Nie przeszedłem na katolicyzm, aby być złym katolikiem

Nie przeszedłem na katolicyzm, aby być złym katolikiem

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Wielu katolików nie zrozumiało w wystarczająco jasny sposób wiary, którą wyznają. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele: duszpasterskie niedbalstwo, nieskuteczne nauczanie czy słabe kazania. Jednak i grzeszna natura ludzka, która sprawia, że opieramy się prawdzie lub ignorujemy ją.

Jarosław Makowski: Miałem kłopot z Księdza książką „Catholic Matters. Confusion, Controversy, and the Splendor of Truth”…

ks. Richard John Neuhaus: …co dokładnie ma pan na myśli, mówiąc, że miał kłopot?

Z jednej strony dostrzegam w tej książce rodzaj duchowej biografii. Był Ksiądz przez 30 lat luterańskim pastorem, potem przeszedł na katolicyzm, przyjął kapłaństwo w Kościele katolickim. Z drugiej strony, książka jest żarliwą apologią katolicyzmu. Zacznę więc od tego, czy pamięta Ksiądz, kiedy po raz pierwszy pojawiła się myśl o przejściu na katolicyzm?

Oczywiście nie jest niespodzianką, że wspieram Kościół, do którego zdecydowałem się przyłączyć. Stałem się katolikiem, gdyż wierzę w to, że Kościół katolicki wierzy sam w siebie.

A co do konwersji, to zacząłem się nad nią poważnie zastanawiać w połowie lat 80. XX wieku. Wtedy stało się dla mnie jasne, że luteranizm pomimo obiecującego dialogu z katolicyzmem pogodził się z tym, że na stałe pozostanie oddzielnym wyznaniem protestanckim. W książce piszę też, że już jako dziecko byłem zafascynowany katolicyzmem. Miałem bliskich katolickich przyjaciół i intuicyjnie byłem świadomy, że luteranizm wywodzi się z większej kościelnej rzeczywistości, którą jest Kościół rzymskokatolicki.

W dobie ekumenizmu i dialogu między poszczególnymi odłamami chrześcijańskimi słowo „konwersja” straciło swe silne znaczenie. Tymczasem Ksiądz się temu sprzeciwia. Cóż zatem Ksiądz odnajduje w Kościele katolickim, czego nie doświadczył w luteranizmie?

To prawda, są dziś tacy, którzy uważają, że w erze ekumenizmu konwersja jest passé albo stanowi nawet rodzaj uwstecznienia. Tyle tylko, że Kościół katolicki nigdy nie odstąpił od prawa postrzegania siebie jako tego, czym jest – centrum przyciągania ruchu chrześcijańskiego w czasach dramatu historycznej zmiany świata. Oczywiście wiąże się to z podjęciem już bardziej naukowej dyskusji. Zasadniczo jednak odnosi się do tego, co uczestnicy II soboru watykańskiego myśleli, pisząc w dokumentach, że Kościół Jezusa Chrystusa trwa subsists w Kościele katolickim. Ojcowie soborowi bardzo świadomie nie użyli stwierdzenia, że Kościół katolicki po prostu jest Kościołem Jezusa Chrystusa – wyczerpująco i bez reszty. Więcej, przyznali, że elementy Kościoła, nie wyłączając boskiej łaski zbawiania i uświęcenia, znajdują się też poza formalnymi granicami Kościoła katolickiego. Takie rozumienie Kościoła jeszcze dobitniej podkreśla dokument Kongregacji Doktryny Wiary z roku 2000 – Dominus Iesus.

Wiemy jednak, że to jest właśnie ten kluczowy moment w rozumieniu Kościoła katolickiego, który budzi zastrzeżenia innych chrześcijan. „Dominus Iesus” uznali oni za przejaw rzymskiego aroganctwa.

Catholic Matters, ale także w innych moich publikacjach przedstawiam tę kwestię w następujący sposób: Kościół katolicki jest Kościołem Chrystusa najpełniej i najsłuszniej kierowanym poprzez dzieje. Takie jest też nauczanie Magisterium. Każdy chrześcijanin ochrzczony i uznający Jezusa Chrystusa za Pana jest w „pewnej, ale niedoskonałej komunii z Kościołem katolickim”. Można wejść jednak w pełną komunię. Trzeba się zdobyć na krok, na który ja się zdobyłem. Celem mojego przejścia na katolicyzm było więc przeniesienie się z tego, co niedoskonałe, do tego, co doskonałe. Mówiąc wprost: zostałem katolikiem, by być bardziej chrześcijaninem, niż kiedy byłem nim jako luteranin. Proszę też pamiętać, że pracowałem jako luterański pastor przez 30 lat. Nie jest więc tak, że działałem w pośpiechu.

Dlaczego katolicyzm, a nie prawosławie – można zapytać? Tak z kolei zrobił, przywoływany zresztą przez Księdza, wybitny teolog Jarosław Pelikan. Był luteraninem, podobnie jak Ksiądz, potem jednak przeszedł na prawosławie.

O tak, dokładnie i precyzyjnie przemyślałem decyzję podjętą przez mojego przyjaciela Jarosława Pelikana. Jako Słowak z pochodzenia, nawet jako luteranin, był on bardzo bliski, jeśli chodzi o wrażliwość i sposób myślenia, prawosławiu. Też mam długie i głębokie związki z prawosławiem. Przede wszystkim poprzez kontakt z jego wielkimi myślicielami prawosławia, jak choćby tak bardzo mi drogim przyjacielem ojcem Aleksandrem Schmemannem.

Dziś myślę, że o moim przejściu na katolicyzm zadecydowała w końcu świadomość, że zostanie prawosławnym ostatecznie i tak nie rozwiązuje problemu bycia w niepełnej komunii z urzędem Piotrowym, powołanym przez Chrystusa i sprawowanym przez Biskupa Rzymu. Poza tym prawosławie nie jest historycznie ulokowane. Nie ma też najwyraźniej ochoty działać na rzecz jedności wszystkich chrześcijan, łącznie z protestantyzmem, który jest efektem szesnastowiecznych podziałów. Do tego zadania „nieodwołalnie” powołany jest Kościół katolicki. Miał tego świadomość Jan Paweł II. Ma ją również obecny papież Benedykt XVI.

Musimy też pamiętać, że akurat pojednanie z prawosławiem ma priorytetową pozycję w ekumenicznym zobowiązaniu katolicyzmu. Przecież obie doktryny, czyli życie sakramentalne i życie duchowne, są niemal takie same. Dlatego relacje katolicyzmu z prawosławiem określa się mianem dialogu „Kościołów siostrzanych”. To wyjątkowa relacja, której nie odnajdziemy w stosunku Kościoła katolickiego do innych chrześcijan. Lubię powtarzać, że jedyne, czego brakuje dziś do pełnej komunii katolicyzmu z prawosławiem, to pełna komunia.

W Księdza optyce Kościół rzymskokatolicki stoi w centrum chrześcijańskiego świata. To inni chrześcijanie mają powrócić do niego, bo w przeszłości pobłądzili. Jednak nic nie wskazuje, aby tak się miało stać. Przeciwnie, Kościoły chrześcijańskie coraz więcej kwestii dzieli. Protestanci święcą kobiety i błogosławią związki homoseksualne. Watykan takim praktykom mówi „nie”. Jedni i drudzy zaś powołują się na tę samą Biblię i tradycję.

Bez wątpienia jedność, jak poucza nas św. Jan Ewangelista, rozumiana jako pełna komunia wszystkich uczniów Jezusa Chrystusa, jest przedmiotem gorącej modlitwy Zbawiciela. Myśl, że wszyscy mogą stanowić jedność tak, jak o nią się modlił Jezus, pięknie rozwija Jan Paweł II w encyklice Ut unum sint. Jednak podziały między chrześcijanami istnieją. Ba, one nawet narastają. Widać je przede wszystkim na Południu – w Afryce, w Azji i w pewnym stopniu również w Ameryce Łacińskiej – gdzie chrześcijaństwo szybko się dziś rozwija.

Jeśli zaś chodzi o historyczne odłamy protestanckie, takie jak anglikanizm, luteranizm, prezbiterianizm i inne, to zgoda, że nowe przeszkody na drodze do jedności powstały na skutek decyzji o ordynacji kobiet, stosunku do homoseksualizmu i związanych z nim kwestii. Dlatego dziś trzeba szczerze przyznać, że wielkie nadzieje lat 70. i 80. XX wieku związane z chrześcijańskim pojednaniem między tymi ciałami a Rzymem zostały znacząco ostudzone.

Ma pan rację, że wszyscy chrześcijanie powołują się na tę samą Biblię, ale nie jest już prawdą, że w taki sam sposób odnoszą się do tradycji. Zasadnicza różnica polega na normatywnym rozumieniu autorytetu, jaki katolicyzm przypisuje właśnie Pismu i Tradycji. Otóż w katolickim rozumieniu mamy do czynienia z „depozytem wiary”. Oznacza on ujawnioną prawdę, opartą na Piśmie, normatywnie interpretowaną przez dwa tysiąclecia tradycji i wyrażoną w oficjalnym nauczaniu przez Magisterium Kościoła. Wszystkie te elementy obejmują to, co John Henry Newman nazwał „rozwojem doktryny”. Autentyczny rozwój doktryny zawsze służy depozytowi wiary. To w jego wyniku doskonali się to, co było niejasne, i czyni wyraźnym to, co było niewyraźne.

Sęk w tym, że większość odłamów protestanckich bardzo różnie rozumie „depozyt wiary”. Protestanci nie mają także urzędu Magisterium. Odpowiedź na szereg pytań doktrynalnych i moralnych jest owocem głosowania większości. Więcej, zarówno Biblia, jak i wcześniejsze wyznania wiary są przedmiotem reinterpretacji i są zmieniane w świetle obowiązującego ducha czasu. Konsekwencją takiego podejścia jest „Kultur Protestantismus” – religia zgodna z kulturalną wrażliwością konkretnego momentu historycznego.

Gwoli sprawiedliwości chcę też dodać, że niektórzy protestanci próbują stosować się do klasycznych form wiary. I właśnie dlatego nie boją się być znakiem sprzeciwu wobec współczesnych trendów kulturowych. Tak czy owak, katolicy uznają wszystkich chrześcijan za braci i siostry w Chrystusie. Bez względu na to, jak niedoskonała jest nasza komunia i jak inni angażują się w ostateczny cel, którym jest osiągnięcie jedności.

Jak zwykł mawiać Joseph Ratzinger, zanim został papieżem: ekumenizm nie jest tylko programem Kościoła, a nadziei na jedność nie możemy uzależniać od naszych wysiłków czy harmonogramów. Raczej musimy oczekiwać wielkiego ruchu Ducha Świętego, którego nie możemy ani jasno przewidzieć, ani oczywiście kontrolować. Jestem przekonany, że obecny papież podtrzymuje ten sposób patrzenia na ruch ekumeniczny.

Jak już wspomniałem, książkę Księdza odczytuję również jako gorliwą apologię wiary. Czy jednak taka postawa obrońcy katolickiego stanowiska nie jest podyktowana przez to, że Ksiądz – jako były luteranin i pastor – musi teraz udowodnić, że jest dobrym katolikiem?

Och nie! Nie muszę nikomu udowadniać, że jestem dobrym katolikiem. Ale też nie zostałem katolikiem po to, żeby być złym katolikiem. Dlaczego więc miałbym cokolwiek udowadniać? Byłem i jestem przekonany o prawdzie katolicyzmu.

Każdy, kto czyta moje prace, wie, że nie jestem bezkrytyczny, jeśli chodzi o analizę przywództwa w Kościele. Lojalność nie może być ślepa. Jest to lojalność z szeroko otwartymi oczami. Nawet jeśli ktokolwiek mówi czy pisze z krytyczną nutą, to jednak zawsze celem takiej twórczości powinno być wspieranie Kościoła; umacnianie i sprawianie, że w ten sposób praca tych, którzy piastują kierownicze funkcje – szczególnie biskupów w komunii z papieżem – jest bardziej owocna.

Jeśli tak sformujemy zadanie teologa, to doskonale wpisuje się w nie na przykład Hans Küng czy amerykański teolog liberalny ks. Richard McBrien. A jednak Ksiądz nie podziela ich poglądów. Przeciwnie, jest z nimi w ostrym sporze.

Nie chcę teraz dyskutować o kwestiach personalnych. Jednak w Kościele mamy dużą przestrzeń wolności dla teologicznej pracy. Mówi o tym dokładnie instrukcja O powołaniu teologa w Kościele z roku 1990.

Zarazem teolog katolicki musi w swej pracy brać pod rozwagę to, że jej głównym zadaniem jest asystowanie Magisterium w lepszym komunikowaniu całości i złożoności wiary. Teolog, który zastępuje nauczanie Kościoła swoim własnym, czy chociażby próbuje organizować powszechną opozycję wobec nauczania Kościoła, nie działa jak teolog katolicki.

Przypomnę jednak, że kiedyś doszło do zgrzytu na linii Jan Paweł II i Ksiądz. Papież, przy aplauzie lewicy i liberalnego skrzydła Kościoła sprzeciwiał się irackiej wojnie. Przekonywał, że „nigdy problemów ludzi nie uda się rozwiązać za pomocą przemocy i broni”. Tymczasem Ksiądz, George Weigel i Michael Novak, sztandarowe postacie konserwatywnego skrzydła amerykańskiego katolicyzmu, poparliście interwencję.

Jan Paweł II publicznie powiedział tylko tyle, że wojna jest porażką ludzkości. I wszyscy zgadzamy się z tym, że powinny istnieć inne sposoby rozwiązywania konfliktów. Także liczni członkowie Kurii Rzymskiej jawnie potępili wojnę. Jednak od momentu usunięcia w 2003 roku Saddama Husajna Stolica Apostolska współpracowała z Ameryką, mając nadzieję na najlepsze rozwiązanie sytuacji w Iraku.

Jestem pewien, że Jan Paweł II żywił nadzieję, iż Stany Zjednoczone nie zaatakują Iraku. Ja również nie byłem zwolennikiem wojny. Powiedziałem tylko, że akcja militarna mogłaby być uzasadniona poprzez tradycyjne kryteria odwołujące się do zasady wojny sprawiedliwej. Czy podjęte potem działania były mądre, czy nie – to zupełnie inna sprawa. Ważniejsze jest to, że kwestie, o których rozmawiamy, nie angażują w żaden sposób wiary Kościoła. Przecież katolik nie jest zobowiązany do wyznawania poglądów biskupów czy nawet papieża, jeśli chodzi o reprezentatywne kwestie polityki. Nauczanie o wojnie nie należy do oficjalnego nauczania Magisterium.

Jeszcze inny przykład: biskupi i papież mogą przychylnym okiem patrzyć na modyfikowane genetycznie wytwory rolnictwa lub sprzeciwiać się drakońskim metodom zapobiegania globalnemu ociepleniu. Ale są to sprawy, jak i wiele innych, w których katolicy są wolni i nie muszą się w pełni zgadzać ze swoimi biskupami, a nawet z papieżem. Przywołane kwestie nie mają bowiem żadnego wpływu na depozyt wiary ani nie podważają autorytetu nauczania Kościoła w kwestii wiary i moralności.

Liberalny katolik amerykański Gary Wills napisał w „The New York Reviews of Books”, że wybór kard. Ratzingera wzmacnia w Watykanie i Ameryce wpływy takich ludzi, jak Ksiądz czy Weigel. Czy ma Ksiądz poczucie, że prezentowaną przez Księdza wizję Kościoła wspiera Rzym?

Garry Wills jest w swych ocenach nadmiernie pobudliwy. Należy także do ludzi, którzy wyznają spiskową teorię dziejów, według której moi przyjaciele i ja sam kontrolujemy Watykan, Biały Dom, Konwencję Południowych Baptystów i nie wiem co tam jeszcze. To niedorzeczność.

Uważa Ksiądz, że Kościół powinien odrzucić ekstremizmy – używając języka politycznego – zarówno prawicowe, jak i lewicowe, a skupić się na wspieraniu ruchu, który Ksiądz nazywa „vital center”. Jak rozumiem, Ksiądz jest jego przedstawicielem…

Otóż vital center jest złożony z tych wiernych, którzy utrzymują wiarę i jedność z Kościołem w czasie. Formułując ten postulat, odnoszę się przede wszystkim do ostatnich kilku dekad, w których mieliśmy do czynienia z „przerywaczami” tej jedności – zarówno prawicowymi, jak i lewicowymi. Obie grupy mówią o Kościele przedsoborowym i posoborowym tak, jakbyśmy mieli do czynienia z dwoma Kościołami. Taka fałszywa logika daje się zauważyć w obozie niektórych postępowców czy liberałów oraz w świadomości niektórych konserwatystów czy tradycjonalistów. Lefebryści i Bractwo Piusa X są przykładami braku ciągłości na prawicy.

Osobiście jednak jestem przekonany, że istniał i istnieje tylko jeden Kościół działający poprzez wszystkie wieki, dla którego II sobór watykański jest wielkim momentem Łaski.

Nie czuł Ksiądz rozczarowania, kiedy Benedykt XVI zjadł obiad z guru liberalnej lewicy, szwajcarskim teologiem Hansem Küngiem?

Przeciwnie, jestem zachwycony tym, że Ojciec Święty spotkał się z ks. Küngiem. Papież spotykał się także z lefebrystami. Na tym polega jego rola. Jako pasterz Kościoła uniwersalnego ma godzić wyalienowanych, zrażonych, zapobiegać schizmom i uzdrawiać je wtedy, kiedy mają miejsce.

Obecny Papież wielokrotnie powtarzał, że chce walczyć z „dyktatem relatywizmu”. Ksiądz także nie lubi relatywizmu i głosi – co już odnajdujemy w tytule książki – „blask prawdy”. To dziś chyba niemodne stanowisko?

Radykalny relatywizm nie jest tylko wrogiem papieża – relatywizm rozumiany jako twierdzenie, że prawda nie istnieje albo że prawda, łącznie z prawdą moralną poza naszym zasięgiem, jest wrogiem ludzkiego spójnego projektu i trwałego porządku społecznego. Precyzyjnie i w bardzo przekonujący sposób wyartykułował to Benedykt XVI: w zrozumieniu kosmicznej rzeczywistości, powiada, której jesteśmy częścią, Kościół jest wierny priorytetowi rozumu przeciw irracjonalności. Inaczej mówiąc: racjonalny nie wyłania się z nieracjonalnego, ale następuje coś wręcz przeciwnego. Rzeczywistość jest dziełem ostatecznego Rozumu, czyli Boga, a Bóg jest miłością. Przyczyna rozumu, która pociąga za sobą przyczynę wolności, nigdy nie jest definitywnie wygrana czy przegrana. To jest ciągła walka, która będzie trwała, dopóki nasz Pan nie powróci w chwale.

Spór Benedykta XVI z relatywizmem odbywa się, jak Ksiądz zauważył, także na płaszczyźnie moralnej. W grę wchodzą takie kwestie, jak prawo kobiet do aborcji czy eutanazja. Tyle tylko, że w sprawach moralnych sami katolicy są bardzo podzieleni. Ba, niektórzy jawnie kwestionują nauczanie Kościoła. Dlaczego?

Jest to możliwe dlatego, że wielu katolików nie zrozumiało w wystarczająco jasny sposób wiary, którą wyznają. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele: duszpasterskie niedbalstwo, nieskuteczne nauczanie czy słabe kazania. Jednak i grzeszna natura ludzka, która sprawia, że opieramy się prawdzie lub ignorujemy ją, bo jest uciążliwa w konfrontacji z naszymi pragnieniami.

Jest Ksiądz Amerykaninem, a więc członkiem Kościoła, w którym wielu duchownych doprowadziło do najpoważniejszego kryzysu katolicyzmu w ostatnim czasie. Księża stali się negatywnymi bohaterami seksualnych skandali pedofilskich. Czy ten kryzys Kościół w Stanów Zjednoczonych ma już za sobą?

W żadnym wypadku. Nadal mamy do czynienia z niezabliźnionymi ranami ofiar. Pozwy sądowe i roszczenia finansowe nie mają końca. Jednak podjęto wiele działań, by podobne rzeczy nie miały już miejsca w przyszłości. Z większą dbałością sprawdza się nowych kandydatów do stanu duchownego. Proszę wziąć też pod uwagę, że badania pokazują, iż więcej niż 80 proc. przypadków wykorzystywania seksualnego dotyczyła kilkunastoletnich chłopców i młodych mężczyzn. Dlatego szczególną uwagę przywiązuje się do ostatniej instrukcji watykańskiej na temat homoseksualizmu, która zabrania przyjmowania do seminariów osób o głęboko zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych. Instrukcja spotkała się w niektórych środowiskach ze sprzeciwem, gdyż sam homoseksualizm i sympatia dla ideologii homoseksualnej są bardzo silne w niektórych grupach duchownych i w niektórych zakonach. Jednak niemal wszyscy – nie tylko biskupi – musieli otrzeźwieć, kiedy w styczniu 2000 roku w Ameryce na światło dzienne zaczęły wychodzić seksualne nadużycia.

Powróćmy jeszcze na koniec do kondycji współczesnego katolicyzmu. Jan Paweł II pozostawił w spadku swemu następcy szereg „nierozwiązanych kwestii”: celibat, ordynacja kobiet, dopuszczenie do święceń tzw. „viri probati”, czyli mężczyzn wypróbowanych w wierze, antykoncepcja… Czy rzeczywiście są to sprawy, z którymi będzie musiał się zmierzyć Benedykt?

Nie jestem pewien, czy właściwie opisuje te zjawiska stwierdzenie „nierozwiązane kwestie”. I czy mylące nie jest ostatecznie to, że wrzuca się je wszystkie do jednego worka. Jestem za to pewien, że kwestia święceń kobiet została ostatecznie rozstrzygnięta. W sposób najbardziej uroczysty, do jakiego mógł się odwołać kard. Ratzinger, angażując nieomylne nauczanie, Kościół stwierdził, że nie ma władzy święcić kobiet i dlatego nie może tego zrobić.

Celibat jako powszechnie uznany jest raczej wyrazem dyscypliny, a nie doktryny. Jednak nic nie wskazuje dziś na istnienie jakiegokolwiek powszechnego ruchu wsparcia w Kościele dla odejścia od tej dyscypliny. Mamy za to chyba do czynienia z większą elastycznością, jeśli chodzi o święcenia tzw. viri probati. Jednak jest mało prawdopodobne, że decyzja o powszechności święceń żonatych mężczyzn mogłaby zostać podjęta bez szerokich konsultacji i porozumienia.

I, jak Pan zapewne dobrze wie, może będzie, a może nie, nowy dokument dotyczący dopuszczenia stosowania prezerwatywy jako środka zapobiegającego rozprzestrzenianiu się AIDS. Ale znów: jestem pewien, że jakiekolwiek decyzje zapadną, nie będą one miały zasadniczego wpływu na obowiązujące do tej pory nauczanie. Mówi ono, że używanie sztucznych środków antykoncepcyjnych zapobiegających powstaniu nowego życia jest bardzo poważnym naruszeniem aktu małżeństwa. Jest też sprzeczne z uświęconym przez Boga znaczeniem ludzkiej seksualności.

Tak czy inaczej, wszystkie te sprawy przypominają tzw. „gorące kartofle”. Tematy, w których głos mniejszości domaga się radykalnych zmian w podejściu do nich Kościoła lub przewiduje je już od dziesiątek lat. Oczywiście Benedykt XVI zajmował się nimi i będzie to robił dalej. Głównie jednak po to, by nauczanie Kościoła przekazywać z większą jasnością i przekonaniem, wzywając zarazem innych, by chcieli czynić tak samo, jak on.

Benedykt XVI przygotowuje się do radykalnej reformy kurii rzymskiej. Czy jedną z konsekwencji tej reformy może być większa demokratyzacja w podejmowaniu decyzji w Kościele?

I znów: nie wiem, czy słowo „radykalna” jest odpowiednie. Osobiście jednak oczekuję kilku zmian w funkcjonowaniu kurii, które powinny nastąpić w ciągu najbliższych lat. Kluczem do tego nie jest „demokratyzacja”, ale skierowanie ludzi i programów w takie miejsca, aby lepiej wykorzystać ich kompetencje i apostolski zapał w dążeniu do postępu misji Kościoła w świecie.

Pierwsza encyklika Benedykta XVI, jeśli przyjąć, że to program pontyfikatu, nie jest tekstem rewolucyjnym. Stanowi raczej analizę miłości, którą przeprowadził niemiecki profesor teologii. Jak Ksiądz odczytuje papieski tekst?

To gównie media głoszą, że Deus caritas est jest ciepłym i nieostrym dokumentem pozbawionym treści. To jednak całkowicie błędna interpretacja. W „First Things” zamieściłem obszerny komentarz na temat encykliki. Pierwsza część dokumentu jest rygorystyczną analizą znaczenia miłości. Druga silnym powtórzeniem nauczania Kościoła zapoczątkowanego przez Jana Pawła II i kard. Ratzingera. Mowa w niej jest o niebezpieczeństwach upolitycznienia Ewangelii i misji Kościoła, jak było w przypadku teologii wyzwolenia.

Czy widać już, w jakim kierunku Benedykt XVI chce prowadzić Kościół w XXI wieku?

To zależy tylko od Ducha Świętego. Misja Kościoła, od dnia zesłania Ducha Świętego aż po dzień przyjścia obiecanego Królestwa Bożego, mimo wszystkich kontrowersji, korupcji i błędów zawinionych przez ludzi polega w gruncie rzeczy na jednym: głoszeniu Ewangelii, sprawowaniu sakramentów, zbawianiu dusz, nawoływaniu ludzkości do życia w godności i w zgodzie z swoim przeznaczeniem.

Czy pamięta Ksiądz swoją pierwszą myśl, kiedy dowiedział się, że papieżem został kard. Joseph Ratzinger?

To było uczucie wdzięczność – Deo gratias! I towarzyszy mi ono każdego dnia od chwili wyboru.

Wywiad został przeprowadzony w połowie 2006 roku.

Nie przeszedłem na katolicyzm, aby być złym katolikiem
Richard John Neuhaus

(ur. 14 maja 1936 r. w Pembroke, Kanada – zm. 8 stycznia 2009 r. Manhattan, Nowy Jork) – amerykański kapłan (początkowo pastor luterański, a po konwersji ksiądz katolicki), pisarz, wybitny amerykański intelektualista, współpracował z pastorem Martinem Lutherem Kingiem, publi...

Nie przeszedłem na katolicyzm, aby być złym katolikiem
Jarosław Makowski

urodzony 22 kwietnia 1973 r. w Kutnie – polski historyk filozofii, teolog, dziennikarz i publicysta, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze