Doktor kadzidło
fot. scott webb / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Robert Lechno-Wasiutyński jest ozdobą i trwałym bogactwem mojego świata. W pewnym sensie jest również moją przegraną i wstydem. Bo nie był od początku chcianym elementem w kraj- obrazie. Był niechcianym dzieckiem, które przyniosło mi w konsekwencji jedną z najpiękniejszych miłości w życiu. Odziedziczyłem Roberta w spadku. Denerwował mnie od początku i zatrważał. Burzył mój świat i konsekwentnie go dekomponował.

Nadzwyczaj ruchliwy i pobudliwy – ADHD. Wszędzie chciał być i we wszystkim uczestniczyć. Nie wiedziałem, jak się go pozbyć. Denerwował mnie opowieściami o swoim szlacheckim pochodzeniu. Z trudem się urodził. Trwało to trzy dni i skończyło się porodem kleszczowym. Tego wszystkiego dowiedziałem się po latach. Tymczasem stale kapało mu z nosa.

Była jakaś uroczystość w duszpasterstwie młodzieży szkół średnich, które niedawno objąłem. Najprawdopodobniej Opłatek 1977. Po uroczystej przemowie młodzież ustawiła się do składania życzeń. Nie jest żadnym wyczynem ucałować kilkunastoletnie zadbane i pachnące panienki oraz fantastycznych chłopaków. Ale Robert był inny. Widziałem z daleka, że też czeka na swoją kolej, by złożyć mi życzenia. Zasmarkany. Zjadał zawartość zakatarzonych zatok. Zastanawiałem się, jak to wytrzymać. Jak przez to przebrnąć? A kolejka się skracała. I Robert coraz bliżej. Nabrałem powietrza, wstrzymałem oddech i ucałowałem Roberta, przytulając jego zasmarkaną buzię do habitu. Pogładziłem ręką jego wiecznie rozczochraną głowę.

Uroczystość się skończyła. Młodzież rozeszła się do domów. Dziewczyny posprzątały. Następnego dnia ktoś dzwoni z furty. Jakaś starsza pani dobija się do mnie od rana. Kiedy zszedłem do zakrystii, pani rzuciła się na mnie z podziękowaniem, że Robert ze szczęścia nie spał całą noc. Bo ja go ucałowałem i przytuliłem, a on jest niepełnosprawny, bo mu zgnietli głowę przy porodzie i nie pasuje do rodzinnej fotografii. Mieszkał z babcią. Pani okazała się tą właśnie babcią i dziękowała, a ja się wstydziłem na wspomnienie trudu, jakim było dla mnie przygarnięcie i ucałowanie Roberta.

Od tej chwili Robert stał się dla mnie kimś ważnym. Z największym zaangażowaniem służył do kadzidła podczas nabożeństw i robił to najlepiej. Żar był doskonały, a pachnący dym buchał z kadzielnicy przeobficie. Był zazdrosny, gdy ktoś inny próbował dotknąć kadzielnicy. Rozróżniał rodzaje kadzidła, potrafił rozpalić i utrzymywać ogień i pojął, że kadzielnica jest do kadzenia, a nie do dzwonienia.

Kiedy zbliżała się dziesiąta rocznica moich święceń kapłańskich, Robert sterroryzował Teatr Nowy w Poznaniu, aby nakręcił o mnie film. A zaprzyjaźnionego aktora Wiesława Komasę skłaniał, aby mnie zagrał. Razem z innymi zabierał się do pisania artykułów w różnych periodykach, z zaangażowaniem uczestniczył w pogoni za Janem Pawłem II podczas jego pielgrzymek do Polski.

Został aktorem. Bardzo dobrym aktorem. Brał udział w przedstawieniach reżyserowanych przez Krystynę Feldman, Wiesława Komasę, Jacka Kowalskiego. Stał się niezwykle wrażliwym instrumentem przekazu. Grał z zapamiętaniem.

W jednej z moich książek poświęciłem Robertowi rozdział i opisałem go oraz historię naszej trudnej przyjaźni. Po jakimś czasie na Jamnej odbywały się rekolekcje dla kobiet. Pewnego wieczoru wpadła tam jakaś pani z okolicy, wyjęła kilka kartek o Robercie wydartych z mojej książki i ze łzami w oczach zaczęła opowiadać swoją własną historię. Ma dziecko niepełnosprawne. Niewidome, niesłyszące, niemówiące. Rozpacz. Pani przeczytała historię Roberta z początku odrzucanego, a później z trudem pokochanego. Zaczęła opowiadać, że to ją przekonało. Położyła swoje dziecko na piersiach i przytuliła. Powoli nauczyła się kontaktu z nim i ogromnie je pokochała. Nauczyła się z nim „rozmawiać”. To dziecko stało się całym jej życiem i zhumanizowało całą rodzinę. A ją z ambitnej i samolubnej kobiety uczyniło matką.

Robertowi nadałem najpierw tytuł doktora, a po jakimś czasie profesora specjalisty od kadzidła. Obchodzimy jego rocznice bycia ministrantem. To już tyle lat. A Robert jest dzielny. Jako cukrzyk kłuje się pięć razy dziennie. Pracuje w firmie ochroniarskiej i nadal jest z nami jako członek naszej lednickiej wspólnoty. Niech bym tylko spróbował go pominąć przy rozdziale zadań albo zasług. Sam się upomni. – Ojcze Janie? A Robert?

Robert został przyjęty do III Zakonu św. Dominika i żyje duchowością dominikanów. Będzie miał przywilej zostać pochowany w dominikańskim habicie. Wierzę głęboko, że Robert będzie pierwszym moim obrońcą na Sądzie Ostatecznym. Bywają chwile, że jestem z niego dumny. Ostatecznie liczę na Roberta. 

Doktor kadzidło
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze