Nigdy nie potrafiłem im powiedzieć, jak bardzo ich kocham. Nie zdążyłem. Zaraz po maturze wyjechałem z domu i to zakon stał się moją rodziną. Ale przecież to ta pierwsza, naturalna rodzina była moim gniazdem, punktem odniesienia, szkołą wiary i wartości.
Mieszkaliśmy w mrocznej poniemieckiej kamienicy w Prudniku: mama, tata i czterech synów. Rodzice przyjechali tam po wojnie. Mama miała prowadzić dom swojej siostrze, nauczycielce. Ojciec dostał pracę jako kierownik kadr we Frotexie. Kiedy jednak ktoś doniósł, że jego brat jest księdzem, przeniesiono go do księgowości.
Mama była wspaniałą, samodzielnie myślącą i pobożną kobietą. Często widziałem, jak się modliła. Jako najstarszego z synów zabierała mnie na roraty i nocne adoracje przy Bożym Grobie. Wspólne wyprawy na działkę, sobotnie kąpiele czy świąteczne spacery za miasto do klasztoru franciszkanów to były prawdziwe wydarzenia!
Niewiele mówiła, miała za to głębokie spojrzenie. Mówiła oczami. Nigdy nie podnosiła głosu, nawet nie umiem sobie dziś wyobrazić, jakby to mogło wyglądać. Wobec niespodziewanych problemów czy niegrzeczności wydawała się nieśmiała i bezradna. Ale w gruncie rzeczy była mężna. Pracowita, skromna, oszczędna, chodząca miłość. Starała się zaradzić wszelkim naszym potrzebom.
Swoim pełnym miłości spojrzeniem patrzyła na mnie, gdy opuszczałem dom, wyjeżdżając do k
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń