, nazywana w branży Ronją (tak, tą od Astrid Lindgren). Błyskotliwa kobieta-kot, która okrada muzea na całym świecie, ale wpadła (przypadkowo) w Polsce. Wyciągnięta z więzienia w Grudziądzu specjalnie na tę okazję. Dla niej układ jest prosty: wszystko albo nic. Trudno się oprzeć wrażeniu, że drużyna skompletowana jest wedle tradycyjnego polskiego przepisu: szaleństwo wymieszane z chłodną logiką, a wszystko w sosie à la „ja z synowcem na czele i – jakoś to będzie”. W tej fantastycznej czwórce, o co porządnie zadbał Zygmunt Miłoszewski, nie każdy jest tym, za kogo się podaje, niedopowiedzenia się mnożą, a przeszłość ściga każdego z nich.

Ten piąty

Polska jest piątym członkiem fantastycznej czwórki. Powieść detektywistyczna, literatura akcji w ostatnich latach zwraca na siebie uwagę socjologów, antropologów i wszystkich tych, którzy próbują zrozumieć czas, w którym żyjemy. Poza fabułą nie mniej ważne jest tutaj tło społeczne. Nie mogę przestać myśleć o Polsce, którą przedstawił Miłoszewski. Dziwny kraj, chciałoby się rzec. Rozpięty pomiędzy skrajnościami tak oczywistymi, że aż bolesnymi. Niby fundusze unijne, a wciąż rejony biedy. Niby psioczenie, że tak bardzo zacofani jesteśmy, a przecież bohaterowie Bezcennego to ludzie obyci w świecie, ze świetną znajomością języków obcych (Gmitruk, niby zwykły cyngiel, a w rzeczywistości niemal poliglota), którym w dodatku nowinki technologiczne nie są obce. Słowem: wykształceni ludzie, niepozorni poprzez swoją zamożność (lub jej brak), znacznie przekraczający intelektualnie swoich przełożonych. Polska, kraj, którego nie stać na porządne drogi, na walkę o swoje dziedzictwo kulturalne, na spójną politykę wewnętrzną, i Polska z urzekającą historią zatopioną w miasteczkach, z zapierającą dech przyrodą, z niezwykłymi ludźmi i ich genem twórczości – to jeden i ten sam kraj. Zadziwiające, ale przecież oczywiste. Miłoszewski świetnie portretuje polskie tło wydarzeń, a robi to w niebanalny sposób, gdy możemy spojrzeć raz oczami Gmitruka (NATO, ciągłe szkolenia, aby dorównać Zachodowi), Lisy Tolgfos, która celnie punktuje naszą romantyczną mentalność łamaną polszczyzną („Gorzej mówić, polski jest grubo hardcore’owy”). I jeszcze dwoje młodych ambitnych – Lorentz i Boznański – którzy na swój sposób próbują się uratować od Polski, ale wchodzą w nią głębiej, jak w labirynt lub w bagno. Polska, jak sugeruje Miłoszewski, to nie tyle kraj, ile stan umysłu. Gmitruk wyjaśnia to Amerykaninowi w następujących słowach: „To dziwny kraj. Pierwszego dnia byłbym bohaterem, którego imieniem chcą nazwać ulice. Drugiego ktoś by zauważył, że to dziwny zbieg okoliczności, że akurat w momencie bezprecedensowego ataku oficer służb specjalnych siedział w górach tuż obok. Trzeciego byłbym bohaterem, ale teorii spiskowych, elementem tajnego porozumienia naszej władzy z Rosjanami. Czwartego, jakby chcieli zaprosić mnie do gminnej szkoły, to przez wieś przemaszerowałyby dwie demonstracje: za bohaterem i przeciwko zdrajcy”. Tak, Polska jest piątym członkiem tej czteroosobowej drużyny, a spuszczenie z niej oczu jest niebezpieczne.

Ukochane znaki zapytania

Trudno się od Bezcennego oderwać. Akcja rozpięta jest pomiędzy Nowym Jorkiem a Warszawą, Tatrami a szwedzkim wybrzeżem, wartko turlają się granaty zapalające i ładują pliki z informacjami, wystrzelone pociski starają się dorównać ludzkiemu umysłowi. Riposta goni ripostę, rzeczy na początku nieistotne, błahe z czasem odkrywają swoją wielkość, a te pierwszorzędne znajdują właściwą sobie skalę. To wszystko jest tak naprawdę tłem, ciekawym, ale jednak tłem. Pierwsze skrzypce grają tutaj jednak bohaterowie nakreśleni bez patosu, z autoironią, pełni ludzkich słabości, odkrywający się z przygody na przygodę. Jak tu nie polubić Karola Boznańskiego, dla którego dobro narodowe to nie kolejny Kossak, ale spacer z rodziną? Jak przejść obok takiej argumentacji, hę? Bezcenny, choć goni za przedmiotem, to w rzeczywistości opowiada raz jeszcze o rzeczach ważnych i podstawowych. To kolejna powieść o nas, po prostu.

Kryminał, thriller, literatura akcji wciąga czytelnika, oferując mu wyzwanie intelektualne. Jest to zarazem ten rodzaj powieści, po której przeczytaniu czytelnik pod koniec czuje się zwyczajnie oszukany i jest mu z tym zwyczajnie dobrze. I ja śledziłem losy bohaterów z wypiekami na twarzy, i mnie zakończenie pozytywnie zaskoczyło. Gorzej byłoby, gdyby autor nie miał nic do zaoferowania czytelnikowi. Nie zdradzając „sekretu”, dla którego ludzie na kartach powieści tracą życie, trzeba powiedzieć: jest dobrze, ciekawie, zaskakująco. Zawsze istnieje ryzyko, gdy autor próbuje pójść (choćby umownie) śladami Dana Browna. Nigdy nie wierzyłem, żeby polscy powieściopisarze mieli w tym temacie coś wartościowego do zaproponowania czytelnikowi. Pierwszy zwrócił moją uwagę Marcin Wroński w Officium secretum. Nie gorzej poczyna sobie Zygmunt Miłoszewski w Bezcennym. Może takie jest właśnie równanie: trochę Ludluma, trochę MacLeana i odrobina Browna równa się Miłoszewski?

Wydawca postanowił, że Bezcenny pojawi się na rynku w czasie wakacji. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jeśli weźmiecie tę książkę ze sobą w podróż, nie zdziwcie się, że samolot, prom czy pociąg oddalą się od was, zaczytanych. 

Dorwać młodego
Marcin Cielecki

urodzony w 1979 r. – polski poeta, eseista, recenzent, pisarz.  Autor m.in. zbioru esejów Miasto wewnętrzne, książek poetyckich Ostatnie Królestwo, Czas przycinania winnic....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze