Me trzimome z Boga
fot. clark van der beken / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Wyczyść

Niektórzy twierdzą, że rybacy nie muszą się modlić. Święty Piotr załatwi w niebie przytulną koję dla kolegów po fachu. A jednak się modlą. I wygląda to widowiskowo.

Raz do roku mieszkańcy Pucka mogą oglądać wyjątkowe sceny. W dniu świętych Piotra i Pawła kutry z Półwyspu Helskiego zamiast łowić ryby wyruszają na pielgrzymkę. Opuszczają macierzyste porty, by spotkać się pośrodku zatoki. Tam stają burta w burtę i tworzą długą linię. Po falach niosą się religijne pieśni: woda działa lepiej niż głośniki. – Pan Jezus już to przepracował na wodach jeziora Genezaret – mówi proboszcz puckiej fary, ksiądz Jerzy Kunca.

A potem wszystkie łodzie płyną do Pucka. Na port naprowadza kutry masywna wieża kościoła Piotra i Pawła.

Zygmunt

Pielgrzymkę prowadzi kuter Zygmunt, świeżo odmalowany na niebiesko. Przez ostatnie dwa tygodnie przechodził coroczny remont, by w uroczystym dniu wystąpić w nowiutkim make-upie. – To nie jest takie proste, ot, dziś nie idziemy do pracy, tylko wybieramy się na pielgrzymkę. Kuter to warsztat pracy, trzeba go uporządkować, wymyć z zapachu ryby, przystroić – proboszcz Kunca docenia trud rybaków.

Zygmunt pokonuje długą drogę z Władysławowa. Żeby okrążyć Kosę Helską potrzebuje pięciu godzin. Do puckiej przystani zawija z wyprzedzeniem. Udekorowany zielonym krzyżem z igliwia powiezie najważniejszych gości: biskupa, władze, feretrony.

– Pani wie, co to feretrony? – upewnia się ksiądz Kunca. Wiem, oczywiście, że wiem, cieszę się, że zobaczę je z bliska.

Bracia

W porcie od rana trwa krzątanina. Pielgrzymi i fotoreporterzy szukają wolnego miejsca na kutrach. Franciszek Necel, rybak z Władysławowa, czeka w sterówce Zygmunta na rozpoczęcie pielgrzymki. Co chwila ktoś do niego zagląda: – A masz tę swoją książkę? Kupić bym chciała – podpytuje jedna z kobiet.

Franciszek Necel napisał książkę o kutrach. – To taki album, do oglądania raczej. Pisarzem to był ojciec – podkreśla syn Augustyna Necla. To prawda, Augustyn Necel nazywany jest kaszubskim Sienkiewiczem. Pisał o życiu rybaków dawniej i dziś, spisywał kaszubskie legendy, opowiadał o Kaszubach – emigrantach do Ameryki. Kuter Zygmunt nosi imię po jednym z czterech synów Augustyna, a kapitanem, czy raczej szyprem na nim, jest Zbigniew, wnuk pisarza. Rodzinna firma regularnie udostępnia kuter na czerwcową uroczystość. – Bo ta pielgrzymka, to piękny zwyczaj. Niestety, coraz mniej rybaków bierze udział. To są koszty. Na paliwo idzie najwięcej, nie każdy może sobie pozwolić – Franciszek Necel kiwa głową ze zrozumieniem. A ile kosztuje udział w takiej pielgrzymce? – To jest odpust. Nie o to chodzi, żeby liczyć, ile się wydało – ucina rybak.

Znajduję miejsce koło windy do wciągania sieci. Ma kształt dużej czarnej szpuli.

– Idą! Idą! – słychać wreszcie. Od fary prowadzony przez orkiestrę i delegację w kaszubskich strojach nadchodzi proboszcz z arcybiskupem Sławojem Leszkiem Głodziem. Orkiestra gra „Barkę”, a czekający już na Zygmuncie duet wokalno-gitarowy usiłuje przekrzyczeć trąby melodią: – Bądź pozdrowiony, gościu naaasz.

Tłum zgromadzony na brzegu macha na pożegnanie. Zygmunt opuszcza port.

Xiążę Xawery

Wraz z Zygmuntem pielgrzymuje Xiążę Xawery. XX – ma wypisane na burcie. Książę na dziobie wiezie księdza, duchowny chwycił się liny przy maszcie i macha przepływającym statkom. Czarna sutanna łopoce na wietrze jak żagiel.

Proboszcz Kunca chyba lubi się śmiać, bo gdy pytam, czy księża zakładają na pielgrzymkę specjalne, wodoodporne sutanny, śmieje się długo i głośno: – Nie, nie ma specjalnych sutann! Zresztą nigdy nie było potrzeby, by chronić się przed pogodą. Od ośmiu lat jestem proboszczem i przez te osiem lat w dniu odpustu nigdy nawet deszcz nie padał. Pierwsza pielgrzymka rybaków odbyła się w 1981 roku i nigdy nie zdarzyło się, by trzeba ją było odwołać.

Pomysłodawcą pielgrzymowania po morzu w dniu świętych Piotra i Pawła był Aleksander Celarek, szkutnik z Kuźnicy. To on wraz z księdzem Gerardem Markowskim zorganizował pierwsze spotkanie rybaków na zatoce. Z helskich portów wypłynęło wtedy prawie 50 łodzi. W tamtych czasach były to głównie motorówki, większe jednostki włączyły się w pielgrzymowanie w późniejszych latach.

Był rok 1981, rok wolności, karnawał „Solidarności”. Przy akompaniamencie gitary 50 motorówek śpiewało religijne pieśni. Wyjątkowej atmosfery tamtego spontanicznego wydarzenia nie sposób już dziś powtórzyć – mówi z sentymentem każdy, kto pamięta tamto pierwsze spotkanie.

Rok później w porze pielgrzymki trwał już stan wojenny. Milicja czekała w porcie, by wlepić pielgrzymom wysokie mandaty. Niby rybacy nie robili nic zakazanego, ale na każdego dało się coś znaleźć. Ot, choćby że ma za dużo ludzi na łodzi, że ich nie ubrał w kapoki. Kary były słone, przekraczały zarobki rybaków. Ale nawet to nikogo nie zniechęciło i pielgrzymka trwa. Dziś jest już profesjonalnie organizowaną imprezą.

Szkutnik z Kuźnicy

Zwyczaj pielgrzymowania do puckiej fary na odpust jest jednak dużo starszy niż pomysł Aleksandra Celarka. Narodził się w XIII wieku, gdy Puck zyskał prawo organizowania jarmarków. W Pucku można było kupić dobre piwo i drewno z Puszczy Darżlubskiej. 29 czerwca wierni mogli załatwić w Pucku dwie sprawy naraz: zakupy i rozgrzeszenie. A ponieważ Mierzeja Helska była wtedy szeregiem niezależnych wysepek, na stały ląd można się było dostać wyłącznie drogą wodną. Tak to się odbywało przez wieki, aż wreszcie morze naniosło między wyspy tyle piasku, że powstał półwysep. W latach 20. XX wieku powstała na Helu droga. Wtedy wodne pielgrzymowanie się skończyło.

Zamysł Celarka miał jeszcze jedno źródło: indiańską wyprawę na łodziach, którą zobaczył w Amazonii. Ale w tej inspiracji jest lokalny, kaszubski pierwiastek, bo Celarek pojechał w tamte dalekie strony, by odwiedzić misjonarza z Jastarni Antoniego Konkela.

Celarek jest szkutnikiem do dziś, buduje repliki starych łodzi. Kiedyś pielgrzymował do Pucka na kopii łodzi świętego Wojciecha, z charakterystycznym kwadratowym żaglem z krzyżem. Xiążę Xawery to też kopia starej łajby, powstał na wzór pierwszego polskiego parowca z lat 30. XIX wieku.

W latach 90. liczba uczestników pielgrzymki biła rekordy. W puckim porcie kutry musiały stać tak blisko siebie, że z jednego końca portowego basenu na drugi można było przejść, skacząc z pokładu na pokład. Teraz w pielgrzymce bierze udział kilkanaście, dwanaście, może trzynaście. Trudno się doliczyć. Co chwila jakiś dołącza, łodzie dwoją się i troją w oczach.

Największe mają prawie 20 m, tyle co Zygmunt. 24-metrowe superkutry po Kaszubskim Morzu pływać nie mogą. Dziś jest już ono za płytkie.

Franuś

Franuś żadną kopią nie jest. To naprawdę stary holownik. Odkąd w 1905 roku pierwszy raz dotknął wody, po dziś dzień pracuje. Holuje statki w stoczni „Szkutnik” we Władysławowie.

Franuś w odróżnieniu od młodszych łodzi nie ma spawanego kadłuba, lecz nitowany, jak Titanic. Na szczęście jest znacznie trwalszy od Titanica: Franuś to najstarsza łajba pływająca pod polską banderą. W swoim życiu miał różne imiona: Nida, Heubude (to pierwotna nazwa dzielnicy Gdańsk Stogi), Mocny, Maciek, Danielka. Franusiem jest od 1956 roku. Po remoncie jego czarna burta wygląda solidniej, a cynamonowej sterówki (czyli budki, w której stoi za sterem szyper) nikt już nie nazwie sraczkowatą. Nawet silnik stoczniowcy odmalowali na kolorowo.

Zabytkowy silnik Franusia ma 120 koni mechanicznych (dla porównania silnik na Zygmuncie ma ich 550), dlatego na swoją pierwszą pielgrzymkę w życiu Franuś płynął z Władysławowa sześć godzin. Jak każda łódź, zabrał pielgrzymów. – Dla rybaków to jest punkt honoru, by w tym dniu brać gości na łódź. I to koniecznie za darmo – podkreśla proboszcz Kunca. – Rybacy mogliby w tym czasie zarabiać, wozić letników na wędkowanie. Wolą jednak kupić drogą dziś ropę i przypłynąć tutaj.

W dniu pielgrzymki łodzie dostają dyspensę od służb porządkowych: można brać na pokład tylu ludzi, na ile pozwala rozsądek. Nie trzeba się sugerować liczbą kapoków ani pojemnością tratwy ratunkowej. Tych, którzy boją się wody, rybacy uspokajają, że zatoka jest bardzo płytka. Krąży nawet legenda, że z Pucka na Hel, znając drogę, można dojść wodą pieszo.

Chętnych do pielgrzymowania z rybakami nie brakuje. Kutry obwieszone są ludźmi jak winogronami. Teraz stają w jednej linii, łączą się jeden z drugim za pomocą grubych lin – cum.

Podczas krótkiego nabożeństwa arcybiskup Głódź modli się za rybaków, którym nie udało się powrócić z łowisk. O co jeszcze modlą się rybacy? – O dobre, szczęśliwe połowy – mówi Franciszek Necel. Wtórują mu bratankowie: – O pogodę, o zdrowie – wyliczają Zbigniew i Tomasz Neclowie. – A przede wszystkim, żeby liczba powrotów do portu równała się liczbie wyjść z niego.

Podczas pielgrzymki – to przyznają zgodnie i Neclowie, i inni rybacy – na modlitwie skupić się trudno. Ba, mało kto pamięta nawet, czego dotyczyła ewangelia. Pielgrzymka, pielgrzymką, ale przede wszystkim zadbać trzeba o bezpieczeństwo zaproszonych na kuter gości.

Ale śmiszne!

Po dziesiątce różańca Zygmunt prowadzi pozostałe kutry do Pucka. Rybackim łodziom towarzyszą jachty żaglowe i motorówki. Z daleka przygląda się pielgrzymom ławica Optymistów: małych łódek służących dzieciom do nauki żeglowania. Byłyby też skutery wodne, ale im po Zatoce Puckiej pływać nie wolno. Terkoce śmigło motolotni. Motolotniarza zaprosił Miejski Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji. Ma być barwnym punktem na niebie, takim aniołem strzegącym wszystkich z góry. Czerwone skrzydło odznacza się na tle ciemnych chmur, ale deszcz padać z nich nie zaczyna.

Pierwszym rytuałem na lądzie jest powitanie feretronów. To święte obrazy, dwustronnie malowane, umieszczone na specjalnej konstrukcji, dzięki której mogą być noszone jak w lektyce. W Pucku spotykają się dwa feretrony: ze świętymi Piotrem i Pawłem, pochodzący z miejscowej fary, oraz z samym świętym Piotrem, feretron kuźnicki, bardzo efektowny, bo malunek umieszczony jest w drewnianej łodzi. Tłum natychmiast otacza obrazy: feretrony są ostatnio przebojem w internecie. Po sieci krążą filmiki z komentarzem: „feretron dance”, „aerobik ze świętym obrazem”. Teraz każdy chce zobaczyć, jak wygląda na żywo bicie pokłonów przez obrazy. Raz-dwa, obraźnicy poprawiają chwyt, raz-dwa, dwóch się schyla, dwóch podnosi ręce, raz-dwa, i na odwrót. Feretron kolebie się, wiruje, znaczy w powietrzu znak krzyża. – Widzisz, widzisz? Ale śmiszne! – słychać głosy w tłumie.

Staremu kaszubskiemu zwyczajowi stało się zadość. Teraz dobre ludzie kierują się w stronę ołtarza polowego. Czas na odpustową sumę.

Wielu rybaków zostaje na kutrach, zaraz przecież zejdą się ludzie i będą chcieli oglądać łodzie. Andrzej Budzisz z firmy Szkutnik Władysławowo z dumą prezentuje Franusia. Czy szkutnicy mają jakieś swoje intencje w dniu odpustu? – Modlimy się o obfite połowy, jak wszyscy, czy rybacy, czy nie rybacy. A jak byłem dzieckiem, mama uczyła mnie modlitwy o szybszy powrót taty z morza. Tak, taty – rybaka prawie nigdy nie było w domu – Budzisz wyraźnie smutnieje.

Magdalena

Gdyby Magdalena była kobietą, byłaby wielką gadułą. Magdalena jest jednak kutrem i musi się komunikować ze światem na inne sposoby. Przede wszystkim między masztami rozpięty ma napis: „Polsko, wróć do Boga”. Poza tym na burcie ma wymalowane logo: unijne gwiazdki otaczają dłoń pokazującą figę. Podpis głosi „Trumna dla rybaków”. Chodzi tu pewnie o unijne limity ograniczające liczbę ryb, które wolno rybakom legalnie sprzedawać. W innym miejscu Magdalena oznajmia, że jest kutrem Radia Maryja.

Próbuję odczytać, co mówi Magdalena za pomocą kodu flagowego. Kolorowe chorągiewki rozpięte na lince sygnałowej kiedyś służyły do komunikacji między łodziami. Biały krzyż na niebieskim tle oznacza: „Zatrzymałem swój statek i nie posuwam się po wodzie”. Biało-czerwona szachownica ostrzega: „Kierujecie się ku niebezpieczeństwu”. Białe kółko na niebieskim tle to cyfra dwa.

Dziś, gdy można pogadać przez telefon komórkowy lub satelitarny, flag do pogawędek już się nie używa. W dzień taki jak odpust służą za biżuterię, kolorową dekorację kutra.

Swarzewska

W każdym kutrze jest wizerunek Matki Boskiej Swarzewskiej, z dzieciątkiem na ręku, otoczonej promieniami. Swarzewska na Zygmuncie wyblakła już ze starości, Zbigniew przykrył ją ostatnio nową szybką. Swarzewska u Franusia jest nowa i kolorowa jak silnik holownika. Wisi nad UKF-ką – starym radiotelefonem. Swarzewska na kutrze z Helu jest płaskorzeźbą umieszczoną na sterówce. A na kutrze Wła-65 zamiast Swarzewskiej jest Częstochowska. Niedługo po tej rybaków czeka kolejna pielgrzymka, już nie morska, ale lądowa – mówi Budzisz z Franusia. – W dniu Matki Boskiej Szkaplerznej, 20 lipca, idziemy do Swarzewa. To patronka ludzi morza, nasza patronka.

Po mszy uczestnicy odpustu idą do przystani, na oglądanie kutrów, na lody, na ryby. – Atmosfera jak w wigilię Bożego Narodzenia, na ten dzień czekam cały rok – wyznaje Piotr Rumanowski z puckiego MOKSiR-u. – W dniu odpustu w Pucku panuje klimat zbratania, ludzie zapominają o problemach. A jeśli kogoś coś gryzie i nie wie, co z tym zrobić, odpowiedź znajdzie o tam – Rumanowski wskazuje na napis pod polowym ołtarzem. Hasło z ołtarza jest jak odpowiedź na napomnienie formułowane przez Magdalenę. Wracać do Boga? „Me trzimome z Boga”. Kaszubi trzymają z Bogiem.

Odpustowa ciżba rozlewa się po porcie i okolicach. W pobliskiej smażalni brakuje wolnych stolików. – Halibut nam zszedł, zupa rybacka się kończy – bufetowa rozkłada ręce za ladą w kształcie łodzi.

Michał i Krzysiek – rybacy z Władysławowa – odpoczywają na kutrze przed powrotem do domu. Już chcieliby tam być. W tym zawodzie jest przygoda, ale czasu dla siebie brak. Wolne od pracy przynosi tylko silny wiatr. Boże Narodzenie, Wielkanoc i odpust taki jak dziś to wyjątkowe dni w kalendarzu, gdy niezależnie od pogody na połów się nie wypływa. Nie ma zapewnionych wolnych niedziel i niedzielnej mszy. – A może rybacy modlić się nie muszą? Święty Piotr był rybakiem, a przecież on tam wpuszcza do nieba – zauważa Krzysiek.

Wokół fary stoją stragany. Ludzie kupują karmelki odpustowe, dewocjonalia, zabawki. – Ma pan coś z potworami? – pyta sprzedawcę klientka. W jednej ręce ma Matkę Boską, w drugiej Spidermana. Ołtarz zamienił się w scenę koncertową. – Wsiąść do pociągu byle jakiego – śpiewają uczennice szkoły muzycznej, a słychać je aż w farze. Pielgrzymi stoją w kolejce do nalewaka z piwem: kupią sobie na powrót.

Ale czy to tak wypada: ryby, msza, balony, ewangelia, piwo, wszystko razem? – To religijność wkrada się w różne strefy życia – odpowiada ksiądz Kunca.

W dniu odpustu rzeczy ziemskie tworzą z niebieskimi szczególny koktajl. Matka Boska staje się trochę świecka, a Spiderman trochę święty. Ryba na alarmie w kubryku rybaków kojarzy się ze znakiem chrześcijan.

Nadchodzi moment pożegnania kutrów. Tłum – jeszcze przed chwilą rozproszony po mieście – materializuje się na nabrzeżu, gotów do machania.

– No, to odpływają – konstatują ludzie.
– Niech płyną, byle szczęśliwie.
– O, pada.
– Nieee, to ksiądz kropidłem…

Trzaskają rozkładane parasole.

– Do zobaczenia.
– No to za rok.
– No to, daj Boże, za rok. 

Me trzimome z Boga
Joanna Górska

urodzona w 1978 r. – absolwentka italianistyki, ukończyła podyplomowe studia dziennikarskie w Rzymie, gdzie mieszkała przez kilka lat. Jest mężatką, ma dwóch synów i córkę....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze